niedziela, 26 sierpnia 2012

Rozdział 51.

Pisane przy - Right by my side ♥
I'm not livin' if you're not by my side.

Powoli zaczynam uchylać powieki, obudzona lekkimi, jasnymi promieniami słonecznymi, padającymi przez okno. Otworzyłam oczy i delikatnie podniosłam się, opierając na łokciu. Spojrzałam na Justina, który w dalszym ciągu słodko spał. Zerknęłam na wyświetlacz komórki, aby sprawdzić godzinę. Była dziesiąta dwadzieścia, więc jak na położenie się spać o 6 rano, wyjątkowo szybko się obudziłam.  Korzystając z tego, że Justin jeszcze śpi, chciałam iść do łazienki. Jak najdelikatniej umiałam zdjęłam jego dłoń ze swojego brzucha, kładąc ją obok. Jus jedynie mruknął coś pod nosem, nie otwierając oczu, po czym przekręcił się na drugi bok. Ciesząc się, że go nie obudziłam, powoli wstałam z łóżka. Widok naszych ubrań porozrzucanych po pokoju, mógł z boku sugerować, że wczoraj wcale nie poszliśmy tak szybko spać. Uśmiechnęłam się pod nosem, mając ochotę parsknąć śmiechem, na myśl o wczorajszej nocy. Ciszę się, że wczoraj nie upiłam się do tego stopnia, żeby urwał mi się film. Przynajmniej mam świetne wspomnienia i jest się z czego pośmiać. Po cichu, na palcach, zebrałam nasze rzeczy, kładąc na fotel. Z dużej torby, którą wczoraj ze sobą przywiozłam, wyjęłam ubrania na dzisiaj, z którymi udałam się do łazienki.
Szybki, chłodny prysznic odpowiednio postawił mnie na nogi, czego teraz tak bardzo potrzebowałam. Owinięta ręcznikiem w okół ciała, zaczęłam myć zęby, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
-Miley, pospiesz się - usłyszałam zza drzwi. Wyplułam zawartość ust do zlewu.
-Dlaczego? Za dziesięć minut cię puszczę - odpowiedziałam całkowicie spokojnie i w dalszym ciągu nie spiesząc się, zdjęłam z głowy ręcznik, wycierając mokre włosy.
-Bo muszę do łazienki. No otwórz, bo zaraz nie wytrzymam - powiedział, ponownie pukając w drzwi. Zaśmiałam się pod nosem.
-Musisz poczekać - odpowiedziałam, drocząc się z nim. Biorąc do ręki szczotkę, zaczęłam rozczesywać swoje mokre włosy.
-Ja cię błagam, otwórz te drzwi bo...
-Bo Justinek posiusia się w spodnie? - parsknęłam śmiechem.
-Żebyś wiedziała - odpowiedział i wyczułam w jego głosie rozbawienie, co dało mi pewność, że w tym momencie się uśmiecha. -Miiileeyy - jęknął zdesperowany.
Pokręciłam z rozbawieniem głową, odkładając szczotkę na półkę. Mimo wszystko włożyłam na siebie bieliznę, ponownie owijając się ręcznikiem. Dokładnie naciągnęłam go w odpowiednich miejscach, po czym podeszłam do drzwi, otwierając je.
-Nareszcie - powiedział i szybko wszedł do łazienki. Zaśmiałam się pod nosem, wychodząc i zatrzaskując za sobą drzwi. Trzymając ręcznik, podeszłam do łóżka, na którym leżała moja komórka. Na wyświetlaczu pojawił się esemes od Megan.
Za piętnaście dwunasta spotkajmy się na dole, przy wejściu :)
Odpisałam tylko "jasne" i odłożyłam telefon na łóżko. W tym momencie z łazienki wyszedł Justin. Parsknęłam śmiechem, widząc tą "ulgę" na jego twarzy.
-Nie śmiej się ze mnie - powiedział, uśmiechając się i idąc w stronę łóżka. Skrzyżowałam ręce na piersi i prychnęłam.
-Bo co mi zrobisz? - uśmiechnęłam się cwanie.
-Nie chcesz wiedzieć. - Wyjął ręce z kieszeni, będąc coraz bliżej mnie.
-Nie boję się ciebie. - Wzruszyłam ramionami, udając obojętną. Chłopak był już tuż przede mną. Nachylił się nade mną, opierając po obu moich bokach, co sprawiło, że nasze twarze dzieliło kilka milimetrów.
-Jesteś tego pewna? - szepnął, cwanie się uśmiechając.
-Całkowicie - odpowiedziałam mu tym samym. Przez moment żadne z nas nawet nie drgnęło, ani nie odezwało się słowem.
-Skoro tak - powiedział po chwili i mocno złapał mnie w pasie, kładąc mnie na łóżko. Sam przywarł do mnie tak, że nie miałam szans, go odepchnąć. Momentalnie zaczął całować mnie po szyi, w taki sposób, że cholernie to gilgotało. Nie miałam pojęcia jak on to robił, ale to było "gorsze" od zwykłego gilgotania. Zaczęłam głośno się śmiać, próbując go z siebie zepchnąć, co kompletnie mi nie wychodziło.
-Justin, przestań - mówiłam, przez śmiech. Chłopak jednak nie miał najmniejszego zamiaru spełniać mojej prośby.
-Nie - mruknął z uśmiechem, między pocałunkami. Nie miałam też zbyt dużego pola do popisu, bo przypominam, że na sobie miałam tylko ręcznik, który mimo wszystko cały czas musiałam przytrzymywać i bieliznę, więc zbyt silne próby wyrwania się, nie wchodziły w grę.
-Pro..proszę! - krzyknęłam, próbując opanować śmiech, co wcale nie było łatwe.
-A dasz buzi? - spytał z cwanym uśmiechem.
-No nieee wieem - powiedziałam, udając, że się nad czymś zastanawiam.
-W takim razie - wzruszył ramionami i ponownie zaczął całować moją szyję, a ja ponownie poczułam to niemiłosierne łaskotanie.
-Dobra, dobra, dam! - krzyknęłam przez śmiech. Chłopak momentalnie podniósł głowę, patrząc mi w oczy.
-Dasz? - wyszczerzył się.
-Dam - odpowiedziałam z uśmiechem. W tym momencie Justin przybliżył swoją twarz jeszcze bardziej, składając na moich ustach pocałunek. Nie mam pojęcia, ile razy już się z nim całowałam, ale za każdym razem czułam te same motylki w brzuchu, które towarzyszyły mi za pierwszym razem.
Muskaliśmy swoje wargi, na zmianę wsuwając sobie języki do ust. Zawiesiłam dłonie na jego karku, wplatając je w jego włosy. On natomiast jedną ręką podpierał się po moim boku, a drugą położył na moim biodrze. W tej chwili zapomniałam o wszystkim i wszystkich, nie liczyło się dosłownie nic. Pocałunek z sekundy na sekundą stawał się coraz głębszy, co chyba żadnemu z nas nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Zsunęłam jedną dłoń niżej, przejeżdżając paznokciami po jego nagich plecach. Czułam, że wzajemnie coraz bardziej się nakręcamy i szczerze mówiąc, chyba w ogóle mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Justin przejechał językiem po moich wargach, jednocześnie jedną dłoń wsuwając pod ręcznik, który "miałam na sobie", delikatnie przesuwając ją po moim udzie. Momentalnie przeszły mnie przyjemne dreszcze. Mocniej przejechałam paznokciami po jego plecach, mając nadzieję, że nie zostawiłam na nich czerwonego śladu, co szczerze mówiąc było jednak bardzo możliwe. Jus zsunął swoje usta niżej, przenosząc swoje pocałunku na moją szyję. Całował mnie jednak zupełnie inaczej niż wtedy. Teraz to nie był rodzaj łaskotania, a coś cholernie przyjemnego. Oblizałam wargi, jednocześnie je przygryzając. Drugą dłonią, którą trzymałam na jego karku, złapałam nieśmiertelnik, który miał na sobie i przesuwając po nim, dotarłam do jego torsu, po którym przesunęłam opuszkami palców.
W tym momencie po krótkim pukaniu trwającym dosłownie sekundę, do pokoju weszła Vanessa.
-Pamiętajcie, że o...- zaczęła, a zauważając sytuację, którą tak brutalnie przerwała za chwilę zamilkła.
Czy ja mam deja vu? Bo mam wrażenie, że już kiedyś, ktoś nam przerwał.
Gwałtownie odepchnęłam od siebie chłopaka, sama również podnosząc się z łóżka i poprawiając ręcznik, który miałam na sobie.
Czy kiedykolwiek byliście jednocześnie zażenowani i wściekli do tego stopnia, że mieliście ochotę kogoś zamordować? Ja właśnie w tym momencie tak się czułam.
-Van, pukaj - powiedziałam cicho, kładąc dłoń na czole i pokręciłam głową z zażenowaniem. Sytuacja była naprawdę jednoznaczna, więc nie ma szans na wciśnięcie jakiegoś kitu Vanessie.
-Przecież pukałam - odpowiedziała, a ja w jej głosie wyczułam duże rozbawienie, żeby nie powiedzieć, że za kilka sekund nie wytrzyma i wybuchnie śmiechem. Kątem oka, nie podnosząc głowy, spojrzałam na Justina, a nasze spojrzenia momentalnie się spotkały. Patrzyliśmy przez chwilę na siebie, po czym parsknęliśmy śmiechem.
-Chciałam tylko powiedzieć, żebyście pamiętali, że o 12 musimy zwolnić pokoje. I przepraszam, że wam przerwałam - powiedziała, zaciskając wargi, bo wiedziałam, że ma ochotę wybuchnąć śmiechem, po czym wyszła z pokoju.
-Czy ty też ma deja vu? - spytałam chłopaka i pokręciłam z rozbawieniem głową.
-Taak, coś w tym stylu - uśmiechnął się szeroko, podchodząc do mnie bliżej i przytulając. Ja natomiast nie mogłam na stojąco puścić ręcznika i objąć Justina, bo wtedy najzwyczajniej w świecie, by mi zleciał.
-Dlaczego mnie nie przytulisz? - zrobił minę małego szczeniaczka, udając głupiego, chociaż dobrze wiedział, dlaczego go nie obejmę.
-Bo spadnie mi ręcznik - odpowiedziałam, również robiąc słodką minę.
-No i co? - odrzekł z cały czas tym samym wyrazem twarzy.
-No i nic - odpowiedziałam już normalnie, uśmiechając się. Próbowałam się odsunąć, ale chłopak mi to uniemożliwiał, trzymając mnie w pasie.
-Puść mnie - zaśmiałam się, próbując go od siebie odepchnąć.
-Nie - mruknął mi w szyję z zadziornym uśmiechem.
-Muszę się ubrać - jęknęłam, udając niezadowoloną, chociaż jeżeli mam być szczera, to wcale aż tak mi się do łazienki nie spieszyło.
-Nie musisz - odpowiedział, drocząc się ze mną. Zsunął dłonie na moje biodra, sunąc nosem po mojej szyi.
