sobota, 29 grudnia 2012

Rozdział 59.

Niektórzy z czasem, z każdym kolejnym dniem tracą nadzieję. Nie ja. Minął już tydzień i choć Justin wciąż się nie obudził, a jego stan nie polepszył się chociaż odrobinę, to nie załamuję się. Codziennie jestem u Justina, spędzam przy jego łóżku całe dnie i "rozmawiam" z nim. To zabawne, trzymam go za rękę, patrzę na niego i mam wrażenie, że on mnie słyszy. Słucha tego, co mówię i uśmiecha się w duchu, wiedząc, że już niedługo się wybudzi.


Związałam włosy w niezdarnego koka i wyjęłam z szafki dwa kubki, kładąc je na blacie. Tata pojechał z mamą do ginekologa, a Alex był jeszcze w szkole. Była u mnie natomiast Megan, która tak jak i wszyscy pozostali codziennie dodawała mi otuchy i siły, kiedy zaczynałam ją tracić. Byłam dziś już u Justina i spędziłam u niego prawie cztery godziny. I choć opuszczanie szpitala wcale mi się nie uśmiechało, to chciałam chociaż na trochę zostawić rodziców Justina samych z nim. 
Zalałam oba kubki z saszetkami herbaty i odwróciłam się, kładąc jeden kubek przed moją przyjaciółką, natomiast drugi po przeciwnej stronie. Usiadłam na krzesełku i westchnęłam cicho.
-Miley, powinnaś chociaż raz porządnie się wyspać. Coraz bardziej się wykańczasz. Czy ty w ogóle śpisz? - powiedziała, patrząc na mnie z troską.
-Śpię..-odparłam niepewnie, obejmując dłonią kubek. 
-Naprawdę? Nie wydaje mi się.
Megan tak naprawdę miała rację. Wstawałam dość wcześnie rano, aby jak najszybciej móc jechać do Justina. Spędzałam tam zazwyczaj całe dnie, wracałam późnym wieczorem, a i tak mimo zmęczenia nie potrafiłam zasnąć i zasypiałam późno w nocy. Byłam coraz bardziej wyczerpana, ale to nie miało znaczenia. Jedyne, co się dla mnie liczyło to to, żeby Jus się obudził. Nic więcej nie było ważne. 
-Meg, dobrze wiesz, że chcę jak najwięcej czasu spędzać z Justinem.
-Rozumiem, naprawdę bardzo dobrze cię rozumiem, bo sama chodzę do szpitala przy każdej chwili czasu, musisz pamiętać też o samej sobie. Chcesz się wykończyć? Jus się obudzi, a wtedy to ty wylądujesz w szpitalu z wycieńczenia. 
Nijak na to nie odpowiedziałam, spuszczając głowę. Stukałam paznokciami o kubek z wzrokiem wbitym w stół.
-A co jeśli on umrze..? - szepnęłam po chwili lekko zachrypniętym głosem, sama bojąc się słów, które wypowiedziałam. 
-Miley, nawet tak nie myśl! - powiedziała głośno. Podniosłam głowę i spojrzałam na przyjaciółkę, czując jak do oczu nachodzą mi łzy. 
-Wciąż powtarzam sobie, że się obudzi, że z tego wyjdzie i, że nic mu nie będzie, ale błagam cię powiedz mi co będzie, jeśli on się nie obudzi? - powiedziałam drżącym głosem, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. 
Megan zamilkła, patrząc na mnie ze "szklankami" w oczach. 
-Powiedz mi co wtedy? Przysięgam ci, że jeśli on umrze...to ja również - wyszeptałam, ponownie spuszczając głowę.
-Mils - powiedziała i pociągnęła nosem, siadając obok mnie. - Justin nie umrze. Sądzisz, że by cię zostawił? Nawet nie wiesz jak on bardzo cię kocha. Wiesz ile ja już się od niego nasłuchałam o tobie? On potrafi mówić o tobie godzinami, non stop - powiedziała i obie zaśmiałyśmy się cicho przez łzy. 
-Wiesz co kiedyś mi powiedział? - dodała już nieco poważniej, a ja spojrzałam na nią uważnie. - Że jesteś pierwszą i jedyną dziewczyną na której kiedykolwiek mu zależało i którą kiedykolwiek pokochał. 
Czułam jak robi mi się "ciepło" na sercu, a wiara w to, że Jus się obudzi ponownie narodziła się we mnie ze zdwojoną siłą.
-Dziękuję. Gdyby nie wy, nie wiem czy byłabym taka silna - powiedziałam.
-Nie masz za co dziękować - odparła, na co obie się uśmiechnęłyśmy.  Przez moment siedziałyśmy w ciszy, którą przerwała Megan.
-Zresztą jak ty w ogóle możesz mówić takie rzeczy, że on umrze, co? Myślisz, że kiedy dowie się, gdzie chcesz z nim jechać na ferie, to tak po prostu przepuści taką okazję? Pff - powiedziała po chwili, na co obie parsknęłyśmy śmiechem.
-A no tak, masz rację. - Zaśmiałam się, ocierając z policzków ostatnie oznaki płaczu.
-Zobaczysz, jeszcze będziesz zdawać mi i Vanessie gorące relacje  z waszego pobytu w tych górach - powiedziała, uśmiechając się, na co ja ponownie parsknęłam śmiechem, obejmując dłonią kubek.
-Mhm, ja ci dam gorące relacje - powiedziałam, uśmiechając się pod nosem, co Meg od razu odwzajemniła.
-Swoją drogą to ci zazdroszczę, sama bym sobie z chęcią pojechała z Rayan'em na tydzień do domku w górach.
-To przecież domek moich rodziców, na drugi tydzień ferii mogę dać wam klucze i domek jest wasz - powiedziałam i zaśmiałam się.
-Naprawdę? - Dziewczyna spojrzała na mnie z entuzjazmem.
-Jasne - odparłam z uśmiechem, na co dziewczyna odpowiedziała mi uśmiechem. - Tyle, że to by było trochę dziwne, że wiesz ja z Justinem, że my  tam ten, a później wy byście tam..no ten, w sensie, że....no..rozumiesz - skwitowałam i obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
-Rozumiem - powiedziała w końcu przez śmiech Meg. 
*
Jakieś niecałe pół godziny po wyjściu Meg, do domu wrócili rodzice. Od razu zeszłam na dół, udając się do salonu.
-I co mówił lekarz? Jak ciąża? - spytałam od razu.
Mama usiadła na fotelu, kładąc obok swoją torebkę, a tata odłożył kurtki ich obojga na szafkę.
-Nic takiego - odparła mama, naciągając rękawy swetra na dłonie. - Powiedział tylko, że nie mogę się więcej denerwować i stresować bo to źle wpływa na dziecko. Stąd te bóle - dodała.
-Bóle? - spytałam zdezorientowana.
-Nie mówiłam ci, nie chciałam cię martwić. Nic takiego, naprawdę - odparła niepewnie. Przyłożyłam dłoń do czoła, biorąc głęboki oddech.
-Mamo - zaczęłam, siadając naprzeciw niej. - Proszę cię, zapomnij o tym wszystkim chociaż na jeden dzień. Widzę jak bardzo się zamartwiasz, jak próbujesz mnie wesprzeć i jestem ci za to niesamowicie wdzięczna, ale musisz odpocząć. Połóż się spać i zapomnij o tym na moment, dobrze? Jesteś w ciąży, musisz o siebie dbać. Gdyby tobie albo dziecku coś się stało, chyba nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
Mama spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko.
-Mam najcudowniejszą i najsilniejszą córkę na świecie, naprawdę - powiedziała i przytuliła mnie. Objęłam ją i delikatnie się uśmiechnęłam.
-A ja najcudowniejszą mamę na świecie - odparłam cicho, zaciskając powieki. W tym momencie usłyszałyśmy ciche odchrząknięcie. Od razu obie spojrzałyśmy na tatę, który stał ze skrzyżowanymi rękami i patrzył na nas z uśmiechem.
-No a ty jesteś najcudowniejszym mężem na świecie - powiedziała moja mama z uśmiechem i wstała.
-I tatą! - dodałam i obie z mamą, podeszłyśmy do taty położyłyśmy mu po obu stronach dłonie na ramieniu, po czym cała nasza trójka wybuchła śmiechem.
W tym momencie usłyszeliśmy głośny trzask drzwi wejściowych i wszyscy odwróciliśmy się w tamtym kierunku. Alex wszedł do salonu i spojrzał na nas jak na idiotów.
-Jakieś spotkanie rodzinne o którym nie wiem? - spytał, patrząc na nas zdziwiony, po czym ja, mama i tata ponownie wybuchnęliśmy śmiechem.
-Chodź tu mój jedyny synu - odparł po chwili ze śmiechem mój tata i podszedł do Alexa, przeczesując jego włosy.

*
Niemalże naładowana pozytywną energią szłam szpitalnym korytarzem. Nie mam pojęcia skąd nabrałam nowych sił, ale czułam jak coś w środku podpowiada mi, że wszystko się ułoży. Z lekkim uśmiechem na ustach, delikatnie uchyliłam drzwi sali.
Mama Justina od razu odwróciła się i spojrzała w moim kierunku.
-Dzień dobry - powiedziałam cicho i delikatnie się uśmiechnęłam.
-Dzień dobry kochanie - odparła, odwzajemniając uśmiech. Ostatni raz pogładziła Justina po policzku i wstała podchodząc do mnie.
-Pewnie chcesz, żebym sobie poszła. - Zaśmiała się cicho.
-Nieee, niech pani zostanie - odpowiedziałam szybko, nie chcąc zabrzmieć niegrzecznie.
-Wiem, że chcesz zostać z nim sama - powiedziała patrząc na mnie z uśmiechem, a ja odwzajemniłam gest, spuszczając głowę. -Zostawię was.
-Dziękuję - powiedziałam i już chciałam odejść w kierunku łóżka Justina, jednak jego mama mnie zawołała.
-Miley? - szepnęła, a ja spojrzałam na nią uważnie. - Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że Justin ma taką dziewczynę jak ty. Widać, że naprawdę go kochasz i wiem, że nigdy go nie zranisz - powiedziała, patrząc mi w oczy, a ja poczułam w pewien sposób ciepło na sercu.
-Dziękuję..-szepnęłam niepewnie. - I może być pani pewna, że nigdy go nie zranię - dodałam, na co kobieta lekko się uśmiechnęła.
-Idź już do niego - odparła po chwili, puszczając mnie. Kiwnęła twierdząco głową, odwracając się i idąc w kierunku łóżka.
Mama Justina wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi.
-Cześć misiek - powiedziałam, uśmiechając się i położyłam swoją torebkę na ziemię, po czym pocałowałam go w policzek.
Przysunęłam nieco krzesełko do łóżka i usiadłam na nim. Westchnęłam, odgarniając kosmyk włosów za ucho.
-Miałam wyściskać cię za jakieś dwieście osób ze szkoły, ale chyba ci tego oszczędzę - powiedziałam i zaśmiałam się cicho.
-Wiesz jaka śliczna pielęgniarka tu pracuje? Jak się obudzisz to od razu cię stąd zabieram, nie ma takiej opcji, żebym cię tu zostawiła. - Ponownie się zaśmiałam, łapiąc go za rękę. Objęłam obiema dłońmi jego dłoń, gładząc jej wierzch kciukiem.
-W sumie zastanawiałam się gdzie moglibyśmy pojechać na ferie. Podoba ci się wizja tygodnia w domku w górach we dwoje? Wiem, że ci się podoba. - Uśmiechnęłam się.
Na chwilę zamilkłam, jeszcze bardziej przysuwając się do łóżka. Spojrzałam na Justina i wzięłam głęboki oddech.
-Uświadomiłam sobie, że za rzadko mówię ci, że cię kocham. Zawsze wydaje mi się, że przecież ty o tym wiesz, ale teraz, kiedy byłam tak bliska stracenie cię, pomyślałam o tym co by było, gdybyś odszedł nie będąc pewny moich uczuć do ciebie.
Na samą myśl o tym, do moich oczu napłynęły łzy. Pociągnęłam nosem, przykładając jego dłoń do mojego policzka.
-Teraz, kiedy już się obudzisz, będę ci to mówić codziennie, do znudzenia, aż zacznę cię tym denerwować - powiedziałam i zaśmiałam się cicho, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.
-Na początku bałam się, że mnie zostawisz, że tak po prostu odejdziesz. Ale wiesz co? Teraz wiem, jestem pewna, że nie zrobiłbyś mi tego. Wiesz, że ja bez ciebie sobie nie poradzę. Jesteś mi potrzebny do życia jak tlen. Gdyby ciebie zabrakło, to ja momentalnie też bym umarła.
-Kocham cię, ty, czasami niezmiernie irytujący, idioto - powiedziałam i ponownie zaśmiałam się przez łzy, całując jego dłoń.
Oparłam głowę na łóżku i cały czas obejmując jego dłoń, przymknęłam powieki. Mając go przy sobie, czułam, że nie potrzebuję do szczęścia już niczego innego. Gładziłam jego dłoń, zaciskając mocniej powieki i nie pozwalając kolejnym łzom na wypłynięcie. Nie mam pojęcia, kiedy zasnęłam.

Spojrzałam na niego i tak po prostu, dosłownie rzuciłam mu się w ramiona, przytulając go najmocniej jak potrafiłam. Chłopak w żadnym wypadku nie protestował, wręcz przeciwnie. Mocno wtulił mnie w siebie.


-A więc dlaczego chciałaś się ze mną spotkać?- szepnął w końcu. Ułożyłam dłonie na jego karku i przysunęłam się do niego. Czułam jak serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Wystarczyła chwila, a woda spływała po nas już strumieniami, ale my w dalszym ciągu nie zwracaliśmy na to najmniejszej uwagi.
-Nic takiego, chciałam ci tylko powiedzieć, że cholernie cię kocham.- szepnęłam i nie musiałam czekać na to, aż nasze usta się zetknęły, a mnie, mimo niskiej temperatury i zimnego deszczu, ogarnęło przyjemnie ciepło. 

Zaczęłam powoli się rozbudzać, czując dotyk na swojej dłoni. Uchyliłam powieki i podniosłam głowę, a serce momentalnie przyspieszyło mi do maksimum. To Justin delikatnie poruszył dłonią. Otworzyłam z wrażenia usta i gwałtownie podniosłam się z krzesełka, czując jak coś dosłownie roznosi mnie od środka. Spojrzałam na Jus'a, który sprawiał wrażenie jakby właśnie się..budził. Zaczęłam głośniej oddychać, na moich ustach pojawił się uśmiech zmieszany z szokiem, a łzy zaczęły cisnąć się do oczu.
Dopiero po chwili logicznie przeanalizowałam sytuację i niemal wybiegłam z sali, chcąc znaleźć lekarza. Całe szczęście nie musiałam go długo szukać, wręcz wpadłam na niego, kiedy tylko wyszłam na korytarz.
-On się budzi! - prawie krzyknęłam, głośno oddychając. Mężczyzna spojrzał na mnie, chyba na początku kompletnie nie wiedząc o co mi chodzi.
-Justin się budzi do cholery! - krzyknęłam ponownie i uśmiechnęłam się, czując jednocześnie łzę spływającą po moim policzku.
Mężczyzna chyba dopiero teraz zrozumiał o co mi chodzi i odsunął mnie lekko, łapiąc za ramię, pobiegł w kierunku sali, w której leżał Justin. Przez moment stałam jak idiotka w jednym miejscu, mając wrażenie, że to sen i bojąc się, że zaraz się z niego obudzę. Złożyłam dłonie i przyłożyłam je do ust, patrząc w górę.
-Dziękuję - szepnęłam, po czym szybkim krokiem pobiegłam do sali. Stanęłam jak wryta w drzwiach, widząc jak lekarz nachyla się nad Justinem.
-Justin, słyszysz mnie? - Mężczyzna spytał, święcąc czymś po oczach Jus'a. Stałam i nie potrafiłam się ruszyć, w duchu modląc się, aby to wszystko nie okazało się za chwilę tylko złudzeniem.
Podeszłam nieco bliżej, zaciskając kciuki w dłoniach. Usłyszałam, jak chłopak odmruknął cicho, dając tym samym nam znak, że znów jest "wśród nas".
Nie potrafię opisać tego, jak w tym momencie się czułam. Serce sprawiało wrażenie, jakby zaraz miało wyrwać się z piersi, a dłonie drżały. Po moich policzkach samoistnie spływały łzy, a nogi się trzęsły.
Jus poruszył lekko ręką, a jego oczy zaczynały się otwierać.
-Potrafisz zacisnąć dłoń w pięści? - spytał lekarz, patrząc na rękę chłopaka. Jus delikatnie zacisnął dłoń, wyraźnie nie mając siły.  Kiedy Justin otworzył szerzej oczy, mężczyzna ponownie po nich czymś poświecił.
Z napięciem czekałam na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
-Tak - mruknął bardzo cicho, lekko drżącym głosem. W tym momencie mężczyzna podniósł się i spojrzał na mnie.
-Wrócił do nas - powiedział i lekko się uśmiechnął. Momentalnie niekontrolowanie wybuchłam płaczem,  zakrywając usta dłońmi. To były łzy szczęścia.
On żyje. Obudził się. Wrócił do nas. Już nic mu nie grozi.
Zaczęłam uśmiechać się przez łzy, a moje dłonie drżały coraz bardziej.
-Nie mów na razie za dużo. - Mężczyzna powiedział jeszcze do Jus'a,po czym odszedł trochę na bok.
-Tylko proszę go nie udusić, przytulając go - Zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego, wtórując mu przez łzy.
Dopiero teraz spojrzałam na Jus'a. Chłopak chciał lekko podnieść się do góry, jednak brak sił mu na to nie pozwalał.
-Justin..-szepnęłam po chwili i podeszłam do łóżka, siadając na jego skraju. - Nigdy więcej mnie nie zostawiaj - wyszeptałam, a kolejna łza spłynęła po moim policzku. Chłopak delikatnie złapał moją dłoń i  splótł nasze palce.
-Przepraszam - szepnął bardzo cicho, słabym, lekko zachrypniętym głosem, a ja ponownie poczułam się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
_____________________________________________________________________
Krótki, wiem, ale właśnie w ten sposób chciałam go skończyć, więc nie miałam już co dopisać.
Mam nadzieję, że wam się podoba, bo na tym zależy mi najbardziej <3
Życzę wam udanego sylwestra, którego będziecie miło wspominać cały rok <33

sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział 58.

-Wiesz co mówią? - szepnął mi do ucha, a mnie aż przeszły dreszcze. -Nie, co takiego? - spytałam cicho i przez moment miałam wrażenie, jakby tych wszystkich ludzi wokół nie było z nami. -Że z kim spędzisz sylwester, z tym spędzisz cały rok - odpowiedział i pocałował mnie delikatnie w policzek, a ja czułam, jak jego usta układają się w lekki uśmiech, co sama od razu odwzajemniłam. -Mam nadzieję, że to prawda - powiedziałam, uśmiechając się.

-Żeby ten rok był jeszcze lepszy od poprzedniego, żebyśmy spędzili go wszyscy wspólnie, a następny sylwester również oblewali wszyscy razem.


Z przymkniętymi powiekami, przypomniałam sobie Sylwestra. Przecież Justin obiecał mi, że cały ten rok spędzimy razem. On nie mógłby tak po prostu mnie teraz zostawić. Nie zrobiłby mi tego. Uchyliłam lekko powieki, spod których wypłynęły kolejne łzy. Moje policzki były całe mokre, a oczy opuchnięte od płaczu. Czekanie mnie zabijało. Myśl, że za chwilę może wyjść lekarz i powiedzieć mi, że Jus nie ży.., nie, nie przyjmowałam tego nawet do wiadomości. Byłam pewna, że dowiedzenie się o tym, że Justin z tego wyjdzie, że nic mu już nie grozi, to tylko kwestia czasu. Przecież nie mogło być inaczej, prawda?
On jest dla mnie wszystkim, nigdy nie kochałam nikogo tak, jak jego. Oddałabym za niego życie, byłabym w stanie zrobić wszystko dla jego dobra. Gdybym tylko mogła, oddałabym wszystko byleby tylko on z tego wyszedł. Nie wyobrażałam sobie..nie chciałam nawet myśleć co by było, gdyby Jus nie przeżył.
Pociągnęłam nosem, ocierając wierzchem dłoni mokry policzek. W tym momencie ktoś położył mnie dłoń na ramieniu. Podniosłam wzrok, chcąc sprawdzić kto to. Mama kucnęła przy mnie, a w jej oczach   mogłam dostrzec szklanki.
-Skarbie, musisz być silna. Musisz wierzyć w to, że Justin z tego wyjdzie - szepnęła i pogładziła mnie po włosach. Nie wytrzymałam, coś we mnie pękło. Wybuchłam płaczem i mocno wtuliłam się w mamę, dając całkowity upust emocjom.
-Mamo, a co będzie jeśli on..umrze? On jest dla mnie wszystkim - wyszeptałam przez łzy.
-Nie możesz tak myśleć. Miley, spójrz na mnie - powiedziała i w tym momencie lekko mnie od siebie odsunęła i ujęła moją twarz dłońmi, ocierając jednocześnie łzy z moich policzków.
-Jesteś silną dziewczyną, wiem o tym. Nie możesz się załamywać. Musisz uwierzyć w to, że nic mu nie będzie. On też jest silny, nie przegra walki, nie zostawi cie, za bardzo cie kocha - dodała, a ja poczułam, że jej słowa dodają mi w pewien sposób siły. Mama miała racje.
-Dziękuję - wydukałam cicho, pociągając nosem i ponownie się do niej przytuliłam.
W tym momencie na korytarz wbiegli zdyszani Rayan, Chris, Meg i Vanessa. Oderwałam się od mamy i wstałam.
-Wciąż czekamy - szepnęłam jedynie, powstrzymując wypływ łez i patrząc na przyjaciół. Każdy z nich spojrzał na mnie wzrokiem pełnym smutku i żalu, po czym podeszli do mnie i tak po prostu mnie przytulili, wiedząc, że właśnie tego, najbardziej teraz potrzebuję. Po raz kolejny rozpłakałam się niczym mała dziewczynka tuląc do nich.
-On z tego wyjdzie - wyszeptała Megan, gładząc mnie po włosach, a po jej głosie poznałam, że sama płakała.
*
Minęła kolejna, długa godzina, a my wciąż nic nie wiedzieliśmy. Miałam wrażenie, że z każdą sekundą to czekanie zabija mnie coraz bardziej.
Po długim chodzeniu w tą i z powrotem opadłam bezwładnie na jedno z krzesełek i przeczesałam dłonią włosy.
-Nienawidzę cię.- zaśmiałam się. -Za co?- spytał, a ja czułam, że się uśmiecha. -Za to, że tak bardzo mnie w sobie rozkochałeś. -To w takim razie ja też cię nienawidzę.- zaśmiał się i przechylając nieco głowę, tak aby nasze twarze się stykały spojrzał mi w oczy.
Nie mogłam przestać wspominać naszych, wszystkich, wspólnie spędzonych chwil. Przez głowę wciąż przelatywały mi obrazy związane z Justinem.
Nigdy nie sądziłam, że jestem w stanie pokochać kogoś do tego stopnia. To jak magia. Widzisz Tą Osobę i czujesz, że masz wszystko.
Nagle wszyscy zerwali się nerwowo na równe nogi. Podniosłam od razu głowę i dostrzegłam lekarza, wychodzącego z sali. Również gwałtownie się podniosłam, czując jak serce podchodzi mi do gardła. Nie byłam nawet w stanie wydusić z siebie jednego słowa.
-Co z nim? Niech pan mówi do cholery - powiedziała nerwowo jego mama. Mężczyzna w średnim wieku, spojrzał na nas wszystkich, biorąc głęboki oddech. Czułam narastającą, niewidzialną gulę w gardle. Wiedziałam, że od słów lekarza zależy teraz tak naprawdę całe moje życie.
-Udało nam się ustabilizować jego stan - powiedział w końcu, a ja poczułam niewyobrażalną ulgę. Mama stojąca obok objęła mnie ramieniem, a ja wypuściłam w końcu powietrze z ust.
-Czyli wszystko już z nim dobrze, tak? Wyjdzie z tego? - dopytała, a w jej oczach pojawiły się iskierki nadziei.
W tym momencie widząc minę mężczyzny, ponownie poczułam jakby ktoś kopnął mnie w brzuch.
-Jak już mówiłem - udało nam się ustabilizować stan chłopaka, ale niestety nie zdołaliśmy go wybudzić
-Co to znaczy? - spytała Van, patrząc załzawionymi oczami na lekarza.
-Justin zapadł w śpiączkę.
Czułam jak nogi zaczynają się pode mną uginać, a serce podchodzi do gardła.
-Ale on się z niej wybudzi, prawda? - wydusiłam w końcu z siebie, patrząc z żalem na lekarza, czując pojedynczą łzę spływającą po moim policzku.
-Wszystko w rękach Boga. My, nie możemy już nic zrobić..- odpowiedział cicho, a ja dosłownie czułam jak ziemia osuwa mi się spod stóp.
-Możemy go zobaczyć? - spytałam cicho, łamiącym się głosem.
-Nie wiem czy..- zaczął, ale nie dałam mu skończyć.
-Proszę..- szepnęłam, a kolejna łza spłynęła po moim policzku.
Lekarz westchnął cicho, patrząc na nas uważnie.
-Dobrze, ale tylko góra trzy osoby i na dosłownie dwie minuty. W ogóle nie powinienem tam na razie państwa wpuszczać.
-Dziękuję - szepnęłam zachrypniętym głosem.
-Miley, chodź z nami - powiedziała po chwili mama Justina, obejmując mnie ręką. Kiwnęłam tylko twierdząco głową, odwracając się na chwilę w stronę pozostałych, po czym poszłam wraz z rodzicami Justina za lekarzem.
Mężczyzna wprowadził nas do sali, na której aktualnie leżał Jus. Zobaczyłam go i poczułam jak moje serce dosłownie łamie się na pół. Pierwszy raz w życiu go takiego widziałam. Był taki..bezbronny, podłączony do miliona kroplówek. Czułam jak łzy samoistnie spływają po moim policzku, a ja sama zaczynam zanosić się płaczem.
Zakryłam usta dłońmi, zaciskając powieki. Tak bardzo chciałam go teraz przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Stanęłam pod ścianą, pozwalając jego rodzicom na swobodne podejście do niego.
-Proszę, tylko nie za długo - powiedział lekarz, po czym opuścił salę. Oddałabym wszystko, żeby móc cofnąć czas. Obwiniałam się za to, co się wydarzyło. To moja wina. Dlaczego wtedy wyrzuciłam go z domu? Dlaczego do cholery?! Jak mogłam zostawić go samemu sobie? Gdybym wtedy spędzała z nim więcej czasu, przypilnowała go, to teraz by go tu nie było. To wszystko moja, pieprzona wina.
Zgięłam jedną rękę w łokciu, kładąc dłoń na drugą rękę. Cierpliwie czekałam, aż będę mogła podejść do Justina.
Po chwili usłyszałam cichy głos jego mamy.
-Miley - szepnęła, a ja od razu na nią spojrzałam. Kiwnęła jedynie głową dając mi do zrozumienia, że teraz moja kolej. Pocałowała chłopaka w czoło, po czym ze łzami w oczach pogładziła go po policzku i razem z jego tatą odeszli na bok. Niepewnym, chwiejnym krokiem podeszłam do łóżka, czując jak nogi dosłownie się pode mną uginają.
Rodzice Justina po cichu opuścili salę, zostawiając mnie samą z Jus'em. Spojrzałam na niego i zacisnęłam wargi, nie chcąc się rozpłakać. Delikatnie usiadłam na skraju łóżka i otarłam wierzchem dłoni łzę z policzka.
-Justin..-szepnęłam drżącym głosem i nie wytrzymałam. Rozpłakałam się niczym mała dziewczynka. Delikatne położyłam dłoń na jego policzku i przesunęłam po nim opuszkami palców. - Nie możesz mnie zostawić - wyszeptałam przez łzy i biorąc głęboki oddech. - Ja sobie bez ciebie nie dam rady..- dodałam  niemalże niesłyszalnie. Tak bardzo marzyłam o tym, żeby to wszystko okazało się tylko jakimś sennym koszmarem, żebym za chwilę mogła się obudzić i uświadomić sobie, że to wszystko było tylko snem.
Przesunęłam się nieco i ujęłam jego dłoń w swoją. Objęłam ją obiema dłońmi, gładząc kciukiem po jej wierzchu. Uniosłam ją lekko i przyłożyłam do swoich ust, delikatnie całując.
-Pamiętasz jak mówiłeś, że ten rok spędzimy razem? Musisz dotrzymać słowa. Nie pozwolę ci odejść i mnie zostawić - szepnęłam, pociągając nosem. Szlochałam cicho, patrząc na niego i czując jak moje serce łamie się na miliony małych kawałeczków.
-Jesteś dla mnie wszystkim..- dodałam jeszcze przez łzy, a w tym momencie do sali cicho wszedł lekarz.
-Przepraszam, ale musi pani już wyjść - powiedział, patrząc na mnie z żalem. Odłożyłam jego dłoń na łóżko i pociągnęłam nosem, ocierając wierzchem dłoni łzę z policzka. Pogładziłam go po policzku, po czym delikatnie pocałowałam.
Ostatni raz spojrzałam na Justina, po czym posłusznie wyszłam z sali wraz z mężczyzną. Kiedy ponownie znajdowałam się wraz z pozostałymi w poczekali, podeszłam do mamy.
-Proszę jechać do domu, teraz naprawdę nic tu po państwu. - Lekarz spojrzał na nas uważnie.
-Nie zostawię go samego, nigdzie się stąd nie ruszam - odparła od razu mama Jus'a a ja jej przytaknęłam. Ja również nie miałam zamiaru jechać do domu. Nie zostawię go tutaj. Chcę być cały czas przy nim.
-Proszę mnie posłuchać. Proszę pojechać do domu, przespać się chociaż dwie godziny i wrócić tutaj rano.
-Ale..- już chciałam coś powiedzieć, jednak mężczyzna nie pozwolił mi dojść do słowa.
-Naprawdę, tak będzie lepiej.
Spojrzeliśmy kolejno na siebie, zastanawiając się nad tym, co zrobić.
-To chyba dobry pomysł - powiedział w końcu cicho ojciec Justina. - Odpoczniemy trochę i wrócimy.
-Dobrze, zróbmy tak. - Westchnęła po chwili jego mama, wycierając mokre policzki. Nie byłam co do tego pewna. Miałam go tak zostawić?
-Miley - usłyszałam po chwili i poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. - Ja wiem, że nie chcesz go zostawiać, ale naprawdę musimy przespać się chociaż dwie godziny. A teraz na nic się tutaj zdamy - powiedziała jego mama, patrząc na mnie popuchniętymi od płaczu oczami.
-No dobrze - przytaknęłam w końcu zmęczona.
*
Spałam jedynie godzinę. Nie potrafiłam spać, w czasie kiedy Jus leżał w szpitalu. Cały czas o nim myślałam. Kiedy wczoraj wróciłam z mamą ze szpitala, od razu poszłyśmy do salonu, w którym znajdował się mój tata. Został w domu z Alexem. Oboje wciąż mnie przytulali i pocieszali, a ja byłam im za to naprawdę wdzięczna. Gdybym teraz została sama, zapewne wpadłabym w kompletną rozsypkę psychiczną.
Rozmawialiśmy prawie dwie godziny, po czym położyliśmy się spać. Przewracałam się z boku na bok, płacząc, a zasnęłam dopiero o 5 rano.
Wstając o szóstej nie czułam nawet senności. Jedyne, czego teraz pragnęłam to móc w końcu ponownie jechać do Justina. Nie budząc rodziców ubrałam się i zostawiłam im na kartce wiadomość, że pojechałam do szpitala. Zabrałam kluczyki od samochodu mamy i po cichu wyszłam z domu.

Włożyłam kluczyki do stacyjki i zanim odpaliłam silnik, położyłam dłonie na kierownicy i spojrzałam przed siebie, biorąc głęboki oddech. Przed pójściem do szpitala, chciałam odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Przekręciłam kluczyk, po czym odjechałam.