Czułam, że ponownie zbliżamy się w kierunku łóżka i chociaż z jednej strony, powinnam była go odepchnąć, to z drugiej kompletnie nie miałam ochoty tego robić. Zaśmiałam się, kiedy ponownie opadłam na łóżko, a Justin na mnie. Już mieliśmy znów się pocałować, kiedy do pokoju ponownie ktoś wtargnął, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Teraz nawet nie zareagowaliśmy jakoś gwałtownie, czy z zażenowaniem. Jus jedynie zszedł ze mnie, opadając obok mnie na łóżko i przykładając sobie dłoń do czoła, westchnął zirytowany.
-Chciałam tylko dodać, że za piętnaście dwunasta spotykamy się na dole. Pa! - powiedziała szybko na jednym tchu, wiedząc, że podniosła nam ciśnienie do granic możliwości i zniknęła za drzwiami.
Przez chwilę leżeliśmy tak obok siebie w ciszy.
-To ja może pójdę do tej łazienki - powiedziałam po chwili i wstałam z łóżka, udając się tam. Zamknęłam za sobą drzwi i parsknęłam cicho śmiechem. Spojrzałam w lustro. Moje włosy były już prawie suche, więc jedynie po raz kolejny je rozczesałam i zdjęłam z siebie ręcznik, ubierając wcześniej przygotowane rzeczy. Przypominając sobie, że kosmetyczkę zostawiłam w pokoju, wyszłam z łazienki. Justin siedział na łóżku, jak mniemam bawiąc się komórką, bo nawet nie podniósł wzroku. Wiedziałam, że był trochę zirytowany tą całą sytuacją i wcale mu się nie dziwię. Podeszłam do niego i nachylając się, dałam mu buziaka w policzek.
-Jesteś zły? - zagadnęłam.
-Przecież nie na ciebie - odpowiedział, podnosząc głowę i delikatnie się uśmiechnął.
-Na Van też nie bądź - uśmiechnęłam się. - Jeszcze będzie okazja - szepnęłam mu do ucha i wyprostowałam się. Podeszłam do szafki, z której zabrałam swoją kosmetyczkę i z powrotem zamykając się w łazience, spojrzałam na Justina. Siedział na łóżku, w cały czas  tej samej pozycji, z dosłownie otwartymi ustami. Uśmiechnęłam się jeszcze do niego, zamykając za sobą drzwi. Podeszłam do zlewu, opierając na nim dłonie po bokach.
Czy ja właśnie dałam mu do zrozumienia, że chcę z nim to zrobić?
Mimowolnie uśmiechnęłam się sama do siebie z samej nieznanego sobie powodu. Szczerze mówiąc chyba pierwszy raz w życiu poczułam, że jestem aż tak bardzo czegoś pewna. Nie mam pojęcia, co się do tego przyczyniło w tak dużym stopniu, ale to było nieważne. Ważne, że w końcu wyzbyłam się tego cholernego strachu przed bliskością, który odczuwałam po tym co się wydarzyło.
Wyjęłam z kosmetyczki puder, który w małej ilości nałożyłam na twarz, po czym pomalowałam oczy, używając eyeliner'a i mascary. Na zakończenie lekkiego makijażu, przejechałam usta błyszczykiem i byłam gotowa.
W dłoni trzymając kosmetyczkę, wyszłam po cichu z łazienki.
-Możesz już iść - uśmiechnęłam się do Justina, który trzymał swoje ubrania. Chłopak spojrzał na mnie i jedynie delikatnie się uśmiechnął, po czym zniknął w łazience.
Westchnęłam cicho, zaczynając chować swoje rzeczy do torby. Po chwili moja komórka zaczęła dzwonić. Spojrzałam na jej wyświetlacz, po czym nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Cześć mamo, coś się stało? - powiedziałam, jedną ręką trzymając komórkę przy uchu, a drugą składając swoją sukienkę.
-Cześć kochanie. Nie, nic się nie stało. Chciałam tylko zapytać jak udał wam się sylwester - powiedziała pogodnie.
-Świetnie. Naprawdę dobrze wybraliśmy imprezę - odpowiedziałam, uśmiechając się pod nosem.
-Mhm, to świetnie. A pokoje..ładne są? - spytała, niby ot tak, po prostu, ale wiedziałam, że tak naprawdę to był podtekst.
-Tak mamo, pokoje są śliczne i bardzo miło się w nich ŚPI - powiedziałam, dokładnie akcentując ostatnie słowo, mając ochotę parsknąć śmiechem.
-To dobrze - odrzekła i oczami wyobraźni widziałam jak się uśmiecha. - A kiedy wracacie?
-O 12 musimy oddać klucze do pokoi, więc pewnie po drodze wstąpimy jeszcze coś zjeść, więc tak na drugą powinnam być już w domu - odrzekłam zapinając swoją torbę.
-Dobrze, bo jedźcie tam ostrożnie. Do zobaczenia, pa.
-Pa - odpowiedziałam i rozłączyłam się, kładąc komórkę na łóżko. Było wpół do dwunastej, więc mieliśmy jeszcze piętnaście minut. Włączyłam telewizor i siadając na łóżku, zaczęłam przełączać kanały.
Po około dziesięciu minutach z łazienki wyszedł Justin. Przeczesał swoje wysuszone włosy i podciągnął trochę i tak spadające spodnie.
Z łóżka zabrał swoją koszulkę, którą zaraz na siebie założył.
-Musimy już wychodzić - powiedziałam, wkładając wysokie, niebieskie botki i kurtkę.
-Mhm, już jestem gotowy - odpowiedział pogodnie, również wkładając buty. Z szafki zabrałam klucz do drzwi i założyłam torebkę na ramię.
Na dole, byliśmy dokładnie o jedenastej czterdzieści dwa, więc punktualnie.
-No, jesteście już - uśmiechnął się Rayan. - Dajcie klucze, muszę odnieść je do sekretariatu - dodał, a ja podałam mu klucz do pokoju.  - Zaraz wrócę, poczekajcie.
Przełożyłam ciężar ciała na jedną nogę, jedną dłoń mając splecioną z Justinem. Vanessa co chwilę zerkała na mnie, uśmiechając się dyskretnie. Byłam pewna, że gdy tylko będziemy same, zasypie mnie masą pytań, dotyczących tamtej sytuacji.
-Już jestem, chodźcie - powiedział po chwili Rayan i wszyscy wyszliśmy na zewnątrz, udając się do auta. Usiadłam z przodu, kładąc sobie na kolanach torebkę. Zapinając pas, kątem oka spojrzałam na Justina i uśmiechnęłam się pod nosem.
-Pamiętasz drogę, czy włączyć nawigację? - spytałam, patrząc na Justina.
-Nie, nie trzeba. Raczej pamiętam - odpowiedział i uśmiechnął się, kątem oka zerkając na mnie.
Przez pierwsze pięć minut jechaliśmy w ciszy, a później zaczęliśmy wspominać minionego sylwestra.
*
W drodze powrotnej mijaliśmy małą knajpkę, więc postanowiliśmy zatrzymać się tam, żeby coś zjeść. Usiedliśmy przy jednym ze stolików, przeglądając menu.
-Ja chyba zjem po prostu frytki - powiedziałam, wzruszając ramionami, po czym odłożyłam kartę na stolik.
-Ja też - powiedziała Megan.
-I ja - dodał po chwili Chris.
-No to frytki i cola dla wszystkich - uśmiechnął się Rayan. - Pójdę zamówić - dodał i wstał od stolika. Vanessa co chwilę zerkała to na mnie, to na Justina, a my jedynie siedzieliśmy z czołem opartym na dłoni.
-Więęęc..jak wam minęła noc? - powiedziała po chwili Van, uśmiechając się pod nosem.
-Zwyczajnie, a jak miała minąć? - Wzruszyła ramionami Megan, rozglądając się na boki.
-A wam? - Vanessa spojrzała na mnie i Justina.
-Świetnie - odpowiedziałam niby obojętnie. Dobrze wiedziałam, jakie aluzje rzuca Van. Z jednej strony chciało mi się śmiać, a z drugiej miałam ochotę zapaść się teraz pod ziemię.
-Nie wątpię - odrzekła, uśmiechając się znacząco pod nosem.
Po chwili dołączył do nas też Rayan.
-Zaraz podadzą - powiedział i usiadł na swoje miejsce. - A tu co panuje taka niezręczna cisza? - zagadnął, rozkładając się na krzesełku.
-Wydaję ci się. - Wzruszyłam ramionami. Podniosłam trochę głowę i spojrzałam kolejno na wszystkich. Chris, Rayan i Megan, kompletnie nie świadomi tej całej sytuacji, rozglądali się na boki, lub bawili komórką, Justin siedział ze spuszczoną głową, zapewne czując dokładnie to samo co ja, a Vanessa siedziała z uśmiechem na ustach i wzrokiem wbitym w stolik.
Po około pięciu minutach, przyszło nasze zamówienie, więc mieliśmy jakieś usprawiedliwienie na tą panującą, niezręczną ciszę. Szczerze mówiąc jedzenie jakoś mi nie "wchodziło".
-Ja chyba nie jestem głodna - westchnęłam, odsuwając trochę swój talerz.
-Dziwne, myślałam, że seks zwiększa apetyt - powiedziała Vanessa, a ja momentalnie omal nie zleciałam z krzesełka, na którym siedziałam, a Justin zakrztusił się colą, którą pił.
-Vanessa! - prawie krzyknęłam oburzona i zażenowana do granic możliwości.
-Robiliście to i ona wie, a ja nie?! - uniosła się Meg, a ja walnęłam się w dłonią w czoło.
-Wcale nie!
-Czekajcie, bo się gubię - wtrącił się Chris.
-Van, niczego nie było! - odpowiedziałam szybko.
-Sama widziałam!
-Matko Święta, w którym dokładnie momencie weszłaś do pokoju?! - do "dyskusji" dołączył też Rayan.
-W żadnym momencie, bo nic nie było! - usprawiedliwił nas Justin.
-Przecież sobie tego nie wymyśliłam!
-Wytłumaczy mi ktoś w końcu o co chodzi!? - Chris rozłożył ręce.
-Miley, myślałam, że ja też jestem twoją przyjaciółką! - oburzyła się Megan.
-Bo jesteś!
-Ale ona mi też nic nie powiedziała, po prostu sama to zobaczyłam.
-Vanessa! - krzyknęliśmy równocześnie z Justinem.
-Dowiem się w końcu o co chodzi?!
-Skończcie ten temat!
-Myślałam, że mówimy sobie o wszystkim!
-Bo mówimy!
-No właśnie widzę!
-To wyście ze sobą spali?!
-No to nieźle.
-Wcale nie!
...
-Ktoś chce frytki? - Osunęłam się po krzesełku w dół, marząc o zapadnięciu się pod ziemię.
_______________________________________________________________
Ten rozdział jest w zasadzie jedną, wielką komedią xd :D Zasypałam was już tyloma smutnymi rozdziałami, że teraz dodaję coś pozytywnego. Hope you like it ;)
Do następnego, kocham;*