Zatrzymałam samochód na parkingu wysiadając z niego i udając się w kierunku dużego budynku. Momentalnie poczułam zimny powiew wiatru na skórze i wzdrygnęłam się lekko. Otworzyłam duże, drewniane drzwi i niepewnym krokiem weszłam do środka kościoła.
Nie było tutaj nikogo, a dźwięk moich kroków odbijał się echem po całym kościele. Powoli podeszłam do jednej z pierwszych ławek i usiadłam w niej. Głośno przełknęłam ślinę, czując jak dłonie coraz bardziej mi drżą.
Zsunęłam się z ławki, klękając a dłonie złożyłam do modlitwy, patrząc przed siebie na ołtarz. Czułam jak łzy ponownie cisną mi się do oczu.
Wiem, że dawno mnie tu nie było.i dopiero teraz uświadomiłam sobie jak bardzo tego żałuję. Boże, dlaczego wystawiasz mnie na taką próbę? Dlaczego każesz mi to wszystko przeżywać? Wiem, że nie jestem idealna, popełniam błędy i robię głupstwa, ale jestem pewna jednego - kocham Justina nad życie. On jest dla mnie kimś, dla kogo chcę się codziennie budzić, z kim chcę spędzić resztę życia i jestem tego pewna jak niczego innego. 
Nie możesz mi go zabrać, ja sobie bez niego nie poradzę. On jest cząstką mnie. Bez niego - nie ma mnie. Jeśli on umrze, ja umrę razem z nim.
W tym momencie z moich oczu popłynęły słone łzy. Przymknęłam powieki, chowając twarz w złożonych dłoniach.
Proszę, nie odbieraj nam go. On jest nam potrzebny tutaj, nie możesz teraz zabrać go do siebie. On musi żyć, dla mnie, dla swoich rodziców, dla przyjaciół. Błagam Cię..

Nie mam pojęcia ile czasu spędziłam w kościele. Tego potrzebowałam - "rozmowy" z Bogiem. W końcu przeżegnałam się i ocierając mokre policzki wyszłam wolnym krokiem z budynku.

W szpitalu byłam około ósmej. Idąc w kierunku sali, na której leżał Justin, spotkałam lekarza, który zajmował się  Justinem.
-Przepraszam - zaczepiłam go, podchodząc do niego. - Co z Justinem? Jego stan się polepszył? - spytałam od razu na wstępie.
Mężczyzna westchnął cicho, patrząc na mnie.
-Niestety, żadnej poprawy - odpowiedział, a ja zacisnęłam wargi, spuszczając wzrok. - Ale proszę być dobrej myśli. Jest młody, jego organizm tak łatwo się nie podda. - Lekarz poklepał mnie lekko po ramieniu, pocieszając.
-Mogę do niego iść?
-Proszę, przewieźliśmy go do sali 302. Ostatnie drzwi po lewej, na końcu korytarza. - Mężczyzna wskazał ręką.
-Dziękuję. - Kiwnęłam głową, po czym ominęłam faceta, idąc wolnym krokiem przed siebie. Widząc wymieniony wcześniej przez lekarza numer sali na drzwiach, weszłam do środka. Rozejrzałam się po sali, nie dostrzegając jednak nikogo - prócz Justina rzecz jasna. Przyznam, że trochę cieszyłam się, że jeszcze nie ma jego rodziców. Chciałam po prostu pobyć z nim trochę sama.
Zamknęłam za sobą drzwi, najdelikatniej jak umiałam, po czym powolnym krokiem podeszłam w kierunku łóżka.
-Dzień dobry Justin - szepnęłam cicho, delikatnie, blado się uśmiechając i odłożyłam na bok swoją torebkę. Nachyliłam się nad Justinem, delikatnie gładząc go po włosach i całując w policzek. Przysunęłam obok łóżka krzesełko i usiadłam na nim.
Położyłam swoją dłoń na dłoni Justina, gładząc jej wierzch kciukiem.
-Słyszysz mnie, prawda? Wiem, że mnie słyszysz - powiedziałam cicho, łamiącym się głosem, patrząc na chłopaka. Wydawało się jakby po prostu słodko spał.
-Już nie mogę doczekać się, kiedy w końcu się obudzisz - szepnęłam i uśmiechnęłam się blado, ściskając delikatnie jego dłoń. - Przecież ferie się zbliżają, musimy pojechać w jakieś fajne miejsce. O, albo pójdziemy na lodowisko, nauczysz mnie w końcu grać w hokeja. A za dwa miesiące twoje urodziny, ty sobie śpisz, a ja muszę się głowić co ci kupić - powiedziałam i cicho się zaśmiałam, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy. - Pamiętasz jak kiedyś wszyscy sobie obiecaliśmy, że zrobimy wszystko, żeby nasze osiemnaste urodziny były niezapomnianą imprezą? Obiecuję ci, że zrobię wszystko, żebyś nigdy nie zapomniał tych urodzin.
W tym momencie zeszłam z krzesełka i usiadłam na brzegu łóżka.
-Ale musisz się obudzić, proszę - dodałam i zaczęłam cicho płakać. Wcale nie byłam silna. Nie potrafiłam powstrzymać płaczu. Czułam jak coraz bardziej uchodzi ze mnie życie.
-Wierzę, że mnie nie zostawisz. Nie zrobiłbyś mi tego - wyszeptałam i położyłam się na brzegu łóżka, tuląc do Justina.

*
Dziewczyna nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła. Mimo, że tego nie czuła to była naprawdę zmęczona i wyczerpana. Wiedziała, że spędzi w szpitalu cały dzień, a może nawet i noc. Nie chciała zostawiać Justina, chciała cały czas być przy nim, być blisko niego.
Kiedy po niecałej godzinie do sali weszli rodzice Justina, momentalnie poczuli łzy napływające im do oczu. Widok drobnej, śpiącej dziewczyny leżącej i tulącej się do nieprzytomnego chłopaka wzruszyłaby każdego.
Mama Justina spojrzała na swojego męża i otarła łzę z policzka.
-On musi żyć.. jeśli nie dla nas..- zaczęła cicho i ponownie przeniosła wzrok na łóżko. - To dla niej - dodała, szepcząc.

_________________________________________________________________
W końcu jest. Jak już zabrałam się za pisanie tego rozdziału to jakoś mnie natchnęło. Przyznam - popłakałam się, pisząc ten rozdział.
Przepraszam was za tak długą przerwę, ale ja naprawdę nie chce pisać nic na siłę. Wolę napisać rozdział z serca, kiedy naprawdę będę miała wenę.
Jeżeli mam ocenić ten rozdział - podoba mi się. Wyszedł mi taki, jaki chciałam.
Tak więc do następnego, kocham<33

niedziela, 2 grudnia 2012

Informacja - twitter.

Dużo osób prosiło mnie, abym informowała ich o nowych rozdziałach na twitterze i chociaż cały czas, w kółko mówiłam, że go nie posiadam, to wciąż otrzymywałam takie prośby. Tak więc zdecydowałam się założyć twittera, specjalnie na, można powiedzieć, "potrzeby" moich blogów.
Szczerze mówiąc jestem kompletnie zielona, jeśli chodzi i tt, ponieważ to moje pierwsze konto. Jeżeli znajdzie się osoba, która wytłumaczy mi co i jak, to na pewno zacznę informować wszystkich chętnych o nowych rozdziałach :)
Tak więc - https://twitter.com/SweetLoveJus
A, pod ostatnim rozdziałem, jedna osoba napisała, że moje opowiadanie jest dosyć popularne na tt..co to dokładniej oznacza, bo szczerze mówiąc nie mam pojęcia;p

PS. Nowy rozdział w przeciągu tygodnia. Pozdrawiam;**

poniedziałek, 19 listopada 2012

Rozdział 57.

Nie mam pojęcia jak opisać to, co w tym momencie czułam. Nie wiem czy byłam bardziej przerażona czy załamana, a czy łzy spływają po moich policzkach ze strachu czy bezradności.
Podparłam się ściany, nie chcąc stracić równowagi. Justin nie był sobą..to narkotyki w jego krwi nim kierowały. Wiem, że na trzeźwo, on nigdy by się tak nie zachował, nigdy nie podniósłby na mnie ręki..
Podniosłam głowę i spojrzałam na Justina, stojącego jakieś pół metra przede mną. Zaciskał dłonie w pięści, a jego wyraz twarzy okazywał cholerną wściekłość.
-Justin, proszę cię, uspokój się - powiedziałam w miarę spokojnie i wyprostowałam się. Chłopak zrobił dwa kroki do przodu, a mnie serce podeszło do gardła. Nigdy nie pomyślałabym, że kiedykolwiek nadejdzie taka chwila, kiedy będę bała się Justina...
-Nie będziesz mi rozkazywać - syknął i walnął pięścią w ścianę, dosłownie kilka centymetrów od mojej twarzy. Odruchowo "podskoczyłam", czując jak moje serce przyspieszyło do granic możliwości.
-Justin..-zaczęłam drżącym głosem, jednak chłopak nie pozwolił mi wypowiedzieć nawet zdania.
-Zamknij się! - wrzasnął, kładąc jedną rękę na moich włosach i zaciskając ją.
-Puść, to boli - jęknęłam, zaciskając powieki.
-Boli? - syknął jeszcze mocniej zaciskając dłoń na moich włosach, jednocześnie za nie ciągnąc. Pokręciłam twierdząco głową, czując łzy spływające po moich policzkach.
-To dobrze. - Zaśmiał się ironicznie. Czułam się jakby to była zupełnie inna osoba, to nie jest Justin, to ktoś zupełnie inny...
Po chwili chłopak puścił mnie, podchodząc do stołu. Mój głośny, nierówny oddech przeszywał ciszę w pokoju. Wiem, że w tym momencie mogłam po prostu stąd uciec, ale nie mogłam go zostawić. Przecież on jest teraz nieprzewidywalny, może zrobić krzywdę sam sobie.
Chłopak usiadł na kanapie, nachylając się nad stołem. Chciał dalej ćpać, nie mogłam na to pozwolić. Szybko podeszłam do Justina i szarpnęłam go, tak aby wstał.
-Kurwa! - wrzasnął i...spoliczkował mnie. Sama nie potrafiłam uwierzyć w to, że Jus podniósł na mnie rękę i uderzył mnie w twarz. Zrobiłam krok w tył i opadłam na łóżko. Trzymałam dłoń na piekącym policzku, praktycznie całą twarz zakrywając włosami.
-Widzisz do czego mnie zmusiłaś?! - krzyknął. Nie potrafiłam się opanować, emocje całkowicie wzięły nade mną górę.
Po chwili usłyszałam kolejny, głośny huk, roztrzaskującego się szkła. Podniosłam głowę i zauważyłam leżący na podłodze rozbity wazon. Usiadłam, przyciągając do siebie kolana, zakrywając twarz dłońmi i płacząc. Byłam bezsilna, nie miałam pojęcia co zrobić i właśnie to najbardziej mnie przerażało.
Nagle poczułam jak Justin siadła na łóżko klęka tuż obok mnie. Podniosłam lekko głowę i spojrzałam na niego pociągając nosem. Chłopak jak gdyby nigdy nic, przysunął się i wtulił we mnie, oplatając mnie w pasie ręką.
Kompletnie zbił mnie z tropu, ale bałam się jakkolwiek zareagować...
Niepewnie położyłam swoją dłoń na jego. Jus osunął się lekko na dół, wtulając się we mnie, a dokładniej w mój dekolt. Nie potrafiłam zrozumieć jak z rozwścieczonego do granic możliwości, stał się potulny jak baranek. Narkotyki robiły swoje.
Cały czas jednak bałam się, że za chwilę znów się wścieknie i wpadnie w szał, więc bałam się chociażby odezwać słowem czy się ruszyć.
Drżącą dłoń położyłam na jego włosach, delikatnie je przeczesując.