piątek, 17 sierpnia 2012

Rozdział 50 ♥

When we are together it's the time of our lives, 
We can do whatever, be whoever we like, 
Spend the weekend dancing, 'cause we sleep when we die,
Don't have to worry 'bout nothing, 
We own the night ♥

-Która godzina? - spytałam, trzymając w rękach dwie pary butów. Przerzucałam wzrok z jednej pary na drugą, nie mogąc zdecydować się, które z nim włożę na imprezę.
-Za pięć dwudziesta, mamy jeszcze godzinę - odpowiedziała Van siedząc na łóżko po turecku i susząc swoje długie, blond włosy. Impreza zaczynała się o dziewiątej i też o tej godzinie mieli przyjechać po nas chłopacy. Po co mieliśmy być punktualnie, na sam początek? Lepiej przyjechać trochę później, kiedy impreza już się rozkręci. Zamek, na którym miała się ona odbyć znajdował się około 50 kilometrów za miastem i z tego co widziałam na zdjęciach, był niesamowity. Szczerze mówiąc, już nie mogłam się doczekać.
-Które buty do cholery? Te czy te? - spytałam podnosząc obie pary butów, pokazując je przyjaciółkom.
-Te czarne - odrzekły równocześnie, całkowicie się ze sobą zgadzając. Uśmiechnęłam się tylko, dziękując za radę i położyłam wybrane szpilki na szafkę obok krótkiej sukienki, którą miałam zamiar włożyć.
-My się w ogóle wyrobimy w godzinę? Przecież ja jeszcze nawet nie skończyłam robić sobie manicure - powiedziała Megan, siedząc przy stoliku i piłując swoje paznokcie. Jeśli mam być szczera sama w to wątpiłam. Biorąc pod uwagę to, ile musimy zrobić, godzina to było naprawdę mało czasu.
-A mamy wybór? - powiedziałam z uśmiechem i wszystkie się zaśmiałyśmy.
-Kiedy będzie twoja kuzynka? - spytałam Meg, rozczesując swoje włosy. Kuzynka Megan była fryzjerką i bez problemu zgodziła się nas uczesać na imprezę. Osobiście bardzo lubiłam Kelly. Gdyby tak wymienić Marie, na nią. Marzenie.
-Za chwilę powinna tu być - odpowiedziała z uśmiechem moja przyjaciółka, zaczynając malować końcówki długich paznokci białym frenchem.
Westchnęłam cicho patrząc na swoje odbicie w dużym lustrze. Nie mam pojęcia dlaczego, ale czułam, że ten  sylwester będzie wyjątkowy. Po chwili usłyszałyśmy pukanie do drzwi, zza których za moment wyszła Kelly, trzymając w jednej ręce duży pojemnik, który jak mniemam chował w sobie wszystkie, możliwie przyrządy fryzjerskie.
-Hej - uśmiechnęła się dziewczyna, odkładając na bok kurtkę i otwierając pojemnik. - Przejdźmy do rzeczy, bo nie zdążymy. Która pierwsza? - dodała uśmiechając się i stanęła przy biurku.
-Ja, bo one są zajęte jeszcze czymś innym. - Odwzajemniłam uśmiech, siadając na fotelu, przy biurku.
-Okej. To jak cię uczesać? Chcesz, żeby włosy były rozpuszczone, ale lekko spięte i mocniej pokręcone, czy całkiem spięte? - spytała rozczesując jeszcze raz moje włosy.
-Ta pierwsza opcja - odpowiedziałam z uśmiechem, całkowicie zdając się na Kelly. Była naprawdę świetną fryzjerką, więc całkowicie jej ufałam.
-Jasne. - Uśmiechnęła się.
W czasie, kiedy dziewczyna mnie czesała, ja bawiłam się komórką. Co chwilę zerkałam na godzinę i coraz bardziej martwiła się, że naprawdę nie zdążymy. Trudno, wtedy chłopcy będą musieli trochę poczekać. Ułożenie moich włosów zabrało kuzynce Megan około 20 minut.
-Gotowe, i jak? - powiedziała z uśmiechem, a ja jak na zawołanie podniosłam wzrok i spojrzałam przed siebie na duże lustro. Efekt naprawdę był świetny. Nie spodziewałam się, że z moich włosów można zrobić coś tak ślicznego.
-Jesteś niesamowita - powiedziałam, dokładnie oglądając moją fryzurę. Moje z natury falowane włosy, były teraz dodatkowo pokręcone lokówką, co wyglądało prześlicznie. - Dziękuję - dodałam z uśmiechem i wstałam z krzesełka.
-Nie ma sprawy - powiedziała z uśmiechem.  - No to która następna?- dodała.
Spojrzałam na zegarek, który wskazywał dwudziestą dwadzieścia jeden. Westchnęłam cicho, zabierając wieszak z sukienką i udając się do łazienki.
Całe szczęścia, że już wcześniej się wykąpałam, bo gdybym miałam robić to teraz, nie wyrobiłabym się do dziewiątej na sto procent. Założyłam krótką, czarną sukienkę z usztywnieniem na biuście i przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze. Nieskromnie mówiąc, wyglądałam ślicznie. Uśmiechnęłam się sama do siebie na myśl o tym, co powie Jus, kiedy mnie zobaczy. Nie miałam czasu na dłuższe przemyślenia. Zabrałam z półki swoją dużą kosmetyczkę i udałam się do pokoju.
-Wow, ślicznie wyglądasz. Ta sukienka jest świetna! - powiedziała Van, kiedy mnie zobaczyła, a ja uśmiechnęłam się lekko i mruknęłam pod nosem "dziękuję".
Kładąc kosmetyki na półkę, stanęłam przed dużym lustrem, zaczynając nakładać makijaż.
*
-Która godzina? - spytała nerwowo Meg, kończąc malować usta.
-Dokładnie dziewiąta. Idealnie zmieściłyśmy się w czasie - odpowiedziałam, będąc szczerze z nas dumna, że udała nam się uwinąć w wyznaczonym czasie.
Momentalnie usłyszałyśmy dzwonek do drzwi na dole.
-No i przyjechali - uśmiechnęła się Van, biorąc z łóżka swoją małą torebkę, do której włożyła jeszcze telefon.
-Pójdę otworzyć - odrzekłam, od razu wychodząc z pokoju i udając się na dół z zamiarem otworzenia. Nacisnęłam na klamkę i z małym zamachem otworzyłam drzwi, stając naprzeciw chłopaków.
-Hej - uśmiechnęłam się. - Wejdźcie jeszcze na chwilę, już jesteśmy prawie gotowe - dodałam i odsunęłam się, wpuszczając ich do środka. Z Rayanem i Chrisem przywitałam się buziakiem w policzek, a na koniec "zostawiłam sobie" Justina.
-Dziewczyny są do góry - powiedziałam do nich, wskazując ręką na schody, po czym kiedy zostaliśmy sami z Justinem, odwróciłam się w jego stronę. Stał w jednym miejscu, z rękami w kieszeni i patrzył na mnie zadziornie się uśmiechając, co od razu odwzajemniłam.
-Nie przywitasz się? - spytałam zadziornie, krzyżując ręce na piersi i patrząc na niego wymownie. Chłopak cicho westchnął wyjmując ręce z kieszeni i cały czas się uśmiechając, powolnym krokiem zaczął iść w moją stronę. Kiedy tylko znajdował się kilka centymetrów ode mnie, złapał moje skrzyżowane ręce i ujmując moje dłonie, spuścił je na dól, splatając nasze palce. Zrobił jeszcze dwa kroki w przód, co spowodowało, że  za sobą poczułam ścianę.
-Nawet nie wiesz jak cudownie wyglądasz - szepnął mi do ucha, uśmiechając się, po czym delikatnie musnął moje usta. Od razu odwzajemniłam pocałunek, co zdecydowanie mogę nazwać jedną z moich ulubionych rzeczy.
-Ekheem, na to będziecie mieć czas po imprezie, w pokoju, a teraz koniec miziania, tylko jedziemy! - zaśmiał się Chris, krzyżując ręce na klatce piersiowej, a my momentalnie się do siebie odsunęliśmy. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać, a Christian dostał przy okazji ode mnie torebką w ramię.
*
Prowadził Justin, który zamienił się na tą jedną noc samochodem z ojcem, gdyż auto jego taty było sześcioosobowe, a nam zależały na tym, żeby jechać razem, jednym autem. Siedziałam z przodu, ustawiając nawigację. Potrzebowaliśmy jej, bo nigdy wcześniej nie byliśmy w miasteczku, w którym odbywała się impreza i żadne z nas nie wiedziało jak tam dojechać.
-Na jakiej ulicy jest ten zamek? - spytałam, programując nawigację. Kiedy nie otrzymałam odpowiedzi przez pierwsze kilka sekund, podniosłam głowę i spojrzałam na przyjaciół. Każdy z nich patrzył na siebie zdezorientowany.
-To on jest na jakiejś ulicy? Ja myślałem, że w jakimś lesie - powiedział Rayan i wszyscy parsknęliśmy śmiechem.
-Ej no, nie róbcie sobie jaj. Jak mam ustawić trasę w nawigacji, skoro nie znacie ulicy! - powiedziałam śmiejąc się.
-Naprawdę nikt z nas nie spisał z internetu ulicy? - powiedział Jus, kręcąc głową ze śmiechem i  przerzucając wzrok z drogi na mnie i pozostałych.
-Najwyraźniej nikt na to nie wpadł - zaśmiała się Vanessa, łapiąc się za głowę. Walnęłam się w czoło, śmiejąc pod nosem.
-Dobra, ustawię na główną ulicę w tym miasteczku, a tam jak kogoś spotkamy, to po prostu zapytamy o drogę - odpowiedziałam w końcu, kończąc ustawiać nawigację. Kiedy skończyłam, odłożyłam ją w wyznaczone miejsce, a sama otworzyłam lusterko z góry, malując usta błyszczykiem.
Przez pierwsze dziesięć minut wszystko szło idealnie, nawigacja poprawnie nas prowadziła, a Justin jechał tam, gdzie wskazywała, aż w końcu napotkaliśmy "mały" problem.
-Dlaczego ona mi każe skręcić w lewo, jak tutaj do chu..kurde nie ma zakrętu - powiedział Jus na chwilę stając.
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, chociaż wiedzieliśmy, że jest ciemno, kompletnie nie znamy drogi, a nawigacja najwyraźniej robi sobie z nas jaja. Wzięłam ją do ręki, próbując sprawdzić co jest nie tak.
-Według niej, tutaj powinien być zakręt w lewo, przecież cała trasa ogólnie się zgadza, więc jakim cudem teraz wymyśliła sobie zakręt? - zaśmiałam się.
-Kłamie suka - powiedział Chris i momentalnie wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
-Boże ludzie, ogarnijcie się! - mówiłam przez śmiech, zdając sobie sprawę, że już za dwadzieścia dziesiąta.
-Dobra, idę się rozejrzeć - odrzekł w końcu Jus, wychodząc z samochodu.
-Czekaj, ja też idę - powiedziałam, szybko wyjmując latarkę ze schowka i wychodząc z auta. Podbiegłam do Justina, łapiąc go kurczowo za rękę.
-Czy ta pieprzona nawigacja musiała zgubić się akurat w jakimś lesie?- powiedziałam w zasadzie sama do siebie, nie oczekując na odpowiedź. Podałam Justinowi latarkę i trzymając jego dłoń szłam z nim powolnym krokiem.
-No przecież tutaj nie ma żadnego zakrętu - powiedział pod nosem, rozglądając się na boki. - Zaczekaj, przy okazji pójdę się odlać - powiedział, a ja puściłam jego dłoń. Chłopak odszedł i dosłownie po kilku sekundach zniknął mi z oczu przez te panujące ciemności. Założyłam ręce na piersi i rozejrzałam się. Oddaliliśmy się zaledwie kilka metrów od samochodu, a już teraz nie mogłam go dostrzec. Czułam się dosyć nieswojo stojąc tak sama prawie w lesie, a do tego ten wiatr, więc w myśli pospieszałam Justina, żeby już wracał.
Nagle o mało zawału nie dostałam, kiedy ktoś gwałtownie złapał mnie w pasie. Niekontrolowanie pisnęłam, a serce omal nie wyrwało mi się z piersi. Całe szczęście już po chwili usłyszałam znajomy śmiech.
-O mało zawału nie dostałam!- krzyknęłam obudzona, odpychając od siebie Justina. Mimo to, chciało mi się śmiać.
-Oj przepraszam, nie mogłem się oprzeć - zaśmiał się i podszedł do mnie z powrotem mnie obejmując. Prychnęłam pod nosem, udając obrażoną.
-No przepraaszam. - Zrobił minę małego szczeniaczka, a ja parsknęłam śmiechem, na co on szeroko się uśmiechnął.
-A teraz chodź, coś ci pokaże - powiedział po chwili i złapał moją dłoń, gdzieś mnie prowadząc.
-Co? Gdzie idziemy? - spytałam zdezorientowana. Chłopak ignorując moje pytania, szedł przodem, ciągnąc mnie za rękę.
Po chwili stanęliśmy w miejscu, a Jus puścił moją rękę. Zrobił krok w przód i odsłonił ręką krzaki. Patrzyłam na niego, jak na idiotę.
-Popatrz - uśmiechnął się, a ja choć w dalszym ciągu zdezorientowana, spojrzałam w wyznaczone miejsce. Momentalnie doznałam szoku i zaśmiałam się jednocześnie. Zza krzaków, w oddali było widać ten cholerny zamek i owszem prowadziła do niego droga, tyle, że to była leśna ścieżka, a nawigacja najwyraźniej nie miała pojęcia, że praktycznie cała zarosła krzakami.
-A jednak był zakręt - powiedziałam i oboje się zaśmialiśmy.
-Musimy objechać ten cały las naokoło - odrzekł Justin i złapał mnie za rękę. - Chodź, bo jeszcze mi się zgubisz w tym lesie - dodał śmiejąc się, na co ja prychnęłam ze śmiechem.
Z pomocą oświetlenia latarki, doszliśmy z powrotem do samochodu, gdzie czekali zniecierpliwieni już przyjaciele.
-Boże, co wy się pieprzyliście w tym lesie, że tyle czasu - powiedział z udawaną ironią Rayan, a Meg walnęła go w ramię, po czym wszyscy wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
-Oj Boże, przepraszam no. Ale ty jesteś niecierpliwy. - Pokręciłam głową, udając poważną i po chwili wszyscy, włącznie ze mną zaczęli się śmiać. - A tak serio, to znaleźliśmy drogę do tego zamku. Jest zakręt w lewo, ale ta droga prowadzi przez las i praktycznie jest cała zarośnięta krzakami, więc musimy objechać ten las dookoła - dodałam już naprawdę poważnie, a Jus odpalił silnik, przekręcając kluczyk w stacyjce.
-Uff to dobrze, bo już po dziesiątej - powiedziała Vanessa, poprawiając swoją sukienkę na udach.
Po raz kolejny otworzyłam lusterko z góry, chcąc skontrolować swój wygląd. Fryzura dzięki lakierowi i kosmetykom do włosów, które nałożyła mi Kelly wyglądała jak zaraz po zrobieniu, całkowicie nienaruszona, z makijażem też było dobrze. Przypudrowałam tylko nieco czerwone od zimna policzki i po raz kolejny przejechałam usta truskawkowym błyszczykiem. W końcu dało się usłyszeć głośną muzykę, a kolorowe światła dochodzące z zamku, zaczynały lekko razić po oczach.
-Już myślałem, że nie dojedziemy - zaśmiał się Chris, przeczesując swoje włosy. Będąc już prawie nie miejscu, odpięłam swój pas i rozejrzałam się.
-Tam jest parking, jedź w lewo - powiedziałam do Justina, kiedy zobaczyłam znak skrętu na zjazd parkingowy. Chłopak posłusznie pojechał we wskazane miejsce. Ciężko było znaleźć wolne miejsce, bo aut było od cholery. To musiała być naprawdę "gruba" impreza. W końcu udało nam się zaparkować i wysiedliśmy z samochodu, udając się w kierunku wejścia.
-Ej, a jak z pokojami? Po klucze do nich idzie się teraz, czy później? - spytałam idąc obok Justina za rękę.
-Teraz. Pisało, że osoba na którą była rezerwacja ma zgłosić do jakiegoś sekretariatu. Czyli ja muszę iść. - odpowiedział Rayan.