Nie mam pojęcia jak długo leżeliśmy w tej pozycji, nie odzywając się ani słowem. W głowie kłębiło mi się od najróżniejszych myśli. Wciąż myślałam o tym, że Justin mnie..uderzył. Usprawiedliwiałam go sama przed sobą jak tylko mogłam - to narkotyki, to wszystko ich wina. Przecież on nigdy nie podniósłby na mnie ręki będąc trzeźwy i świadomy swoich czynów.
To dlaczego mimo wszystko tak bardzo bolał mnie ten fakt...?
Dopiero teraz zorientowałam się, że Justin zasnął. Jak najdelikatniej umiałam wyswobodziłam się z jego objęć i powoli wstałam z łózka. Jus jedynie osunął się trochę w dół, wtulając w poduszkę. Wstałam i rozejrzałam się po pokoju. Na podłodze leżało pełno szkła, a na stole rozsypana była niewielka ilość białego proszku.
Czułam jak ponownie zbiera mi się na płacz i nijak nie byłam w stanie tego powstrzymać. Zrobiłam krok do przodu i kucnęłam, zaczynając zbierać większe kawałki szkła. Czułam jak po moich policzkach ponownie zaczynają spływać łzy. Nie kontrolowałam tego. Bezradność i niemoc wygrały ze mną.
Zebraną część szkła, wyniosłam do kuchni i wrzuciłam do kosza, zabierając z niej od razu zmiotkę i szufelkę.
Kucnęłam, zamiatając mniejsze kawałki szkła, których nie dało się zebrać, po czym wyrzuciłam zawartość szufelki do kosza.
Wróciłam do pokoju i podeszłam do łóżka, na którym spał Justin. Klęknęłam przy nim i delikatnie pogładziłam go po policzku, ocierając wierzchem drugiej dłoni łzę spływającą po moim policzku. Pomimo tego co zrobił, jak się zachował, nie potrafiłam tak po prostu go zostawić i odejść. W głowie kłębiło mi się od przeróżnych myśli. Wiedziałam, że go kocham, ale nie wiedziałam, czy mam na tyle siły aby walczyć z jego uzależnieniem.
Powoli wstałam i podeszłam do stołu. Zebrałam na dłoń malutką ilość białego proszku i wyrzuciłam do kosza. Ostatni raz spojrzałam na Justina, chcąc upewnić się, że śpi i najprawdopodobniej obudzi się dopiero jutro rano.
Jeszcze raz klęknęłam przy łóżku, delikatnie całując go w policzek. Czułam jak łzy samoistnie spływają po mojej twarzy, a ja nijak nie mogłam nad nimi zapanować.
-Kocham Cię..-szepnęłam łamiącym się głosem i pociągnęłam nosem, wstając i wychodząc z salonu, gasząc za sobą światło.
*
Modliłam się, żeby rodzice już spali, kiedy wrócę do domu. Nie dałabym rady teraz z nimi rozmawiać. W środku dosłownie cała się trzęsłam, czując jak to wszystko mnie przerasta.
Jak najciszej potrafiłam otworzyłam drzwi i od razu zdjęłam buty, aby nie trzaskać obcasami po panelach.
Na palcach przeszłam do schodów i nie usłyszawszy żadnego wołania rodziców, odetchnęłam z ulgą.
Weszłam do mojego pokoju, zapalając światło i rzucając kurtkę na łóżko. Czułam jak za chwilę znów nie wytrzymam i po prostu się rozpłaczę.
Bezwładnie opadłam na fotel przy biurku i nachyliłam się, zatapiając twarz w dłoniach i wybuchając płaczem.
Dlaczego to wszystko musi być tak cholernie trudne? Dlaczego moje życie nie może być łatwiejsze? I dlaczego do cholery to zawsze mi przydarza się wszystko co najgorsze? Nie potrafiłam zrozumieć gdzie leży moja wina.
Pociągnęłam nosem i zachłysnęłam się powietrzem, podnosząc głowę. Spojrzałam w lustro przed sobą, a kolejna łza niekontrolowanie spłynęła po mojej twarzy.
Na moim policzku widniał czerwony, nieco przeradzający się w siny ślad. Delikatnie przyłożyłam opuszki palców do policzka i cicho załkałam.
To głupie pieczenie, ten błahy idiotyczny ból fizyczny był tak naprawdę niczym w porównaniu z bólem psychicznym. To mnie przerosło...
*
-Miley, co się z tobą dzieje? - z zamyślenia wyrwała mnie Megan, kiedy szłyśmy korytarzem na pierwszą lekcję.
-Co? - spytałam odruchowo. - A nie nic, zamyśliłam się tylko - odparłam po chwili, spuszczając głowę.
-Miley, nie kłam, mów o co chodzi. To ma jakiś związek z Justinem? Znowu nie ma go w szkole.
Zamilkłam na moment, nie mając pojęcia co odpowiedzieć.
-Słyszysz? - Van stanęła przede mną, łapiąc mnie za ramiona.
-Chodźcie do łazienki - szepnęłam drżącym głosem. Dziewczyny jedynie spojrzały na siebie znacząco, po czym posłusznie udały się za mną do łazienki.
Nie dawałam już sobie sama rady, musiałam komuś o tym powiedzieć. One są jego przyjaciółkami, pomogą mi w wyciągnięciu go z tego bagna.
Weszłam do środka i pierwszą rzeczą jaką zrobiłam, było upewnienie się, że jesteśmy tutaj same.
-Mils, a teraz mów o co chodzi, bo naprawdę się martwimy - zaczęła Megan.
Westchnęłam cicho, opierając się o umywalkę i spuszczając głowę.
-Vanessa..pamiętasz jak mówiłam ci, że znalazłam u Justina narkotyki..? - szepnęłam niepewnie. - To nie był jednorazowy wyskok, on..Justin się uzależnił - dodałam, nie czekając na odpowiedź dziewczyny.
Podniosłam głowę i spojrzałam na przyjaciółki, które niemal osłupiały. Stały w miejscu i sądząc po ich minach, nie wierzyły w to, co słyszą.
-Nie chciałam wam mówić, bo łudziłam się, że to nie zaszło tak daleko, że uda mi się samej pomóc mu jakoś z tego wybrnąć, ale myliłam się - powiedziałam i czułam jak znów zbiera mi się na płacz.  - Jest coraz gorzej, ja już sama sobie nie radzę..-kontynuowałam i po prostu rozpłakałam się jak małe dziecko.
-Boże..Miley, dlaczego ty nam wcześniej nic nie powiedziałaś..- szepnęła po chwili ciszy Van i przyłożyła dłoń do czoła.
-Nie wiedziałam, że jest aż tak źle! - uniosłam się, cały czas płacząc. - Aż do wczoraj..- dodałam i przymknęłam powieki.
-Co się działo wczoraj? - spytała niepewnie Megan, jakby bojąc się odpowiedzi, którą może usłyszeć.
-Kiedy przyszłam on znów ćpał..kazałam mu przestać, próbowałam zabrać mu narkotyki a wtedy..on dosłownie wpadł w szał. To nie był nasz Justin, to był jakiś psychol, narkoman na głodzie, rozumiecie? - mówiłam i podniosłam głowę. Nie czekając na żadną reakcję dziewczyn, odkręciłam zimną wodę i przemywałam twarz. Całkiem zapominając o nałożonym pudrze, który zakrywał mojego niemalże siniaka na policzku, wtarłam wodę w twarz, a następnie wytarłam ją papierowym ręcznikiem.
-Miley..-szepnęła po chwili chwili i z wyczuwalnym strachem i szokiem w głosie Vanessa. - Uderzył cię...? - spytała, dotykając opuszkami palców mojego policzka.