Nareszcie, udało nam się dostać do środka. Głośna muzyka wręcz ogłuszała, ale wnętrze zamku było niesamowite. Zdecydowanie cieszyłam się, że zdecydowaliśmy się przyjechać tutaj niż iść na jakąś zwykłą imprezę. Spodziewałam się, że w środku będzie bardziej nowocześnie, a jednak nie. Czułam się dosłownie jak w jakimś średniowieczu. Ale podobało mi się to, bo panował w pewien sposób niepowtarzalny klimat.
-To ja pójdę po te klucze do pokoi. Zaczekajcie tutaj - odrzekł Rayan i zniknął za rogiem.
-Tu jest świetnie!- Klasnęła w dłonie Meg, rozglądając się. - To będzie najlepszy sylwester, ever - dodała, uśmiechając się, a wszyscy momentalnie to odwzajemniliśmy, czując, że dziewczyna ma rację.
Po jakichś dziesięciu minutach wrócił uśmiechnięty Rayan, podając mi i Vanessie klucze.
-Pokoje są do góry, możemy iść do nich, kiedy tylko będziemy chcieli, a jutro mamy je zwolnić do dwunastej - powiedział.
-Idziemy do pokoi po imprezie, nie? - spytałam, a Chris pokręcił twierdząco głową. -To Justin schowaj ten klucz na razie do kieszeni, bo ja nie mam gdzie go dać - dodałam patrząc na niego i uśmiechnęłam się. Jus spełnił od razu moją prośbę, po czym ponownie ujął moją dłoń.
-Chodźcie tańczyć - powiedziała w końcu podekscytowana Meg i pociągnęła Rayana za rękę, w kierunku sali. Stwierdziliśmy, że nie ma na co czekać i czas zacząć świetnie się bawić.
*
Zapraszamy wszystkich na duży taras na zewnątrz, gdyż za dokładnie 10 minut rozpoczniemy odliczanie do dwunastej!
Usłyszeliśmy, kiedy ucichła muzyka i wszyscy jak na zawołanie się uśmiechnęliśmy. Nawet nie wiem kiedy minęły nam te dwie godziny, bo świetnie się bawiąc kompletnie straciłam rachubę czasu. Wyszliśmy wspólnie na taras. Justin obejmował mnie w pasie, cały czas przytulając od tyłu. Chyba nigdy nie witałam nowego roku, będąc tak cholernie szczęśliwa.
Przy wyjściu kelnerzy rozdawali wszystkim kieliszki z szampanem. Wzięłam swój kieliszek do jednej ręki i uśmiechnęłam się lekko sama do siebie, nie mogąc uwierzyć w to, że kiedykolwiek będę taka szczęśliwa. Jus obejmował mnie od tyłu w pasie, tuląc się do mnie i w jednej dłoni trzymając swój kieliszek.
-Wiesz co mówią? - szepnął mi do ucha, a mnie aż przeszły dreszcze.
-Nie, co takiego? - spytałam cicho i przez moment miałam wrażenie, jakby tych wszystkich ludzi wokół nie było z nami.
-Że z kim spędzisz sylwester, z tym spędzisz cały rok - odpowiedział i pocałował mnie delikatnie w policzek, a ja czułam, jak jego usta układają się w lekki uśmiech, co sama od razu odwzajemniłam.
-Mam nadzieję, że to prawda - powiedziałam, uśmiechając się.
W końcu zaczęło się ostatnie odliczanie, a ja mimo, panującej na dworze niskiej temperatury, czułam to ogarniające mnie ciepło.
-10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1 Szczęśliwego nowego roku!
W tym momencie niebo dosłownie rozbłysło tysiącami kolorowych fajerwerków - widok po prostu niesamowity. Wszyscy zaczęli bić brawo i wznosić toasty szampanem, życząc sobie szczęśliwego nowego roku. My również.
-Żeby ten rok był jeszcze lepszy od poprzedniego, żebyśmy spędzili go wszyscy wspólnie, a następny sylwester również oblewali wszyscy razem - powiedział Christian, a wszyscy przytaknęliśmy i z uśmiechem na ustach stuknęliśmy się kieliszkami, po czym wzięliśmy łyk szampana.
*
Około drugiej w nocy, zmęczeni zabawą i tańcem postanowiliśmy udać się na razie do jednego z naszych pokoi, aby trochę odpocząć i pogadać. Wybraliśmy pokój Chrisa i Vanessy, bo wydał nam się największy. Mimo, że znajdowało się tutaj naprawdę duże, dwuosobowe łóżko, wszyscy usiedliśmy na podłodze. Razem z Justinem opieraliśmy się o ramę łóżka, a ja dodatkowo o ramię chłopaka. Jus gładził kciukiem wierzch mojej dłoni.
-No i jesteśmy o rok starsi - powiedział z uśmiechem Rayan, obejmując Megan.
-Starzejemy się - zaśmiała się Vanessa, a my jej zawtórowaliśmy.
-Powiem wam, że chyba żaden rok nie przyniósł mi tyle niespodzianek, co ten - powiedziałam i cicho westchnęłam, a przez głowę przemknęły mi wspomnienia wszystkiego, co do tej pory się wydarzyło.
-Boże, kto by pomyślał. Miley i Justin - wrogowie od piaskownicy, wzajemnie rozwalający sobie babki z piasku, nienawidzący się odkąd tylko się poznali, zostali parą - powiedziała, udając zamyśloną, Megan. Wszyscy, włącznie ze mną i Justinem cicho się zaśmialiśmy. Spojrzeliśmy na siebie z chłopakiem i uśmiechnęliśmy się.
-Gdyby ktoś rok temu w sylwestra powiedział mi, że będę z Justinem, zapewne bym go wyśmiała i wysłała do psychiatry - powiedziałam i parsknęłam śmiechem.
-Życie jest pełne niespodzianek - skomentował Jus i cmoknął mnie w policzek, uśmiechając się.
-Boże, jak ja cię nie lubiłam - powiedziałam i ze śmiechem pokręciłam głową.
-Też specjalnie za tobą nie przepadałem - odpowiedział i wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
-A pamiętasz akcję z ręcznikiem? - powiedział przez śmiech, a ja przypominając sobie tą sytuację miałam ochotę wybuchnąć śmiechem.
-Nawet mi nie przypominaj!- powiedziałam stanowczo śmiejąc się.
-Co? Z jakim ręcznikiem? O co chodzi? - spytała Vanessa, uśmiechając się. Spojrzałam na Justina, po czym zaczęłam opowiadać.
-No bo byłam w łazience rano, przed szkołą. No i nie wzięłam ciuchów z pokoju, więc wiecie owinęłam się tylko ręcznikiem i poszłam do pokoju, ale nie umiałam znaleźć jednych spodni. No to zeszłam na dół, całkowicie przekonana, że tylko mama jest w domu. Schodzę sobie spokojnie na dół, wchodząc do salonu, a tam...Justin - powiedziałam, a wszyscy momentalnie wybuchnęliśmy śmiechem, włącznie ze mną i Justinem.
-Teraz się z tego śmieje, ale wtedy to naprawdę nie było zabawne! - dodałam, cały czas się śmiejąc.
-Szkoda, że nie widziałaś wtedy swojej miny, była bezcenna - prawie dławiąc się śmiechem powiedział Jus, a ja walnęłam go lekko w ramię.
-Ale ja miałam genialny plan! Miałam zamiar zamknąć się w pokoju i nie wychodzić z niego przez najbliższe dziesięć, ewentualnie piętnaście lat - dodałam udając poważną. - Ale nie wyszło, bo musiałam iść do szkoły - pokręciłam głową i jak na zawołanie znów wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
Gdyby miała komuś streścić ten rok, zapewne pomyślałby, że streszczam mu jakiś film, który jest połączeniem komedii, dramatu i horroru. Tyle się wydarzyło. Zakład Justina o mnie, ta cała historia z Amy, impreza u Jasona, nasz powrót do siebie, ta cholerna Marie, która wszystko spieprzyła, to, co..wydarzyło się wtedy na imprezie..zresztą nieważne, ciąża mojej mamy, później Jasmine wmawiająca Justinowi dziecko. A to wszystko w przeciągu 4 miesięcy! Może życie na pewno nie należy do nudnych. Aż się boję co przyniesie nowy rok, ale wiedząc, że spędzę go z Justinem i wszystkimi osobami, które kocham, wiem, że nie będzie źle.
*
Po pół godziny, kiedy z powrotem nabraliśmy sił na zabawę, zeszliśmy na dół. Impreza kończyła się o 4, więc mieliśmy jeszcze ponad dwie godziny, które mieliśmy zamiar wykorzystać jak najlepiej. I właśnie to robiliśmy. Tańczyliśmy, wygłupialiśmy się i..troszeczkę wypiliśmy. Kelnerzy rozdawali drinki, więc dlaczego mielibyśmy z nich zrezygnować?
Wypiłam najmniej ze wszystkich, a trzymałam się najgorzej. Tak to już ze mną jest, że po wypiciu trzech mocniejszych drinków mam dosyć. Żadne z nas nie było jakieś nadzwyczajnie pijane, ale o żadnym z nas nie można było też powiedzieć, że jest trzeźwy. Oczywiście, nie obyło się bez "głupawki", śmialiśmy się dosłownie ze wszystkiego. Rayan przy okazji prawie wyłożył się na podłogę, na co wszyscy zareagowaliśmy głośnym wybuchem śmiechu. Po godzinie wszyscy mieliśmy dość. Nie dość, że byliśmy już niesamowicie zmęczeni, to alkohol, który wypiliśmy sprawił, że byliśmy coraz bardziej senni.
-Chodźcie już do pokoju! - powiedziałam do przyjaciół na tyle głośno, żeby przekrzyczeć muzykę.
-Dobry pomysł - odpowiedział Chris i poszedł przodem a my za nim. Szczerze mówiąc trochę kręciło mi się w głowie, chwiałam się i ciągle chciało mi się śmiać. Kiedy tylko byliśmy do góry, gdzie było o wiele mniej tłoczno, oparłam się o ścianę i przykładając twarz do czoła zaczęłam się śmiać, dosłownie z niczego. Podszedł do mnie Justin, który również co najmniej nie był trzeźwy.
-Miley, idziemy do pokoju - zaśmiał się i złapał mnie w pasie. Nie potrafiłam opanować napadów śmiechu, co udzieliło się też pozostałym.
-Jaka ładni obraaaaz - powiedziałam nagle i puszczając Justina podeszłam do przedmiotu. - Ej, chodźcie weźmiemy go do domu, nie skapną się - dodałam po chwili całkiem poważnie i złapałam obraz na ścianie, mając zamiar go ściągnąć. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Jus podszedł do mnie i ponownie mnie złapał.
-Zostaw ten obraz - wydukał  przez śmiech. W końcu doszliśmy pod nasze pokoje. Oparłam się o drzwi, czekając, aż chłopak je otworzy.
-To do jutra - pomachałam przyjaciołom i parsknęłam śmiechem, osuwając się po drzwiach na dół, gdyż czułam, że tracę równowagę.
-Wyciągaj go - powiedziałam do Justina, który stał nade mną. Widząc jak chłopak rozpina swój rozporek wybuchłam głośnym śmiechem i na kolanach przeszłam kawałek po ziemi, w końcu się na niej kładąc.-Cho- chodziło mi o kl..klucz - wydukałam, nie potrafiąc opanować śmiechu. Leżałam na podłodze i dosłownie zwijałam się ze śmiechu, a on wcale nie był lepszy. Osunął się po drzwiach w dół, sam ledwo trzymając się na nogach i zagłuszał śmiech, przykładając dłonie do twarzy.
Po chwili trochę się opanowując, wstałam, przytrzymując się ściany i z powrotem podeszłam do Justina.
-Wstawaj - powiedziałam ze śmiechem i pociągnęłam go za rękę. - Daj klucz - dodałam, kiedy już stał obok mnie.
-To ja go miałem? - powiedział i po raz kolejny wybuchnął śmiechem. Zakryłam usta dłonią i wzięłam głęboki oddech, starając się chociaż na chwilę ogarnąć. Nie czekając na reakcję ze strony chłopaka, zaczęłam przeszukiwać jego kieszenie.
-Gdzie ty go wsadziłeś? - spytałam przez śmiech. Wymacałam wszystkie jego kieszenie i te przednie i tylne, ale klucza nie znalazłam.
-Nie wiem, pomacaj jeszcze - wyszczerzył się i ponownie parsknął śmiechem, przytrzymując się drzwi. Ponownie przeszukałam kieszeni jego spodni, ale w dalszym ciągu nic nie znalazłam.
-Oo, miałem go w ręce - powiedział po chwili, otwierając dłoń i oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. W końcu udało nam się dostać do pokoju. Zatrzasnęłam za nami drzwi i chwiejąc się, walnęłam się na łóżko.  Nawet nie zapaliliśmy światła. Po chwili obok mnie położyć się Justin, w praktycznie dokładnie takiej samej pozycji co ja, to znaczy na brzuchu, twarzą w poduszkę.
-Trzeba iść do łazienki - powiedziałam cicho, bo mój głos był tłumiony przez poduszkę.
-Pierdol to - zaśmiał się i podniósł. Odwróciłam się na chwilę na plecy, żeby widzieć, co robi. Chłopak zdjął swoje buty i rzucił je w kąt pokoju, po czym zrobił to samo z moimi szpilkami. Następnie ściągnął swoją koszulkę i wyrzucił gdzieś na bok, ponownie się obok mnie kładąc i przykrywając nas kołdrą. Już miałam zamiar wygodnie się ułożyć i zasnąć, ale w sukience co najmniej było mi niewygodnie.
-Czekaj, jeszcze sukienka - wymamrotałam pod nosem i podniosłam się do pozycji siedzącej. Nie umiejąc sobie sama poradzić, biorąc pod uwagę fakt, że zamek był z tyłu, a ja do tego byłam pijana, poprosiłam o pomoc Justina.
-Odepnij - poprosiłam, odwracając się do niego tyłem. Chłopak odgarnął na bok moje długie włosy, po czym powoli rozpiął zamek mojej sukienki.
-Dziękuję - mruknęłam pod nosem i zdjęłam z siebie ubranie, pozostając w samej bieliźnie. Ponownie ułożyłam się obok Justina, wtulając w jego tors.
-Dobranoc - powiedział cicho, na co ja odpowiedziałam mu tym samym i zamknęłam oczy.
Najlepszy sylwester w moim życiu i mimo tych wszystkich problemów, póki co najlepszy miniony rok.
_________________________________________________________
W końcu jubileuszowy 50 rozdział! <33 Jestem z siebie dumna, że dobrnęłam tak daleka i cholernie wdzięczna wam, że przez ten cały czas mnie wspieracie <3
Odnośnie rozdziału - jest trochę sentymentalnie, zabawnie i romantycznie, czyli tak, jak chciałam :) Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba.
Dużo osób było przekonanych, że Miley i Jus pierwszy raz to zrobią, a tutaj nic z tego :D Nie miałam pojęcia, że przyjdzie wam to na myśl, bo ja szczerze mówiąc, w ogóle o tym nie pomyślałam! :D Ich pierwszy raz mam zaplanowany, ale na inną okoliczność, kiedy indziej i gdzie indziej :)
Mam nadzieję, że mimo to, rozdział wam się podoba.
I teraz coś ważnego, co muszę wam powiedzieć. Przyszedł mi do głowy (a raczej chodził mi już po głowie od jakichś kilku tygodni) nowy pomysł na opowiadanie, a wiem, że ani wy, ani ja nie chcecie, żebym kończyła już teraz to. Mimo wszystko mam jeszcze wiele pomysłów na to opowiadanie i nie mam zamiaru w najbliższym czasie go kończyć. Ale znowu tamten pomysł nie dawał mi spokoju, dlatego postanowiłam założyć też ten drugi blog. Nie martwcie się, nie zaniedbam tego. To, że będzie też ten drugi blog nie ma żadnego znaczenia, kiedy będe dodawać rozdziały, bo dodaję je wtedy, kiedy mam wenę. Więc teraz w zależności od tego, na które opowiadania mnie natchnie, na to dodam nowy rozdział :)
Proszę, nie bądźcie złe, czy coś w tym stylu, bo niektóre z was, które mają swoje blogi, wiedzą, że czasami przyjdzie ci do głowy jakiś pomysł i nie potrafisz tak po prostu wyrzucić go z głowy, a nie chciałam czekać, aż zakończę to, ponieważ tutaj mam w planach jeszcze co najmniej 20 rozdziałów.
Link do nowego opowiadania - KLIK
Na razie tylko prolog i zajrzyjcie do zakładki bohaterów, ponieważ opis dwójki głównych bohaterów dużo wnosi odnośnie opowiadania :) Baaaardzo prosiłabym o komentarz również na tamtym blogu.
Kurdę, jak się rozpisałam o.O :D
To tyle, pamiętajcie, że was kocham;** <333