Przełknęłam głośno ślinę, robiąc krok w tył. Nie chciałam, żeby o tym wiedziały...chciałam to pominąć. Ponownie spojrzałam w lustro, zauważając, że ślad na moim policzku ponownie stał się widoczny.
-Nie, uderzyłam się - odparłam szybko i wyjęłam z torby puder. Zaczęłam nakładać go na twarz, kładąc szczególny nacisk na policzek. Kiedy po chwili stwierdziłam, że jest już okej, ponownie spojrzałam na przyjaciółki.
-Uderzył cię, tak? Boże, jak on mógł! - powiedziała podniesionym głosem Megan i złapała się za głowę.
-Wcale nie! Przecież mówię, że się uderzyłam! - odpowiedziałam desperacko i i starłam z policzka łzę, która po nim spływała.
-Miley nie kłam! - niemal krzyknęła blondynka, rozkładając ręce. - Powiedz prawdę..Pomożemy mu wszyscy, a ty najbardziej z nas wszystkich musisz być teraz silna.
-Mam dosyć, rozumiesz?! Wszyscy dookoła myślą, że jestem jakąś pieprzoną super-bohaterką,
która nigdy się nie załamuje i zawsze walczy, ale wyobraź sobie, że ja też
jestem słaba i najzwyczajniej w świecie już sobie nie radzę! - krzyknęłam i ignorując słowa dziewczyn, przebiegłam obok nich i szybko wyszłam z łazienki.
Mając gdzieś wszystko dookoła, włożyłam kurtkę z szafki i niemalże wybiegłam ze szkoły.
*
Siedziałam w ciszy, w pustym domu, na kanapie w salonie, skulona, przyciągając kolana do twarzy i cicho szlochając. Nie potrafiłam się uspokoić, bałam się nawet zadzwonić do Justina, bałam się usłyszeć, że ponownie ćpa.
Pociągnęłam nosem, wsłuchując się w przenikliwą ciszę panującą w pokoju. W tym momencie usłyszałam głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Zignorowałam go, nie mając ochoty na żadne wizyty, a wiedziałam, że gdyby to byli rodzice, albo Alex to po prostu by weszli.
Kiedy dzwonek zadzwonił po raz trzeci, zerwałam się z kanapy, szybkim krokiem idąc w kierunku drzwi. Nieważne kto to był, chciałam go po protu spławić i znów zostać sama.
Z impetem otworzyłam drzwi i zamarłam. Justin.
-Miley..błagam, możemy porozmawiać..? Proszę, wpuść mnie..- szepnął zachrypniętym głosem, a w jego oczach widziałam żal.  Przez chwilę nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa. Po prostu wpatrywałam się w chłopaka, a w mojej głowie momentalne pojawiły się obrazy z wczoraj.
Dopiero po chwili bez jakiegokolwiek słowa, odsunęłam się, pozwalając mu wejść do środka. Zamknęłam za nim drzwi i odwróciłam się w jego kierunku, spuszczając głowę. Bawiłam się palcami, z wzrokiem wbitym w podłogę.
Justin podszedł do mnie i delikatnie ujął mój podbródek, podnosząc moją głowę.
-Przepraszam..wiem, że to tylko puste słowo, ale ja naprawdę nie wiem co powiedzieć...ja..- w tym momencie się "zaciął" a ja widziałam, że jego wzrok utkwił na moim policzku. Gwałtownie odwróciłam głowę, zakładając ręce na piersi. Zerknęłam kątek oka na chłopaka, który stał z lekko uchylonymi ustami, a w jego oczach mogłam dostrzec przerażenie. On się bał..bał się prawdy.
-To...to ja ci to zrobiłem..? - szepnął po chwili, a jego głos łamał się do tego stopnia, że miałam wrażenie, że Jus zaraz się rozpłacze.
-Przecież nic mi nie jest - odparłam twardo, powstrzymując łzy napływające do oczu. Justin ponownie ujął mój podbródek i lekko szarpnął, tak abym na niego spojrzała.
-Siniak..- wyszeptał łamliwym głosem i delikatnie, niemal niewyczuwalnie przejechał po nim kciukiem. - Powiedz czy to ja ci to zrobiłem? - spytał już nieco głośniej i stanowczej.
-Nie, uderzyłam się, zostaw - powiedziałam zachrypniętym głosem i zabrałam jego dłoń z mojej twarzy. Niekontrolowanie spojrzałam w jego oczy, w których zauważyłam łzy.
-Jak mogłem cię uderzyć..- powiedział cicho, a pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. Czując ucisk w sercu, wyrwałam się i krzyżując ręce na piersi, odeszłam na bok.
Nie byłam w stanie, nie potrafiłam z nim teraz rozmawiać, to na razie za bardzo bolało..
-Idź już, proszę - szepnęłam po chwili, ocierając łzę z policzka. -Kocham Cię, ale już nie daję rady..-dodałam jeszcze.
-Miley ja..- zaczął, ale nie pozwoliłam mu skończyć.
-Proszę idź..- przerwałam mu, pociągając nosem. Nie odwracając się nawet w jego stronę, po chwili usłyszałam kroki i dźwięk zamykanych drzwi. Dopiero teraz odwróciłam się w tamtą stronę i upewniając się, że chłopak wyszedł, wybuchłam płaczem kucając i zakrywając twarz dłońmi.
*
Nie mam pojęcia jak udało mi się zasnąć. Przewracałam się z boku na bok do pierwszej w nocy, aż w końcu kompletnie przemęczona pogrążyłam się w śnie.
Nie było mi jednak dane spać już do rana. W środku nocy obudził mnie dźwięk dzwonka w telefonie. Zaspana przetarłam oczy i na oślep zapaliłam nocną lampkę. Podniosłam się nieco, podpierając na łokciach i i spojrzałam na wyświetlacz komórki. Widząc numer Justina, serce gwałtownie mi przyspieszyło.
-Justin? Co się stało? - powiedziałam szybko, trzymając telefon przy uchu.
-Nie..Miley, tutaj mama Justina. On..on jest w szpitalu..-szepnęła, a w jej głosie usłyszałam łkanie. W tym momencie serce podeszło mi do gardła, a do oczu niekontrolowanie napłynęły łzy. Zerwałam się z łóżka, przeczesując grzywkę dłonią.
-Jak to w szpitalu? Co się stało? - spytałam nerwowo, już teraz otwierając szafę i wyjmując z niej pierwsze, lepsze ubrania.
-Justin przedawkował narkotyki...
W tym momencie zamarłam. Stanęłam na moment w miejscu, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
-J..jak to? - wyjąkałam, ocierając mokry policzek.
-Miley, kiedy wróciliśmy do domu, był już nieprzytomny..zadzwoniliśmy po pogotowie..- mówiła, ale ja wciąż słyszałam w głowie tylko "Przedawkował".
-Który szpital? - spytałam szybko, jakby się rozbudzając i wkładając na siebie spodnie.
-Na Wolt Street, ale Miley...
-Zaraz tam będę - przerwałam jej i rozłączyłam się, rzucając telefon na łóżko. Dosłownie cała się trzęsąc, włożyłam spodnie i bluzkę. Nie potrafiłam opanować łez, a serce sprawiało wrażenie, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi.
Jeżeli on...Przysięgam, że jeżeli Justin...że jeśli cokolwiek mu się stanie, to ja sama tego nie przeżyję.
Zbiegłam na dół po schodach, wbiegając do sypialni rodziców. Cała zapłakana, starałam się ich obudzić i poinformować o tym co się stało.