niedziela, 12 sierpnia 2012

Rozdział 49.

Siedziałam na parapecie w swoim pokoju, patrząc za okno. Robiłam to zawsze, kiedy miałam jakiś problem, lub coś mnie martwiło. Przyglądałam się spadającym płatkom śniegu, które dotykając ziemi stawały się kompletnie niewidoczne, wtapiając się w białą zaspę. Przyciągnęłam kolana do twarzy, opierając głowę o okno. Nie mogłam przestać myśleć o Jasmine. Zastanawiało mnie, czy obejrzała filmik. A co jeśli on nie zrobi na niej żadnego wrażenia? Mam pozwolić jej na zrobienie aborcji? Przecież to chore, to morderstwo. Mimo wszystko nie potrafiłam też, wyobrazić sobie, że za 5 miesięcy to dziecko miałoby się urodzić, a Jus miałby przejąć rolę ojca. Sytuacja mnie przerosła i bardzo dobrze o tym wiem.
Nagle usłyszałam dźwięk swojego dzwonka w komórce. Zeszłam z parapetu, podchodząc do łóżka, na którym leżał mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz, jednak numer osoby, która do mnie dzwoniła, nie był zapisany w moich kontaktach. Nacisnęłam zieloną słuchawkę, przykładając komórkę do ucha. 
-Słucham? - powiedziałam, czekając na jakąś reakcję z drugiej strony, której na początku nie otrzymałam. 
-Halo? - powtórzyłam, nieco zirytowana brakiem odpowiedzi. 
-Tu Jasmine - usłyszałam jej cichy, niepewny szept i zamarłam. Wzięłam głęboki oddech. - Miley ja..obejrzałam ten filmik - dodała, a jej głos drżał do tego stopnia, że miałam wrażenie, że dziewczyna zaraz się rozpłacze.
-I? - spytałam krótko, udając spokojną, chociaż w środku cała drżałam. 
-Możemy się spotkać? Proszę cię - powiedziała i załkała cicho, pociągając nosem. Zrobiło mi się jej..żal? Jakby kompletnie wypadło mi z głowy, że Jass jest moim odwiecznym wrogiem.
-Dobrze, gdzie i kiedy?
-Możesz do mnie przyjść? Kiedy tylko będziesz miała czas. 
-Za pół godziny będę, do zobaczenia - powiedziałam i rozłączyłam się, nie czekając na odpowiedź dziewczyny. Przyłożyłam telefon do ust, zakładając drugą rękę na brzuch. Przecież ona prawie płakała, niemożliwie, żeby filmik jej nie ruszył. W końcu ocknęłam się, podchodząc do szafki. Wyjęłam z nim jeansowe rurki i szybko przebrałam na nie dresy, które miałam na sobie. Rozczesałam swoje, długie włosy i poprawiłam bluzkę, po czym zabierając torebkę wyszłam z pokoju, zbiegając po schodach na dół. 
-Mamo, pożyczę na godzinę na twój samochód - krzyknęłam do mamy, znajdującej się w kuchni, z pokoju. Zabrałam z szafki kluczyki do samochodu i wyszłam do przedpokoju, wkładając czarne, wysokie botki. 
-Gdzie jedziesz? - spytała mama, stojąc w progu z kubkiem gorącej kawy w dłoni. 
-Do koleżanki - powiedziałam po chwili wahania. 
-Mhm - skinęła tylko, udając się do salonu. Cieszyłam się, że mama nie drążyła tematu, bo naprawdę nie miałam ochoty na jakiekolwiek tłumaczenie.
Włożyłam na siebie kurtkę, po czym wyszłam z domu. Byłam niesamowicie ciekawa tego, co chce powiedzieć mi Jasmine i jednocześnie bałam się tego, jaką decyzję podjęła. Włożyłam kluczyki do stacyjki i odpaliłam silnik, po czym odjechałam.
Droga do domu Jass zajęła mi około 15 minut, gdyż dziewczyna mieszkała praktycznie na drugim końcu miasta. Kiedy tylko dotarłam pod odpowiedni adres, zgasiłam silnik i położyłam obie dłonie na kierownicy. Przygryzłam wargi, coraz bardziej się denerwując. Oddychałam głęboko, starając się zebrać wszystkie racjonalne myśli do kupy.
-Miley, skup się i weź się w garść - powiedziałam sama do siebie i wyjęłam kluczyki ze stacyjki, wychodząc z samochodu.
Zamknęłam auto i schowałam klucze do kieszeni, po czym zrobiłam kilka kroków w kierunku domu dziewczyny. Czułam jak drżą mi dłonie, ale wiedziałam, że nie ma innej opcji. Ostatni raz wzięłam głęboki oddech i podeszłam do drzwi, naciskając dzwonek do drzwi. Nie musiałam długo czekać, aż ktoś otworzy. Drzwi uchyliły się, a przede mną stała Jasmine. Miała na sobie luźne spodnie i obcisłą bokserkę. Poprzednim razem, kiedy się z nią widziałam, miała na sobie luźną bluzkę, więc dopiero teraz zauważyłam nieco odznaczający się, przez cienki materiał, lekko zaokrąglony brzuch.
-Dziękuję, że przyszłaś. Wejdź - powiedziała niepewnie, przesuwając się nieco tak, żebym mogła wejść do środka. Szczerze mówiąc kompletnie jej nie poznawałam. Była zupełnie inną osobą, a przynajmniej na taką wyglądałam. Na jej twarzy nie było już śladu po tym jej cwanym uśmiechu, a oczy zawsze pełne nienawiści były teraz wręcz puste.
Posłusznie udałam się za dziewczyną do salonu i usiadłam fotelu. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, jakby żadna z nas nie wiedziała, która i  od czego ma zacząć. W końcu Jasmine westchnęła cicho, zaczynając mówić.
-Miley, po co wysłałaś mi ten film? - zaczęła niepewnie, patrząc na mnie z politowaniem.
-Żebyś zrozumiała co takiego chcesz zrobić. To jest twoje dziecko, jak możesz chcieć je zabić? Pozbawić szansy na życie?
-To nie tak, ja po prostu...nie mogę urodzić tego dziecka - szepnęła, spuszczając głowę.
-Nie chcesz stracić swojego życia towarzyskiego? - prychnęłam z nieukrywaną ironią.
-To już naprawdę nie chodzi o to. Ty nic nie rozumiesz. - Złapała się za głowę i pokręciła nią.
-Więc mi wytłumacz! - uniosłam się, wstając z fotela i przechodząc się po pokoju.
-Nie mogę..
-Nie denerwuj mnie, błagam cię, nie denerwuj mnie - pokręciłam głową ze złością, po czym podeszłam bliżej. - Masz cholerne szczęście. Justin chce ci pomóc, chce razem z tobą wychować to dziecko. Nie zostawi ci z tym samej. Więc czego ty do cholery jeszcze chcesz? Do tego masz rodziców, którzy na pewno również ci pomogą, a ty chcesz zrobić aborcję? Dziewczyny, które są zupełnie same, decydują się urodzić, a ty mając to wszystko chcesz usunąć dziecko? Pieprzona egoistka.
-Miley, to nie tak! - uniosła się, chociaż w oczach miała łzy.
-A jak?! - krzyknęłam, mając już szczerze dosyć tego wszystkiego.
-To nie jest dziecko Justina - wyszeptała i schowała twarz w dłonie, wybuchając płaczem. W tym momencie mnie zamurowało. To wszystko zszokowało i było dla mnie niejasne do tego stopnia, że nie poczułam nawet ulgi, że to nie Jus jest ojcem.
-Co ty mówisz do cholery?
-Ja nie chciałam..-mówiła przez łzy, a ja przyłożyłam dłoń do czoła i z powrotem opadłam na fotel.
-Wytłumaczysz mi to wszystko? - spytałam nad wyraz spokojnie, co samą mnie zdziwiło.
Dziewczyna uspokoiła nieco płacz, podnosząc głowę i pociągając nosem. Otarła wierzchem dłoni mokre policzki i spojrzała na mnie, biorąc głęboki oddech.
-Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży byłam załamana. Przez głowę przelatywały mi nawet najczarniejsze myśli. Od początku wiedziałam, kto jest ojcem i wierz mi - to nie Jus nim jest. Jakieś 2 tygodnie po tej imprezie spałam z innym chłopakiem, bez zabezpieczenia..i dopiero wtedy zaczęły się wszystkie objawy.
Nagle poczułam ogarniającą mnie ulgę, czułam jakby kamień spadł mi z serca, ale w dalszym ciągu nie wiedziałam po co ona to zrobiła, więc uważnie słuchałam tego co mówiła dalej, nie przerywając jej.
-O ciąży wiem już od 3 miesięcy, kompletnie nie wiedząc co zrobić. Dopiero niedawno przypomniałam sobie o tej imprezie, pomyślałam, że to będzie dobry sposób, żeby..
-Żeby zniszczyć związek mój i Justina, wmawiając nam obojgu, że to jego dziecko, tak? - wtrąciłam, nie potrafiąc powstrzymać się od tej uwagi.
-Nie, to nie tak, ja..Miley, ja po prostu uświadomiłam sobie, że go kocham, rozumiesz? - wyszeptała i spojrzała na mnie z żalem.
W tym momencie mnie zamurowało, dosłownie. Nie potrafiłam wydusić z siebie nic racjonalnego, a w głowie panował mi istny mętlik.
-Pomyślałam, że jeśli powiem mu, że to jego dziecko, to, to nas do siebie zbliży.
-Ale przecież chciałaś usunąć dziecko. Przecież na zdrowy rozum, powinnaś chcieć tego dziecka, bo wtedy może nawet byście do siebie wrócili..
-Myślałam o tym, ale wtedy uświadomiłam sobie, że nie mogę urodzić tego dziecka. Przecież Justin zażądałby badań DNA, a wtedy dowiedziałby się, że to nie on jest ojcem..i by mnie zostawił. Chciałam wmówić mu, że to jego dziecko, poprosić go o pomoc w aborcji i zbliżyć się do niego, spędzając z nim w ten sposób coraz więcej czasu. Wszystko było idealnie zaplanowane..dopóki nie pokazałaś mi tego filmiku, który wszystko zrujnował.
Słuchałam tego, co ona do mnie mówi, ale nie potrafiłam logicznie tego przeanalizować. Miałam mętlik w głowie.
-Przepraszam - dodała i ponownie schowała twarz w dłonie, wybuchając płaczem. 
Nie wiedziałam co zrobić, jak zareagować, co powiedzieć. Z jednej strony byłam na nią wściekła, przecież w ten sposób rozbiłaby mój związek z Justinem, ale z drugiej potrafiłam ją w pewnym stopniu zrozumieć i było mi jej szkoda. Sama nie wiem dlaczego, ale podeszłam do Jasmine i ją ...przytuliłam. To był impuls, po prostu. Powinnam być teraz wściekła, zacząć na nią wrzeszczeć i ją zwyzywać, ale nie potrafiłam.
-Twoi rodzice wiedzą? - spytałam, cały czas ją przytulając.
-Tak...- szepnęła.
-I co oni na to?
-Na początku tylko krzyczeli, ale później w końcu, kiedy trochę się uspokoili, powiedzieli, że mi pomogą.
-No widzisz? To świetnie.
-Tak świetnie - powiedziała, chociaż wiedziałam, że nie mówi tego szczerze.
-Jass..ty porozmawiasz z Justinem, czy ja mam to zrobić?- spytałam niepewnie. Ta rozmowa była nieunikniona.
-Ja..nie chcę się z nim spotykać. Możesz sama mu to powiedzieć? Proszę - spojrzała na mnie prosząco.
-Jasne - odpowiedziałam, po czym zapadła cisza. Obie chyba myślałyśmy o tym samym. Szczerze mówiąc nigdy nie pomyślałabym, że ona się w nim zakochała, tak "naprawdę".
-Jeszcze raz przepraszam za to, co chciałam zrobić.
-Zapomnijmy o tym - szepnęłam.
-Dziękuję..i dziękuję za to, że pokazałaś mi ten filmik. Urodzę to dziecko i sama je wychowam z pomocą rodziców.
-Nie masz za co mi dziękować. Nie pozwoliłabym ci usunąć tego dziecka. Zobaczysz, wszystko się ułoży, a to dziecko stanie się dla ciebie najważniejszą osobą na świece, uwierz mi.
-Dlaczego jesteś dla mnie miła? Przecież zrobiłam ci tyle świństw i chciałam rozbić twój związek.
-Nie wiem, może jestem wariatką - powiedziałam i obie cicho się zaśmiałyśmy. - Ale wiem, że szczerze żałujesz i nie mam zamiaru chować urazy.
-Dziękuję - przytuliła mnie.
Pomyślelibyście, że kiedykolwiek pogodzę się z dziewczyną, która jest moim wrogiem od niepamiętnych czasów? Bo dla mnie, szczerze mówiąc, to najdziwniejsza rzecz, która wydarzyła się w moim życiu w ostatnim czasie.
<piosenka>
Pełna pozytywnych emocji, dosłownie nabuzowana energią wysiadłam z samochodu, jednym ruchem ręki zamykając go i chowając kluczyki do kieszeni. Z uśmiechem na ustach, podeszłam do drzwi i zapukałam do nich, nie mogąc ustać w miejscu, gdyż miałam ochotę dosłownie zacząć skakać z radości. Kiedy tylko drzwi się uchyliły, zobaczyłam właśnie tą osobę, którą tak bardzo chciałam teraz zobaczyć.
-Miley? Coś się stało? - spytał Justin lekko się uśmiechając.
Spojrzałam na niego i tak po prostu, dosłownie rzuciłam mu się w ramiona, przytulając go najmocniej jak potrafiłam. Chłopak w żadnym wypadku nie protestował, wręcz przeciwnie. Mocno wtulił mnie w siebie. W końcu lekko się od niego odsunęłam. Weszliśmy trochę głębiej do domu, znajdując się w salonie.
-Wiesz, to było bardzo miłe przywitanie, ale czym spowodowane? - spytał, uśmiechając się.
-Jasmine nie jest w ciąży z tobą. Przyznała mi się. To nie twoje dziecko, ale i tak zdecydowała się je urodzić - powiedziałam i czekałam na jego reakcję.
-Jesteś pewna?
-Tak, sama mi to powiedziała.
Przez chwilę po prostu staliśmy w takim milczeniu, a żadne z nas nie odezwało się nawet słowem. Czekałam na jego reakcje, patrząc na niego uważnie.
-To znaczy, że..- zaczął, a kąciki jego ust delikatnie uniosły się ku górze.
-To znaczy, że raz na zawsze kończymy temat Jasmine i teraz możemy cieszyć się sobą nawzajem do woli - dokończyłam za niego i uśmiechnęłam się szeroko, co on momentalnie odwzajemnił.
-To cudownie - powiedział głośno i dosłownie porwał mnie na ręce, podnosząc do góry i obkręcając.
Zaczęłam głośno się śmiać, a radość dosłownie roznosiła mnie od środka. Po chwili chłopak opuść mnie lekko na ziemię i cały czas się uśmiechając, ujął moją twarz dłońmi, po czym delikatnie pocałował. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak dawno nie czułam już w brzuchu tych przyjemnych motylków, a moje serce nie przyspieszało do tego stopnia. Ta cała sytuacja w pewien sposób oddalała nas od siebie, ale to koniec. Koniec problemów, teraz będziemy mogli cieszyć się sobą do woli.
Oboje uśmiechaliśmy się przez pocałunek, bo oboje wiedzieliśmy, że teraz już nikt nie stanie nam na drodze. W końcu lekko się od siebie odsunęliśmy, mimo to, wciąż stykając się czołami.
-Wiesz, że cię kocham?- szepnął, uśmiechając się.
-Wiem, a ty wiesz, że ja ciebie też? - oboje cicho się zaśmialiśmy, ponownie łącząc się w pocałunku.
*
-To co robimy na sylwestra? - spytałam leżąc na kanapie, a dokładniej na kolanach Justina. Siedzieliśmy całą naszą szóstką u Rayana, obmyślając plany na sylwestra, który w końcu będzie już za 4 dni.
-W zasadzie to mamy do wyboru zrobić imprezę u któregoś z nas, lub poszukać na internecie informacji o jakichś sylwestrowych imprezach w mieście, lub okolicach - powiedziała Megan oparta o ramię Rayana. Wspominałam już, że ta dwójka wygląda razem cholernie słodko?
-Może poszukajmy jakichś imprez, co? Najlepiej, żeby to było coś nowego, nie jakiś zwykły klub, tylko coś oryginalnego - powiedział Jus, bawiąc się moimi włosami.
-Poczekajcie, przeszukam internet - odrzekł Rayan, biorąc na kolana laptopa i czegoś w nim szukając.
Co chwilę patrzyliśmy na siebie z Justinem i parskaliśmy śmiechem. W zasadzie bez powodu, tak po prostu. Chłopak nachylił się nade mną, dając mi buziaka w usta.
-Ej słuchajcie tego, brzmi świetnie - powiedział po chwili Rayan. - Całonocna impreza na starym zamku z wyjściem na duży taras. O północy pokaz fajerwerków, szampan wliczony w koszt wstępu, no i pokoje do wynajęcia.
-Brzmi świetnie, ale zapewne nie ma już wolnych pokoi, a ten zamek zapewne jest za miastem, więc nie ma opcji, żebyśmy nad ranem wracali samochodem do miasta, biorąc pod uwagę fakt, że nikt z nas nie będzie do końca trzeźwy, bo będziemy po szampanie - powiedziałam nieco pesymistycznie, ale takie były realia.
-Racja, ale czekajcie jest numer kontaktowy, zadzwonię, zapytam i wszystkiego się dowiemy - wzruszył ramionami chłopak i wyjął komórkę.
Wszyscy w skupieniu czekaliśmy na to, czego dowie się Rayan. Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że jednak uda nam się jeszcze tam dostać, bo pomysł był naprawdę dobry.
-Tak, ja w sprawie imprezy sylwestrowej. Chciałem zapytać, czy byłaby jeszcze możliwość zamówienia miejsc. Tak, wolne pokoje. Mhm. O, naprawdę? To świetnie, czyli do pojutrze, tak? Dziękuję bardzo, do widzenia.
W końcu chłopak rozłączył się, a my od razu spojrzeliśmy na niego, będąc ciekawym jaka jest odpowiedź.
-W ostatniej chwili kilka osób zrezygnowało i zwolniły się trzy pokoje, tyle, że do pojutrze trzeba wpłacić kasę za pokoje, bo za wstęp płaci się przy wejściu.
-No to mamy farta - uśmiechnęła się Van. - A ilu osobowe te pokoje? - dodała.
-Dwuosobowe.
Spojrzeliśmy na siebie z Justinem jak na zawołanie.
-To jak byśmy się podzielili? - podrapał się po głowie Jus, patrząc znacząco na Rayana i Megan.
-Ja i Justin, Meg i Rayan, ale Vanessa i Chris przecież nie będą w jednym pokoju - dodałam niepewnie, chociaż szczerze mówiąc nieco mnie to bawiło.
-Właśnie, o tym nie pomyśleliśmy - przytaknęła mi Meg.
-Nie no, przecież to żaden problem, żebym zajęła ten pokój z Chrisem. W końcu to nic takiego - uśmiechnęła się blado Van.
-Właśnie, Vanessa ma rację - przytaknął jej Christian.
Miałam wrażenie, że zaraz wszyscy na raz wybuchniemy śmiechem. I nie myliłam się. Po dosłownie dziesięciu sekundach, wszyscy jak na zawołanie zaczęliśmy się śmiać.
-Doobra, czyli po problemie - powiedziałam przez śmiech.
Ten sylwester zapowiada się baardzo ciekawie, dam sobie rękę uciąć, że będzie się dziać.
__________________________________________________________________
Hej<33
Na wstępie bardzo, bardzo, bardzo wam dziękuję za te 30 komentarzy <3 Mam najlepsze czytelniczki ever!
Jak widzicie w końcu wyjaśniła się sprawa z Jasmine i chyba wszystkie jesteście zadowolone, że to nie Jus jest ojcem dziecka, jak zresztą miałam zaplanowane od początku :) Kolejna sprawa to sylwester. Można powiedzieć, że ten rozdział będzie trochę specjalny, bo w końcu 50!
Dacie wiarę, że dobrnęłam do pięćdziesiątego rozdziału?! To niesamowite, że cały czas za mnę jesteście, dziękuję;*
To chyba tyle i do następnego;* <3

czwartek, 9 sierpnia 2012

Rozdział 48.

Justin momentalnie zamarł, nie mogąc wypowiedzieć ani jednego słowa. W głowie analizował to, co właśnie usłyszał i choć próbował powiedzieć coś logicznego, to mętlik w jego głowie skutecznie mu to uniemożliwił.
-Co ty chcesz zrobić? - spytał, chociaż doskonale wiedział, co dziewczyna ma na myśli.
-Aborcję, kretynie. - Jasmine skrzyżowała ręce na piersi, przekładając ciężar ciała na jedną nogę.
Chłopak starał się dokładnie przeanalizować słowa Jass. Bał się, cholernie bał się zostać ojcem w tym wieku, ale miał...pozwolić na zabicie własnego dziecka? Nie, do tego nie mógł dopuścić.
-Ty zwariowałaś - powiedział niepewnie i spojrzał uważnie na dziewczynę. Mimo, że nie potrafił ułożyć sobie tego wszystkiego w głowie, to nie mógł przyjąć do wiadomości, że miałby tak po prostu pozwolić, czy też przyczynić się do czegoś tak okropnego.
Jasmine wyraźnie zdziwiła się reakcją Justina. Była pewna, że chłopak przystanie na jej propozycje, a wręcz ucieszy go, że wymyśliła coś, co pozwoli im obojgu pozbyć się "problemu". Uchyliła usta, sama nie wiedząc co powiedzieć.
-O co ci chodzi do cholery? Ja zwariowałam? Nie, po prostu myślę logicznie. Myślisz, że mam zamiar niańczyć jakiegoś bachora? Ja mam swoje życie towarzyskie, którego nie mogę stracić! Ale sama nie dam rady tego wszystkiego zorganizować. Potrzebuję pieniędzy i pomocy w znalezieniu takiej kliniki, w której zrobią to "po cichu". Tak, że nikt nawet nie będzie musiał dowiedzieć się, że byłam w ciąży.
Chłopak był  w szoku. Nie rozumiał jak Jasmine może mówić w ten sposób o swoim dziecku.
-Nie "jakiegoś bachora", tylko twojego dziecka - poprawił ją, cały czas nie dowierzając w jej obojętność. - Jak możesz tak się o nim wypowiadać?! - podniósł głos.
Dziewczyna stała i ze zdziwieniem patrzyła na Justina, którego zachowanie coraz bardziej ją szokowało.
-Nie będzie żadnej aborcji. Nie pozwolę ci na to - dodał stanowczo, krzyżując ręce.
-Tobie chyba coś na mózg padło. - z niedowierzaniem pokręciła głową Jass. -Czyli mi nie pomożesz, tak? Pieprzony gnojek. Trudno, sama sobie poradzę - dodała wrogo i zrobiła krok do przodu chcąc wyminąć chłopaka i odejść, jednak Justin na to nie pozwolił, łapiąc ją za łokieć.
-Puść mnie, idioto - syknęła dziewczyna, próbując wyrwać rękę.
-Nie usuniesz tego dziecka, rozumiesz? - warknął przybliżając się do dziewczyny i patrząc jej w oczy.
-Bo co? Zabronisz mi? - Jasmine prychnęła ze śmiechem.
Jus zacisnął zęby, czując, że coraz mocniej zaciska dłoń na ręce dziewczyny.
-Puszczaj, to boli! - syknęła. Chłopak obawiając się, że pod wpływem emocji zrobi jej krzywdę, momentalnie puścił rękę Jasmine. Brunetka rozmasowała obolałe miejsce, patrząc na chłopaka z wyrzutem.
-Tak, zabronię - powiedział w końcu.
-Błagam, nie rozśmieszaj mnie - zaśmiała się ironicznie. - Masz gówno do gadania. To moje dziecko, moje ciało i ty nie masz tutaj nic do gadania. Chciałam tylko, żebyś mi pomógł, ale skoro nie zamierzasz tego zrobić, to poradzę sobie sama.
-Nie, to nie jest twoje, tylko nasze dziecko. Mam do niego takiego samo prawo jak i ty i nie zgadzam się, żebyś je usunęła, dotarło?- syknął jej w twarz.
-Nie-urodzę-tego-dziecka- wycedziła przez zaciśnięte zęby.
-Owszem, urodzisz - warknął patrząc jej w oczy.
-Nie będziesz mi mówił, co mam robić - powiedziała i zmieniła wyraz twarzy. Uśmiechnęła się. - Nawet nie będziesz wiedział, kiedy będzie już po problemie - mówiła z ironicznym uśmiechem i pogładziła chłopaka po policzku.
Jus zdjął dłoń dziewczyny ze swojej twarzy, mając szczerze ochotę ją uderzyć, chociaż tak naprawdę nigdy by tego nie zrobił.
-Nie zrobisz tego - wycedził z niedowierzaniem.
-A chcesz się przekonać? - uśmiechnęła się sztucznie i wyminęła chłopaka. Zabrała swoją torebkę i wyszła z salonu. Kiedy dźwięk stukania szpilek po panelach został zamieniony na trzask drzwi, chłopak wiedział, że Jasmine wyszła. Gwałtownie się odwrócił, zrzucając ze stolika wazon, który z impetem rozbił się na panelach.
-Suka - warknął.
Skrzyżował ręce na karku, chodząc w tą i z powrotem po pokoju. Przez moment całkiem zapomniał o tym, że to może nie być jego dziecko. Mimo wszystko nie miał co do tego stu procentowej pewności i wiedział, że nie pozwoli na aborcję. Usiadł na kanapie i schował twarz w dłonie, czując, że sytuacja najzwyczajniej w świecie go przerosła.
*
Niepewnie podeszłam do pokoju, który aktualnie należał do Liama, zastanawiając się, czy zapukać. Musiałam się komuś wygadać, a Li był w końcu moim przyjacielem. W końcu zdecydowałam się i zagryzając wargę zapukałam do drzwi. Kiedy tylko usłyszałam "proszę", niepewnie uchyliłam drzwi, wchodząc do środka. Chłopak leżał na łóżku z słuchawkami, które przed momentem wyjął z uszu.
-Mogę? - spytałam nieśmiało, uśmiechając się.
-Jeszcze pytam? Wchodź mała - uśmiechnął się szeroko i podniósł do pozycji siedzącej. Odłożył na bok iPoda i skrzyżował ręce.
Zamknęłam za sobą drzwi i wolnym krokiem podeszłam do łóżka, siadając na nim, obok chłopaka.
-Masz problem - oznajmił Li, patrząc na mnie uważnie.
-Skąd wiesz?- spytałam zdezorientowana, bo przecież on o niczym nie wie.
-Miley znam cię od dziecka. Widzę, kiedy masz problem. Więc teraz gadaj - powiedział i oboje lekko się uśmiechnęliśmy.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam opowiadać.
-Chodzi o Justina - zaczęłam i westchnęłam cicho.
-Zranił cię? Jeśli tak, to zapomnę o tym, że mi się podoba i mu przywalę - powiedział niby żartobliwie, ale wiem, że naprawdę byłby do tego zdolny.
-Nie, nic z tych rzeczy - zaśmiałam się.
-Uff, to dobrze, że nie muszę go bić. Za ładną ma buźkę, żeby mu ją oszpecić - powiedział, udając przez chwilę rozmarzonego, po czym walnęłam go lekko w ramię i oboje parsknęliśmy śmiechem.
-A teraz tak serio. Skoro nie o to, to o co chodzi? - dodał, patrząc na mnie uważnie.
-To trochę skomplikowane. - westchnęłam. - Chodzi o jego byłą.
-Chce do niego wrócić?
-Nie, nie o to chodzi.
-Więc o co? - spojrzał na mnie uważnie.
-No bo ona jest..no..w ciąży - powiedziałam niepewnie, przyglądając się reakcji Liama.
-Z nim? - spytał nie dowierzając.
-Najprawdopodobniej - szepnęłam, spuszczając głowę. - Ale on mnie nie zdradził!- dodałam o razu, chcąc go usprawiedliwić. - Ona zaszła w ciąże, kiedy ja jeszcze nie byłam z Justinem.
Li przez moment milczał, a po chwili cicho westchnął.
-Najprawdopodobniej? - spytał mrużąc oczy.
-No bo..ona prowadzi dosyć "rozrywkowe" życie, rozumiesz? - spojrzałam na niego znacząco, nie chcąc mówić wprost, że puszcza się na prawo i lewo.
-Taak, rozumiem. Ale mówiłaś, że oni byli razem, więc jak to? Justinowi nie przeszkadzało, że ona go zdradza?
Nie wiedziałam jak mam mu to jasno wytłumaczyć.
-Oni byli w takim..można powiedzieć "wolnym" związku. Niby ze sobą byli, ale oboje spotykali się z kim chcieli.
-Ach tak, już rozumiem. A Jus wie o tej ciąży?
-Wiem, mówiłam mu dzisiaj. Zresztą, jeszcze dzisiaj mieli się spotkać.
-I jak na to zareagował?
-Wiadomo, że to był dla niego szok. Jest przerażony wizją zostania ojcem w tym wieku, ale zachował się bardzo dojrzale, czym nie ukrywam - bardzo mi zaimponował. Powiedział, że jeśli okaże się, że to jego dziecko, to nie zostawi tej dziewczyny samej i jej pomoże.
-To dobrze o nim świadczy - skomentował krótko Li. - Ale ty czujesz się z tym okropnie, prawda?- dodał po chwili, patrząc na mnie tak, jakby czytał mi w myślach.
-Dokładnie - westchnęłam. - Nie potrafię sobie wyobrazić, że miałby mieć dziecko z inną dziewczyną. Cały czas by się z nią spotykał, jeździł do niej. Czułabym się jak piąte koło u wozu. Byłby on, jego dziecko, matka jego dziecka i...ja. Rozumiesz? - spojrzałam na niego z politowaniem.
-Rozumiem cię. Ale nie wydaję mi się, żebyś miała powody do takich obaw - powiedział pewnie - On cię kocha tak?
Pokiwałam twierdząco głową.
-Właśnie. Dla niego będzie liczyć się dziecko, nie ona.
Słuchałam tego, co do mnie mówił i patrzyłam przed siebie, w jeden martwy punkt, próbując to wszystko przeanalizować. Może on miał rację? Może moje obawy są bezpodstawne?
-Tylko ty się dla niego liczysz, to widać. Jest w ciebie wpatrzony jak w obrazek - zaśmiał się i lekko walnął mnie w ramię. Przerzuciłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się.
-Dziękuję, że mogę na ciebie liczyć. - przytuliłam go.
-Nie ma za co. W końcu jesteśmy przyjaciółmi - szepnął w moje włosy.
-To ja będę się już zbierać do siebie - odsunęłam się, wstając z łóżka i podchodząc do drzwi. - I jeszcze raz dziękuję - uśmiechnęłam się i wyszłam, udając się do mojego pokoju. Położyłam do łóżka, patrząc w sufit. Liam ma rację. Powinnam przestać zaprzątać sobie głowę jakimiś głupimi myślami. Zresztą - przecież w dalszym ciągu nie mam pewności, czy ty w ogóle Jus jest ojcem.
*
Drugi dzień świąt niestety oznaczał wyjazd cioci i wujka wraz z Li. Było mi cholernie szkoda, że przyjechali na tak krótko, ale co ja mogłam zrobić.
-Masz codziennie pisać i dzwonić! - pogroziłam Liamowi, żegnając się z nim przy samochodzie.
-Obiecuję. - uśmiechnął się.
-Pamiętaj, że jeśli tylko będziesz potrzebować rozmowy, to możesz do mnie zadzwonić, o każdej porze - powiedział i mocno mnie przytulił. Liam był cudownym przyjacielem, niewątpliwie.
-Dziękuję - odwzajemniłam uścisk, po czym odsunęliśmy się lekko od siebie.
Razem z rodzicami i Alexem pożegnałam się również z ciocią i wujkiem.
-To do zobaczenia przy następnej okazji, będziemy tęsknić - powiedziała moja mama z uśmiechem na ustach.
-My również, do zobaczenia - odpowiedziała ciocia i wsiadła do samochodu.
-Pa mała - powiedział jeszcze z uśmiechem Liam, puszczając mi oczko.
-Pa - odwzajemniłam uśmiech, a chłopak wsiadł do samochodu.
*
Chodziłam po salonie w tą i z powrotem, denerwując się, jakby nie wiem co zaraz miało się wydarzyć, a miał po prostu przyjść Justin..
No dobra, może nie tak "po prostu". Miał powiedzieć mi co wynikło z jego rozmowy z Jasmine. Szczerze mówiąc byłam niesamowicie ciekawa i jednocześnie się stresowałam, sama nie wiem czemu. Cieszyłam się, że jestem sama w domu. Alex jest u kolegi, a rodzice u znajomych. W końcu usłyszałam dzwonek do drzwi. Wzięłam głęboki oddech i poszłam do przedpokoju. Otworzyłam drzwi, widząc w nich tego, kogo się spodziewałam. Uśmiechnęłam sie lekko, wpuszczając Justina do środka.
-Hej - powiedział, uśmiechając się blado i dał mi krótkiego buziaka w usta. Za chwilę przeszliśmy do salonu.
-Napijesz się czegoś? - spytałam stojąc przy fotelu, na którym przed chwilą usiadł.
-Nie, dziękuję. Siadaj - powiedział i pociągnął mnie lekko, sadzając sobie na kolanach.
-Co powiedziała ci Jasmine? - spytałam wprost, bo stwierdziłam, że dłuższe odkładanie tego nie ma sensu. Justin wziął głęboki oddech, oblizując wargi.
-Nawet nie wiesz jaki mętlik mam teraz w głowie - powiedział, wzdychając.
Momentalnie zrobiło mi się słabo. Co jeśli ona zaproponowała mu, żeby ze względu na dziecko się zeszli..?
-To znaczy..? - spytałam niepewnie.
-Nawet nie wiesz, co ona mi w ogóle zaproponowała.
Dłonie coraz bardziej mi drżały, a głos wiązł w gardle.
-Co takiego..?  - czułam, jak mój głos coraz bardziej się łamie.
-Ona chce, żebym pomógł jej załatwić aborcję - powiedział, a mnie momentalnie zatkało. Tego kompletnie się nie spodziewałam. Z jednej strony poczułam ulgę, że kompletnie bezpodstawnie się obawiałam, ale z drugiej..
-Co?! - powiedziałam podniesionym głosem i wstałam, krzyżując ręce.
-Tylko nie mów, że ty się na to zgodziłeś?! - spojrzałam na niego z wyrzutem. Justin również wstał patrząc na mnie kompletnie zszokowany.
-Sądziłem, że..tobie to rozwiązanie by odpowiadało - powiedział niepewnie i patrzył na mnie, cały czas będąc w szoku.
-Odpowiadało? Justin, czyś ty oszalał? Od zawsze gardziłam aborcją, dla mnie to to samo co zabicie swojego własnego dziecka. To okropne! Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że dla własnego interesu bym ją do tego nakłaniała! - uniosłam się.
Mówiłam szczerze, jak najbardziej. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć kobiet, które decydowały się na aborcję. Jak można zamordować własne dziecko? Odebrać mu szansę na życie?
-Przepraszam..jesteś niesamowita - powiedział i podchodząc do mnie, przytulił mnie. Nie potrafiłam być na niego o to zła.
-Wcale nie - zaśmiałam się, kiedy się od siebie odsunęliśmy. - Ale nie odpowiedziałeś. Justin, mam nadzieję, że ty się na to nie zgodziłeś? - spojrzałam na niego niepewnie.
-Oczywiście, że nie - odpowiedział, a kamień dosłownie spadł mi z serca.
-A ona co na to?
-I tu właśnie zaczynają się schody - westchnął, a ja spojrzałam na niego zdezorientowana. - Ona definitywnie chcę usunąć to dziecko.
-Nie ma prawa! Ty też masz coś do powiedzenia - powiedziałam, ale po chwili się zawahałam. - Oczywiście o ile to jest twoje dziecko..-dodałam niepewnie. - W każdym bądź razie zrobię wszystko, żeby wybić jej ten pomysł z głowy - dopowiedziałam jeszcze.
-Uwierz mi, że ja też - szepnął i przytulił mnie do siebie.
*
Wieczór spędziłam przy laptopie. Siedziałam na łóżku, przeglądając strony internetowe. Ta cała aborcja..to nie dawało mi spokoju. Szukałam w internecie informacji na jej temat i momentami łzy, wręcz cisnęły mi się do oczu. Zakrywałam usta dłonią, nie mogąc dosłownie uwierzyć w to, co czytam i widzę. Postanowiłam przejrzeć filmiki na youtube o tej tematyce. Włączyłam pierwszy filmik, który rzucił mi się w oczy Włożyłam do uszu słuchawki, uważnie oglądając film. Szczerze mówiąc kompletnie nie spodziewałam się, takiej formy przedstawienia aborcji...
W skupieniu oglądałam filmik, jednak już w połowie po moim policzku popłynęła łza. Na końcu kompletnie się rozpłakałam. Pierwsze co - przysięgłam sobie, że nigdy, przenigdy, choćby nie wiem co, sama nie zdecyduję się na aborcję. To coś okropnego.
Postanowiłam, że muszę pokazać ten film Jasmine. Jeżeli to jej nie ruszy, to ona musi być bez serca. Napisałam do niej prywatną wiadomość na twitterze, w którym podałam jej link z dopiskiem "Proszę, obejrzyj to, może to zmieni twoją decyzję, której możesz żałować do końca życia". Wysłałam wiadomość i zamknęłam laptopa, kładąc się na łóżko.
Nie pozwolę jej na aborcję, bez względu na to, czy to dziecka Justina, czy nie.
______________________________________________________________
Miałam dodać rozdział dopiero w sobotę? Wiem, ale okazało się, że dopiero od jutra mnie nie będzie, więc postanowiłam napisać jeszcze ten rozdział :) Mam nadzieję, że wam się podoba.
Połowa z was była "za" tym, żeby Jass usunęła dziecko, a druga przeciw. Zapominając na chwilę, że to tylko opowiadanie, to ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy. Aborcja, to coś strasznego. To morderstwo własnego dziecka, odebranie mu szansy na życie. Czemu winne jest dziecko? Dlaczego ono ma odpowiadać za nieodpowiedzialność swoich rodziców? To nie fair. Oczywiście w żadnym wypadku nie krytykuję waszego zdania, nic z tych rzeczy! To tylko opowiadanie i wiem, że po prostu kierowałyście się tym, jakbyście chciały, żeby potoczyło się dalej opowiadanie :)
Co do filmiku - naprawdę rozpłakałam się, oglądając go. Ujęłam w tym krótkim fragmencie rozdziału swoje własne, prawdziwie odczucia.
Kurczę, jak ja wam dziękuję za ty wszystkie miłe słowa<3 Nawet nie wiecie, jaki uśmiech na mojej twarzy wywołujecie! :D Olcia - wiesz, że jesteś kochana? :) Tak, jak wy wszystkie zresztą, gdybym tylko mogła, to spotkałabym się z każdą z was i kolejno przytuliła <3
I na koniec. Może ze względu na to, że tak szybko dodałam nowy postaracie się o trochę więcej komentarzy? :)c
Najwięcej komentarzy pod jednym rozdziałem (ogólnie) zebrałam chyba 27. Dacie radę 30? Wiem, dużo, ale chciałabym zobaczyć, ile mam czytelniczek :)
To chyba na tyle, pa<333




wtorek, 7 sierpnia 2012

Rozdział 47.

Siedziałam na łóżku po turecku, skubiąc kawałek koca. W głowie panował mi istny mętlik. To mnie przerosło, dosłownie. Chociaż spróbujcie postawić się w mojej sytuacji. Okazuje się, że wasz chłopak, z którym nawet wiążesz swoją przyszłość, jest ojcem nienarodzonego jeszcze dziecka innej dziewczyny. Oczywiście wiem, że to jeszcze wcale nie jest pewne i jest możliwość, że Jasmine jest w ciąży z kimś innym, ale wszystko układa mi się w całość. Justin i Jasmine byli kiedyś razem. To znaczy "byli razem" to może za duże określenie, biorąc pod uwagę fakt, że Jus w tym czasie nieraz spotykał się z innymi dziewczynami, a Jasmine wcale nie była mu dłużna. Do tego ta impreza idealnie pasowałaby w czasie do tego, w którym miesiącu ciąży jest Jass. I jestem pewna, że wtedy u Justina, oni bynajmniej nie grali w karty. Sami widzicie, że wszystko się zgadza. Nie mam pojęcia co będzie, jeśli okaże się, że Jus naprawdę jest ojcem tego dziecka. Wiem, że nie mam prawa mieć pretensji do niego, bo nie byliśmy wtedy razem i miał prawo robić, co mu się podoba. Ale nie wiem co teraz będzie, nie wyobrażam sobie tego.
W tym momencie usłyszałam pukanie do drzwi.
-Proszę - powiedziałam cicho i podniosłam wzrok, patrząc kto to. Kiedy tylko drzwi lekko się uchyliły, zauważyłam Justina. Serce zaczęło mi mocniej bić, a myśl o tym, co będę musiała mu powiedzieć mnie przeraziła. Spuściłam ponownie wzrok.
-Twoja mama mnie wpuściła - powiedział i podszedł do łóżka, na którym siedziałam. Nachylił się nade mną, chcąc dać mi buziaka w usta, ale przesunęłam nieco głowę, tak, że wyszło w policzek. Nie podnosząc głowy, cały czas skubałam koc.
-Coś się stało? - spytał niepewnie, siadając obok mnie. Nie miałam pojęcia jak i od czego zacząć.
- Nie - powiedziałam odruchowo, ale zaraz się poprawiłam.
-To znaczy tak - dodałam i wzięłam głęboki oddech, podnosząc wzrok i patrząc na niego. Po jego minie wnioskowałam, że sytuacja coraz bardziej go przeraża. Ręce mi się trzęsły, a serce biło jak oszalałe.
-Miley, mów szybko o co chodzi, bo zaczynam się bać - powiedział cicho, patrząc na mnie uważnie. Po raz kolejny wzięłam głęboki oddech, jakby to miało mi pomóc zebrać się w sobie i w końcu wyjaśnić mu całą sytuację.
-Z tego co widzę, wnioskuję, że Jasmine jeszcze z tobą nie rozmawiała.
Chłopak spojrzał na mnie kompletnie zdezorientowany. Wcale mu się nie dziwę. W końcu nie od dziś wiadomo, że ja i Jass nigdy się, delikatnie mówiąc, nie lubiłyśmy, więc to, że wspominam o niej, musi być dla niego co najmniej dziwne.
-A o czym ona by miała ze mną rozmawiać? Nic mnie już z nią nie łączy. - wzruszył ramionami.
-I tu się mylisz - szepnęłam niepewnie, chociaż wiedziałam, że już nie ma odwrotu. Muszę mu o tym powiedzieć, bo albo zrobię to ja, albo ona. Sami odpowiedzcie sobie na pytanie, która wersja będzie lepsza dla nas wszystkich.
-Co ty mi sugerujesz? - spytał niepewnie, mrużąc oczy. Westchnęłam cicho.
-Justin, ona dzisiaj u mnie była i powiedziała mi coś, o czym musisz się dowiedzieć.
-Ja już nic nie rozumiem. Ona u ciebie była? Tylko mi nie mów, że nagadała ci jakichś bzdur. Powtarzam - nic mnie już z nią nie łączy. Przysięgam.
-"Już" - zacytowałam fragment tego, co powiedział. - Ale łączyło, prawda? - dodałam, patrząc mu w oczy. Chłopak nieco się speszył, biorąc głęboki oddech.
-Ale jakie to ma znaczenie?
-Uwierz mi, że duże. Odpowiedz mi na jedno pytanie.
-Jakie?
-Pamiętasz imprezę na koniec wakacji?
-Pamiętam i co?
-Jedno pytanie - spałeś wtedy z Jasmine? - spytałam prosto z mostu, dochodząc do wniosku, że dłuższe owijanie w bawełnę nie ma najmniejszego sensu. Justin momentalnie się speszył, odwracając wzrok, jakbym miała być o to na niego zła, chociaż oboje wiemy, że nie mam prawa.
-Miley, po co ci to wiedzieć? Wytłumacz mi w końcu o co w tym wszystkim chodzi, bo nie rozumiem już nic - powiedział, nie patrząc na mnie
-Powiem, jeżeli odpowiesz - odpowiedziałam niepewnie.
Chłopak westchnął, ponownie przenosząc na mnie swój wzrok.
-Tak, byliśmy wtedy u mnie. Ale przysięgam ci, że odkąd jesteśmy razem między mną, a Jass do niczego już nie doszło.
Spuściłam wzrok, czując, że sprawa jest już chyba przesądzona.
-Wierzę ci - szepnęłam cicho. - Ale nie o to tu chodzi.
-Więc o co? Powiesz mi w końcu?
Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.
-Justin, ona jest w ciąży. Z tobą - wyrzuciłam z siebie w końcu, zbierając się na odwagę. Jus zamarł. Dosłownie. Przez moment miałam wrażenie, jakby kompletnie oderwało go od rzeczywistości. W skupieniu wyczekiwałam, aż odezwie się chociaż słowem.
-C-co ty w ogóle mówisz? - spytał w końcu i wstał z łóżka, łapiąc się za głowę.
-Powiedziała mi, że zaszła z tobą w ciążę. Jest w czwartym miesiącu.
-Przecież to niemożliwe - mówił, chodząc w tą i z powrotem, trzymając się za głowę. Widziałam, że był przerażony tym, co mu powiedziałam. Nie potrafił ułożyć sobie tego w głowie.
-Zresztą skąd pewność, że to ja jestem ojcem? Bardzo dobrze wiem, że mnie zdradzała.
-Mówi, że to wie. Przecież wszystko się zgadza. Czwarty miesiąc - koniec sierpnia - mówiłam cicho ze spuszczoną głową.
W tym momencie chłopak podszedł do mnie i przykucnął przy łóżku. Ujął moje dłonie, a ja podniosłam głowę i spojrzałam na niego. W jego oczach widziałam szok i strach jednocześnie.
-Miley będę z tobą szczery. Nie mam pojęcia, czy to jest moje dziecko, ale proszę cię obiecaj mi coś. Obiecaj, że nawet jeśli to..okaże się prawdą, to mnie nie zostawisz - mówił patrząc mi w oczy. - Jesteś dla mnie wszystkim i tylko ciebie kocham. Proszę cię, obiecaj mi to - dodał, prawie szepcząc.
-Obiecuję - wyszeptałam drżącym głosem, będąc całkowicie pewna swoich słów. Jus od razu mocno mnie przytulił. Mimo wszystko, byłam całkowicie pewna tego, co mu obiecałam. Wiem, że będzie ciężko, że sytuacja będzie momentami mnie przytłaczać, ale bardzo go kocham i nie potrafiłabym go zostawić.
*
-Co zrobisz, jeśli to okaże się prawdą? - spytałam, kiedy siedzieliśmy razem na łóżku. Opierałam się o jego ramię, bawiąc się jego dłonią.
-Będę musiał ponieść konsekwencje i jej pomóc. Nie mogę zostawić jej z tym samej, to byłoby nie fair - odpowiedział i cicho westchnął. Zaimponowała mi jego postawa. Niejeden chłopak najzwyczajniej w świecie zostawiłby dziewczynę, żeby radziła sobie sama.
-Ale uwierz mi, że jest naprawdę duża szansa, że to nie jest moje dziecko - dodał po chwili. Szczerze mówiąc po rozmowie z Justinem, miałam nadzieję, że ma rację. Zresztą sama znam Jasmine nie od dziś. Sypiała z każdym chłopakiem, który jej się podobał. I niestety mogę powiedzieć coś podobnego też o Justinie. Znam go od dziecka i odkąd tylko zaczęliśmy liceum, zaczął dosyć "rozrywkowe" życie. Podobał się dziewczynom i wykorzystywał to. Jeżeli wiecie, co mam na myśli.
Ale to już przeszłość. Zmienił się. Dla mnie.
-Szczerze mówiąc, mam taką nadzieję - szepnęłam, bardziej wtulając się w jego ramię. - Kiedy masz zamiar z nią porozmawiać? - dodałam.
-Jak najszybciej. Muszę sobie z nią wszystko wyjaśnić.
-Też sądzę, że powinniście jak najszybciej porozmawiać. Nie ma sensu, tego odkładać.
Nagle do głowy przyszła mi głupia myśl. Chciałam od razu ją odrzucić, ale nie potrafiłam.
-Justin, a co jeśli to was do siebie zbliży? - spytałam niepewnie.
Wiem, że powinnam być pewna co do uczuć Justina, ale jest możliwość, że oni będą mieli dziecko. Przecież to niesamowicie zbliża do siebie ludzi...
Justin podniósł się nieco, a ja zrobiłam to samo. Spojrzał na mnie uważnie.
-Miley, ja kocham ciebie. Zrozum, że nic tego nie zmieni - powiedział, odgarniając kosmyk włosów z mojej twarzy.
-Ufam ci - szepnęłam lekko się uśmiechając, co on odwzajemnił, delikatnie całując mnie w policzek.
*
-Dobrze, że już jesteś. - powiedział Justin, kiedy w drzwiach stanęła Jasmine. Chłopak wpuścił ją do środka i korzystając z tego, że był sam w domu, zaprowadził do salonu. Brunetka odgarniając swoje długie włosy na bok, posłusznie udała za chłopakiem, siadając na kanapie i kładąc obok swoją torebkę.
-Po twoim telefonie i po tym, że mnie tutaj zaprosiłeś, wnioskuję, że Miley już cię poinformowała o niespodziance - powiedziała Jasmine, zakładając nogę na nogę i uśmiechając się.
-Bawi cię to? - zirytował się chłopak, patrząc na uśmiech na jej twarzy. Kompletnie nie rozumiał zachowania dziewczyny. W końcu to ona zostanie matką w wieku 17 lat.
-Nie, nie bawi - odpowiedziała krótko.
-Słuchaj, jaką w ogóle mam mieć pewność, że to jest moje dziecko? Masz mnie za idiotę? Przecież wiem, że nie byłem jedynym chłopakiem z którym sypiałaś - powiedział i usiadł naprzeciwko Jass, opierając łokcie o kolana i układając ręce jak do modlitwy.
-Powinnam poczuć się urażona, tym co powiedziałeś. Ale oszczędzę sobie.
Justin prychnął pod nosem, ale powstrzymał się od komentarza.
-Jak ci pewnie powiedziała Miley, jestem w 4 miesiącu ciąży, co daje mi pewność, że to ty jesteś ojcem. Przypominasz sobie może imprezę przed początkiem roku szkolnego?
Chłopak coraz bardziej tym wszystkim się irytował. Cały czas miał nadzieję, że okaże się, że to jednak nie z nim Jasmine jest w ciąży. Przerażała go wizja zostanie ojcem w wieku 17 lat. Gwałtownie podniósł się z fotela i przeszedł się po pokoju. Trzymając się za głowę, przeczesał swoje i tak już roztrzepane włosy.
-Przecież mieliśmy gumkę - powiedział cicho, chodząc w tą i z powrotem.
-Ja też nie wiem jak to się stało - wzruszyła ramionami dziewczyna, jakby to wszystko kompletnie jej nie obchodziło.
Szatyn zirytowany zachowaniem dziewczyny, podszedł do niej i złapał ją za ramiona.
-Czy ty w ogóle wiesz co to wszystko oznacza? Ty sądzisz, że co? Urodzisz to dziecko i podrzucisz je rodzicom, a sama dalej będziesz żyć jak gdyby nigdy nic? - potrząsnął nią.
-Po pierwsze - nie szarp mnie. Po drugie - ty naprawdę sądzisz, że ja mam zamiar bawić się w mamusię? - prychnęła ze śmiechem.
Justin spojrzał na nią, kompletnie nie rozumiejąc o co jej chodzi. Puścił dziewczynę i zrobił krok w tył, patrząc na nią uważnie.
-Co ty masz na myśli? - spytał podejrzliwie.
-Usunę tego bachora. A ty mi w tym pomożesz - powiedziała i wstała, stając naprzeciw szatyna.
________________________________________________________
No i mamy kolejny :) Rozdział wyszedł całkiem nieźle, chociaż wiem, że jest krótki, ale nie mam czasu i nie będzie mnie 3 dni, więc chyba lepiej dodać krótszy, niż dodać dopiero w sobotę.
Dziękuje za wszystkie komentarze <33 Uwielbiam je czytać i uśmiechać się do monitora. Dziękuję wam za to <3
Ktoś pytał, czy inne blogi też przeniosę. Tak, przeniosę przy chwili czasu :)
No i co mogę jeszcze powiedzieć. Proszę o komentarze, bo w końcu skoro ja mogę poświęcić 2 godziny na napisanie rozdziału, to wy możecie 2 minuty na napisanie komentarza.
Do następnego, kocham;* <3

sobota, 4 sierpnia 2012

Rozdział 46.

Thank God above for my very own Christmas Love ♥
Kolejny raz zostałam brutalnie obudzona. Tym razem, przez huk dochodzący z kuchni. Podniosłam się do pozycji siedzącej i ziewnęłam niewyspana. Spojrzałam na wyświetlacz komórki, w celu sprawdzenia godziny - siódma pięćdziesiąt. Nie wierzę, że w czasie wolnym od szkoły, jestem zmuszona wstawać tak wcześnie. No nic. Niechętnie wstałam z łóżka i podeszłam do szafki, wybierając ubrania na dzisiaj i udając się z nimi do łazienki.
Kiedy w końcu, w miarę się "ogarnęłam", zeszłam na dół, do kuchni, gdzie moja mama i ciocia już coś gotowały. Nie zdążyłam się nawet przywitać, kiedy mama od razu, od progu mnie "zaatakowała".
-O wstałaś już, to dobrze, bo potrzebujemy pomocy, a faceci się do niczego nie nadają. Skarbie, weź jakąś miskę i pokrój do niej warzywa, które leżą na stole, dobrze?
-Mhm, jasne - uśmiechnęłam się i usiadłam przy stole, robiąc to, o co prosiła mnie mama. 
Kochałam Wigilię, świąteczną atmosferę, te wszystkie przygotowania i gotowanie. To chyba będą, a raczej są najlepsze, najpiękniejsze święta w moim życiu. Chyba nigdy nie byłam tak bardzo szczęśliwa. Bo nigdy nie byłam tak naprawdę zakochana.
*
Właśnie razem z mamą i ciocią przygotowywałyśmy stół do kolacji, kiedy zadzwoniła moja komórka. Wyszłam z kuchni i w pokoju walnęłam się na kanapę. Niekontrolowanie na mojej twarzy pojawił się uśmiech, widząc na wyświetlaczu telefonu, kto dzwonił. 
-Hej kochanie, coś się stało?- powiedziałam, bawiąc się kosmykiem swoich włosów i patrząc w sufit.
-Hej skarbie, nie nic się nie stało. Chciałem ci po prostu życzyć udanej Wigilii i życzyć wszystkiego najlepszego z okazji świąt - powiedział, a ja oczami wyobraźni, widziałam jak słodko się uśmiecha. Momentalnie zrobiło mi się ciepło na sercu.
-Dziękuję i wzajemnie - odrzekłam, a z mojej twarzy nie schodził uśmiech. 
-Szkoda, że świąt nie możemy spędzić razem, ale jutro koniecznie już się widzimy, nie ma innej opcji - zaśmiał się, co ja od razu odwzajemniłam.
-Już się za mną stęskniłeś? Po jednym dniu? Myślałam, że masz już mnie dość - zachichotałam.
-Chyba oszalałaś. Nigdy nie będę miał ci dość. I tak, baardzo się stęskniłem - zawtórował mi.
-Jeej, jakie to słodkie - powiedziałam żartobliwie.
-Czy ty kiedykolwiek zwątpiłaś, w to, że ja jestem słodki?
-Niee, no jakbym śmiała. W twoją skromność również nigdy nie zwątpiłam.
W tym momencie oboje się zaśmialiśmy. Szczerze mówiąc, chciałabym móc go teraz zobaczyć. Kocham patrzeć, kiedy się uśmiecha. To coś w rodzaju jedzenia czekolady. Nie potrafisz przestać i ciągle ci tego brakuje. 
-To nie będę dłużej zajmował ci czasu. Wieczorem, ewentualnie w nocy jeszcze pogadamy - zaśmiał się.
-Jasne, pa.
-Pa.
Nacisnęłam czerwoną słuchawkę i schowałam telefon z powrotem do kieszeni. Mieliście kiedyś uczucie, że ktoś znaczy dla was więcej, niż wy sami dla siebie? Ja właśnie tak mam.
Szybko podniosłam się z kanapy i weszłam do kuchni, żeby sprawdzić, czy wszystko jest już gotowe. I było.
-Za 10 minut kolacja - powiedziała mama, uśmiechając się, co ja od razu odwzajemniłam.
-Mhm, okej jasne - odpowiedziałam i udałam się do przedpokoju, gdzie stojąc przed dużym lustrem, poprawiłam swój strój. Nieskromnie mówiąc, wyglądałam naprawdę ładnie.Jeszcze raz rozczesałam swoje, falowane, długie włosy, po czym z powrotem wróciłam do salonu, gdzie wszyscy siadali już do kolacji. Niekontrolowanie się uśmiechnęłam. Czy wy też to uwielbiacie? Ta niesamowita atmosfera, która zdarza się tylko ten jeden, jedyny raz w roku. Wszyscy są dla siebie tacy mili, życzliwi i wciąż się uśmiechają. To jest właśnie magia świąt, którą tak szczerze kocham.
-Miley, chodź już do stołu - z uśmiechem na ustach ponaglił mnie tata, a ja od razu spełniłam jego prośbę. Usiadłam obok Li, który szturchnął mnie żartobliwie w ramię, a ja mu oddałam, parskając śmiechem.
-Mimo, że nie gustuję w dziewczynach, to muszę przyznać, że ślicznie wyglądasz. - uśmiechnął się chłopak, a ja parsknęłam śmiechem.
-Dziękuję.
Czy wy także z całego serca nienawidzicie dzielić się opłatkiem? To jedna, jedyna rzecz, której szczerze nie ciepię na Wigilii. Nigdy tego nie lubiłam. Jako dziecko, potrafiłam schować się i przeczekać, aż wszyscy podzielą się opłatkiem, a dopiero wtedy wyjść.
Ale już z tego wyrosłam.
No dobra, nie wyrosłam.
Niechętnie wzięłam do ręki kawałek opłatka, którym już za chwilę, z mimo wszystko uśmiechem na ustach, dzieliłam się z rodziną. Najpierw "wypadło" na mamę.
-Córciu, czego ja ci mogę życzyć. Przede wszystkim zdroowia, dużo zdrowia. Szczęścia z Justinem. Ładna z was para, kto wie, może doczekam nawet kiedyś waszego ślubu? - w tym momencie obie się uśmiechnęłyśmy. - To twój ostatni rok w szkole, więc życzę ci też, żebyś dostała się na wymorzone studia. No i spełnienia wszystkich twoich marzeń, i wszystkiego, czego tylko sobie życzysz. - posłała mi uśmiech, na co ja odpowiedziałam jej tym samym.
-A tobie życzę, żeby moja przyszła siostra była troooszeczkę grzeczniejsza ode mnie i Alexa - obie się zaśmiałyśmy.
-O tak, to by się przydało - uśmiechnęła się. - Ale siostra? Skąd pewność, że to nie będzie brat?
-Bo nie jesteście chyba tak okrutni, żeby skazać mnie na kolejnego, młodszego brata.
Momentalnie obie z mamą parsknęłyśmy śmiechem.
-I życzę ci, żebyś była najszczęśliwsza na świecie - dodałam, po chwili już nieco poważniej.
-Już jestem, kochanie. - przytuliła mnie, po czym podzieliłyśmy się opłatkiem.
Kolejnymi osobami, byli kolejno tata, ciocia, wujek, Alex i na końcu Liam. Podeszliśmy do siebie, uśmiechając się.
-No to tak, życzę ci zdrowia, kupę kasy, szczęścia, wymarzonej uczelni, spełnienia marzeń i baaardzo niechętnie szczęścia z Justinem. Cóż, muszę przeboleć ten cios, że Justin woli dziewczyny - westchnął "smutny", po czym oboje parsknęliśmy śmiechem
-A idź ty! - zaśmiałam się. - Ja w zasadzie życzę ci tego samego - uśmiechnęłam się. - Eee, to znaczy oprócz tego ostatniego - szczęścia z Justinem - dodałam i prawie wybuchliśmy śmiechem.
*
Do łóżka położyłam się bardzo późno, prawie o 3. Ale nic dziwnego. Kolacja trwała bardzo długo, siedzieliśmy przy stole, śmialiśmy się, a nawet śpiewaliśmy kolędy, czego również nienawidzę, choć dzisiaj było świetnie. Na szyi miałam założony złoty, prześliczny naszyjnik, który dostałam w prezencie od cioci i wujka, a w dłoni obracałam nowy iPod, który otrzymałam od rodziców. Szczerze mówiąc prezenty najmniej się dla mnie w tym wszystkim liczyły, ale muszę przyznać - były cudowne. Cała otuliłam się kołdrą i kładąc się na boku, napisałam smsa do Justina, w którym spytałam, czy już śpi. Miałam cichą nadzieję, że nie śpi i będę mogła zabić jakoś czas i z nim popisać, bo kompletnie nie chciało mi się spać. Odłożyłam telefon na poduszkę obok siebie i wpatrywałam się w nią, zastanawiając się, czy chłopak odpisze. I odpisał. Momentalnie, odruchowo się uśmiechnęłam, szybko odczytując smsa.
Nie, nie śpię. Nie umiem zasnąć;*
Przynajmniej nie byłam sama w swojej bezsenności. Uśmiechnięta, zaczęłam odpisywać na smsa, co zapoczątkowało naszą kilku godzinną sms-ową "rozmowę".
Dopiero o 6, oboje polegliśmy i żegnając się, poszliśmy spać. Także teraz, muszę przygotować się na to, że wstanę po południu.
Przeliczyłam się. Nie wstanę po południu, gdyż o trzynastej, jest świąteczny obiad, na który muszę obowiązkowo się stawić. Ziewając, ustawiłam budzik w komórce budzik na dwunastą.
*
Gdy usłyszałam pierwsze dźwięki piosenki, którą miałam ustawioną na budzik, pomyślałam, że chyba coś źle ustawiłam. Zszokowana spojrzałam na wyświetlacz komórki i faktycznie - była już dwunasta. Ale to przecież niemożliwe. Mam wrażenie, jakbym spała jakieś dziesięć minut. Zwlokłam się z łóżka i podeszłam do szafy, wybierając z niej ubrania, po czym poszłam z nimi do łazienki, gdzie wzięłam zimny prysznic, który postawił mnie na nogi.
-O jesteś, już chciałam po ciebie iść - powiedziała mama, akurat kładąc na stole przygotowany obiad.
-Mhm jestem, jestem - odpowiedziałam i ziewnęłam, zakrywając usta dłonią. Tak właśnie kończy się całonocne pisanie, ale szczerze mówiąc z Justinem mogłabym zarywać tak każdą noc.
Bez skojarzeń.
Mówię tutaj o rozmowie.
Tak dla jasności.
Usiadłam przy stole i nalałam sobie soku do szklanki.
-Oj, ktoś tu się nie wyspał - zaśmiał się Li, siadając obok mnie.
-Tak jakby. - odwzajemniłam uśmiech.
Chwilę potem przy stole siedzieli już wszyscy, chwaląc obiad przygotowany przez moją mamę.
*
Popołudnie spędzam w zasadzie niezbyt ciekawie, dopiero wieczorem miał przyjść Justin. Znudzona przełączałam kanały w telewizji, nie potrafiąc znaleźć niczego ciekawego. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi, a moją pierwszą myślą było - Jus przyszedł wcześniej?
Zerwałam się na równe nogi i podbiegłam do drzwi, otwierając je. W tym momencie przeżyłam szok, który śmiało można porównać, do szoku spowodowanego ujrzeniem ducha. Przez chwilę nawet wydawało mi się, że to sen, albo, że mam omamy. Ale to działo się naprawdę. W moich drzwiach stała...
-Jasmine?- wydukałam, będąc w szoku.
Czego ona do cholery może ode mnie chcieć? Prędzej spodziewałabym się spóźnionego Świętego Mikołaja w drzwiach, niż jej.
-Mogę wejść? Chcę z tobą pogadać. To naprawdę bardzo ważne - powiedziała takim tonem, że nie rozumiałam już nic.
To nie był wredny ton, ani też przyjazny. Raczej..przejęty. Przez moment się zastanowiłam. Mam wpuścić mojego wroga numer jeden do domu? Ale z drugiej strony byłam zbyt ciekawska, żeby kazać jej spadać.
-Em..no dobra, wejdź. - odsunęłam się, wpuszczając ją do środka. Na sam jej widok wszystko się we mnie gotowało. Od razu przypomniało mi się wszystko, co mówiła o mnie z Amy. Mimo wszystko zacisnęłam tylko zęby i zaprowadziłam do mojego pokoju.
-A więc, wyjaśnisz mi teraz, czego chcesz?- spytałam, krzyżując ręce na piersi.
-Szczerze mówiąc nie wiem jak zacząć. W każdym bądź razie wiedz, że mówię ci to nie po to, żeby cię zranić, tylko raczej po to, żebyś wiedziała pierwsza.
-Tsaa, nie chcesz mnie zranić - zaśmiałam się ironicznie.
-No dobra, może troszeczkę też chcę, ale uwierz mi, że w tym momencie jestem taka wściekła i zdesperowana, że naprawdę to się dla mnie najmniej liczy - powiedziała, a ja byłam w szoku. Skoro ona - Jasmine - mój wróg numer jeden - największa kretynka w szkole - nie chce mnie zranić, to musiało stać się coś naprawdę strasznego.
-Dobra, przejdź do sedna - powiedziałam, udając, że mało obchodzi mnie to, co chce powiedzieć, ale tak naprawdę ciekawość, aż zżerała mnie od środka.
-Walić prosto z mostu?
-Tak będzie chyba najlepiej.
-Jestem w ciąży.
W tym momencie mnie zamurowało. Dosłownie otworzyłam usta z wrażenia i musiałam wyglądać naprawdę głupio, ale akurat teraz mało mnie to obchodziło.
-Ale, że ty..w ciąży..ale jak to się stało?- wydukałam, chyba najgłupsze pytanie świata, ale język mi się plątał i nie przychodziło mi do głowy żadne normalne, logiczne zdanie. Dziewczyna parsknęła ironicznym śmiechem, czym wybiła mnie z tropu.
-Zapytaj Justina. On powinien coś o tym wiedzieć - powiedziała po chwili, a ja w pierwszej sekundzie chyba nie zrozumiałam, co dziewczyna ma na myśli.
-Co? O co ci chodzi? Co on ma do tego? I w ogóle ja? Dlaczego przyszłaś do mnie? Przecież ja cię nawet nie lubię, więc jedyne co mogę ci doradzić to - radź sobie sama. - walnęłam może trochę bezpośrednio i prosto z mostu, ale chciałam sprawę postawić jasno.
Nagle dziewczyna wstała z łóżka na którym siedziała i do mnie podeszła.
-Bo jestem w ciąży z nim, kretynko - syknęła mi w twarz, a ja przez moment miałam wrażenie, że ktoś z całej siły mnie spoliczkował. Przez pierwszych kilka sekund milczałam, nie wiedząc co powiedzieć. Próbowałam poskładać jakoś to wszystko do kupy.
-Nie rób ze mnie idiotki. Jus by mnie nie zdradził. Zacznij lepiej szukać tatusia, bo biorąc pod uwagę, twoją jakże długą listę związków, łatwo nie będzie - warknęłam. Byłam całkowicie pewna swoich słów. Justin mnie kocha. Owszem, całował się z Marie, ale to ona zaczęła. Zresztą pocałunek, a pójście z kimś do łóżka to dwie, zupełnie różne sprawy. On by mi tego nie zrobił.
-Będę taka miła i wspaniałomyślna  i cię oświecę - zaśmiała się dziewczyna. - Od kiedy jesteście razem? - spytała.
-Od początku listopada, ale co to ma do rzeczy? - odpowiedziałam oschle. Dziewczyna po raz kolejny parsknęła śmiechem.
-A więc cię nie zdradził. No bynajmniej nie ze mną.
Teraz nie rozumiałam już nic. To wszystko było dla mnie kompletnie niezrozumiałe, tak jakby ktoś odebrał mi zdolność racjonalnego, logicznego myślenia.
-Jestem w 4 miesiącu, co chyba jak rozumiesz oznacza, że zmajstrował mi tego bachora, kiedy jeszcze nie byliście razem - dodała. Momentalnie grunt osunął mi się pod nogami. Zachciało mi się płakać, a raczej wybuchnąć głośnym płaczem.
-Kłamiesz! Robisz to po to, żeby rozdzielić mnie z Justinem, ale to ci się na pewno nie uda! - nawrzeszczałam na nią, chociaż czułam zbierające się w moich oczach łzy.
-Uspokój się, ja do ciebie z sercem i troską przychodzę, a ty do mnie z ryjem, pff - prychnęła, a ja miałam ochotę zadusić ją gołymi rękami.
-Spodziewałam się, że mi nie uwierzysz, więc wzięłam to - dodała i wyjęła dużą, brązową kopertę, podając mi ją.
-Co to?- syknęłam.
-Zobacz. - skrzyżowała ręce.
Niepewnie otworzyłam kopertę i wyjęłam jej zawartość. USG..ciąży..
-Spójrz na dokładny podpis. Czwarty miesiąc.
Nie wierzyłam i nie chciałam uwierzyć w to wszystko. Czułam się jakby, ktoś mocno mnie spoliczkował, albo kopnął w brzuch. Przecież to nie było możliwie...
-Myślisz, że co? Że uwierzę, że to dziecko Justina? Pff, proszę cię, nie rozśmieszaj mnie. Pół szkoły to potencjalni tatusiowie. Wiesz, nie wiem jak ci to delikatnie powiedzieć, ale puszczając się z kim popadnie, musisz liczyć się z konsekwencjami - syknęłam, chociaż wiedziałam, że każdą sekundą brzmię coraz mniej przekonująco.
-Skarbie, nie ruszają mnie twoje komentarze, uwierz mi - uśmiechnęła się sztucznie. - I uwierz mi też, że jestem pewna, że to Bieber zrobił mi tego dzieciaka.
Czułam, że zaraz wybuchnę. Rozpłaczę się, wpadnę w szał, histerię. Sama nie wiem. Ale nie wytrzymam już tego dłużej, będąc spokojna.
-Wynoś się! - krzyknęłam.
-Totalny brak wdzięczności. Przyszłam tutaj, żeby grzecznie oznajmić ci, że jestem w ciąży z twoim chłopakiem, a ty jesteś taaka niemiła - prychnęła ironicznie.
-Wynoś się!- powtórzyłam, a dziewczyna zabrała swoją torebkę i wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami. Nie  mam pojęcia jak opisać to, jak się w tym momencie czułam. Szok, który własnie przeżyłam był nie do opisania. Usiadłam na łóżku i przyciągnęłam kolana do twarzy. Cały czas mówiłam sobie w duchu, że ona kłamie i pewnie nawet nie wiem kto jest ojcem, ale coraz mniej w to wierzyłam. 4 miesiąc..czyli to musiało być albo na początku roku szkolnego, albo na ...końcówce wakacji. Momentalnie sięgnęłam pamięcią do imprezy kończącej wakacje.
-Matko, aż nie chce się przyjąć do wiadomości, że to koniec wakacji. Ja chyba tego nie przeżyję - powiedziałam z uśmiechem, siedząc na wolnym od imprezy kawałku plaży z przyjaciółmi.
-Ja też, znowu te cholerne dziesięć miesięcy budy - odrzekła Van. 
Przez moment wpatrywałam się w ocean. 
-A tak w ogóle, to gdzie Bieber? - spytałam po chwili, w zasadzie tylko ot tak, bo średnio mnie to obchodziło.
-Z Jasmine. - Rayan poruszał teatralnie brwiami.
-Justin ma wolną chatę całą noc, więc co się dziwić - dodał Chris, śmiejąc się.
Nagle poczułam rosnącą gulę w gardle, która nie pozwoliła mi nic z siebie wydusić. Co jeśli Jasmine naprawdę jest w ciąży z Justinem...?
______________________________________________________________________

No i jest pierwszy rozdział na "nowym" blogu :) Dziękuję wam za wszystkie miłe słowa i mam nadzieję, że stanie się tak jak mówicie i mnie nie opuścicie <333
A odnosząc się do rozdziału - szok? Możliwe, ale znacie mnie i wiecie, że nie potrafię przez dłuższy czas nie wprowadzać żadnej "akcji" :D
Szczerze mówiąc jestem ciekawa ile komentarzy pojawi się pod tą notką. Na onecie brałam pod uwagę, że po prostu niektórzy chcieli skomentować, ale się nie dało. A tutaj? Kto wie, naprawdę jestem ciekawa.
To chyba tyle, pa<33