Kiedy zobaczyli mnie w takim stanie omal nie dostali zawału. Przez łzy nie potrafiłam wydusić z siebie sensownie sklejonego zdania,a do tego chciałam jechać już do szpitala. Miałam zamiar jechać tam sama, ale rodzicie uparli się, że w takim stanie nigdzie mnie samej nie puszczą. Chyba mieli rację..byłam cała roztrzęsiona, a dłonie drżały mi do tego stopnia, że nie potrafiłam nawet utrzymać w nich kluczyków do samochodu.

*
Wbiegłam na korytarz przed salą, pod którą pokierowała nas pielęgniarka, gdzie znajdowali się rodzice Jus'a.
-Co z nim?!? - spytałam nerwowo na wstępie. Czułam jak moje serce bije coraz szybciej, a łzy wypływają z moich oczu, jedna za drugą.
-Miley...oni tam..walczą o jego życie..- szepnęła mama Justina, podchodząc do mnie cała we łzach.
-Ale on przeżyje, prawda? - wyszeptałam, stojąc nieruchomo i zaciskając powieki pełne łez. - Musi..-odpowiedziałam sama sobie i osunęłam się bezwładnie po ścianie w dół, siadając na zimnej podłodze.
_____________________________________________________________________





 Z GÓRY PRZEPRASZAM ZA WSZELKIE BŁĘDY I IDIOTYCZNE ZDANIA (: Nie wiem jak udało mi się znaleźć czas na napisanie tego rozdziału i zrobienie tego filmiku. Nie wiem dlaczego, ale zależało mi na zrobieniu tego filmiku..tak po prostu. Wiem, że jest bardzo amatorski, ale zależało mi, żeby przekazać wam te emocje nie tylko przez czytanie rozdziału, ale też przez "obraz".
Wiecie, że was kocham?<3333333 44 komentarze?;oo mój, a raczej NASZ rekord;o Nigdy nie pomyślałabym, że znajdzie się tyle osób, którym spodoba się moje opowiadanie. Zawsze lubiłam układać sobie w głowie różne historie i nawet nie wiem pod wpływem jakiego impulsu postanowiłam przenieść moje "wyobrażenia" na klawiaturę (:
Ubóstwiam was naprawdę<333

czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 56.

Nikt nie mówił, że miłość jest łatwa.

Wstałam grubo po dwunastej, ale co się dziwić, skoro od Justina wróciłam wczoraj prawie o pierwszej w nocy. Nie chciałam zostawiać go samego, bo nie miałam pojęcia, czy nie ma gdzieś schowanych narkotyków i czy po nie nie sięgnie. Całe szczęście już jutro wracają jego rodzice z delegacji, więc Jus nie będzie mógł już robić podobnych akcji jak przedwczoraj w nocy.
 Nie miałam pojęcia czy powinnam komuś powiedzieć o tym, że Justin zacząć ćpać. Z jednej strony nie chciałam nikogo w to mieszać, ale z drugiej wiedziałam, że sama mogę nie dać rady mu pomóc. Mam jednak nadzieję, że Jus nie uzależnił się jeszcze do tego stopnia, abym nie potrafiła pomóc mu z tego wyjść. 
Po wzięciu prysznica, ubrałam się i zeszłam na dół. Wiedziałam, że czeka mnie teraz wysłuchiwanie morałów mojej mamy. Wczoraj w końcu bez żadnego uprzedzenia czy telefonu wróciłam do domu w nocy.
Weszłam do kuchni, w której nikogo nie było i podeszłam do lodówki, z której wyjęłam karton soku pomarańczowego. Wzięłam łyk zimnego napoju, słysząc po chwili głos mojej mamy.
-Miley, możesz mi wytłumaczyć gdzie ty się wczoraj tyle czasu podziewałaś?
A nie mówiłam?
Przewróciłam oczami i westchnęłam cicho, wkładając z powrotem karton do lodówki. Odwróciłam się na pięcie w stronę mojej mamy, która stała bokiem oparta o ścianę z kubkiem w dłoni.
-No słucham - powtórzyła.
-Byłam u Justina - powiedziałam spokojnie i usiadłam przy stole, biorąc do ręki gazetę na nim leżącą. 
-Jesteś w stanie sobie wyobrazić, że się o ciebie martwię, kiedy wychodzisz z domu, nie wracasz kilka godzin i nie da się do ciebie dodzwonić? - spytała retorycznie.
-Mamo wiem, przepraszam. Miałam wyciszony telefon i nie słyszałam jak dzwoniłaś, a nie uprzedziłam, bo nie wiedziałam, że tyle u niego będę, tak jakoś wyszło.
Mama westchnęła i usiadła naprzeciw mnie.
-Miley, ja rozumiem, że się kochacie, jesteście młodzi i tak dalej, ale proszę cię, bądź odpowiedzialna i nie zmarnuj sobie życia na własne życzenie.
-Mamo - westchnęłam, przewracając oczami. 
-Tak wiem, wiem, że to takie głupie gadanie matki, która nic nie rozumie, ale weź sobie to do serca. Byłam dokładnie w twoim wieku, kiedy cię urodziłam i na pewno nie powiem, że tego żałuję, ale wiem też, że dużo mnie ominęło w młodości. 
-Wcale tak nie myślę i wiem, że na pewno nie chciałabym zostać nastoletnią matką. Po prostu mi zaufaj, okej? - Uśmiechnęłam się lekko.
-Dobrze kochanie, ufam ci. - Odwzajemniła uśmiech, przeczesując moje włosy. - Tylko błagam cię, uprzedzaj następnym razem, jak będziesz miała zamiar wrócić w środku nocy - dodała, na co obie się zaśmiałyśmy.
*
Po obiedzie umówiłam się z dziewczynami na zakupy. Przebrałam się i poprawiłam makijaż, po czym dostałam esemesa od Megan, żebym już wychodziła z domu. Weszłam jeszcze na chwilę do mojego pokoju i popsikałam się perfumą. Przygryzłam dolną wargę, patrząc na wyświetlacz telefonu. 
-Nie no, muszę zadzwonić - powiedziałam po chwili do siebie i wybrałam numer Justina. 
Odebrał po dwóch sygnałach, co samo w sobie już mnie trochę uspokoiło.
-Hej..co u ciebie? Co robisz?
-Hej skarbie. Sprawdzasz mnie...prawda? - powiedział niepewnie.
Westchnęłam cicho, siadając jeszcze na chwilę na skraju łóżka.
-Nie chcę, żeby to tak brzmiało - odpowiedziałam, przeczesując swoje włosy.
-Miley, przecież wiesz, że nie mówię tego w tym sensie. Uspokoję cię - nic nie brałem.
Odetchnęłam cicho z ulgą.
-To dobrze...pamiętaj co mi obiecałeś, jakby coś to dzwoń.
-Dziękuję - powiedział i oczami wyobraźni widziałam jak lekko się uśmiecha. Uśmiechnęłam się sama do siebie, wstając.
-Ja już muszę kończyć, do zobaczenia.
-Pa - odpowiedział pogodnie.
Rozłączyłam się, chowając telefon do torebki. Czułam się o wiele spokojniej, dobrze zrobiłam, że do niego zadzwoniłam. 
Wzięłam swoją torebkę do ręki i wyszłam z pokoju, schodząc na dół. Usiadłam na fotelu w przedpokoju, wkładając botki. 
-Mamo, ja wychodzę z dziewczynami - krzyknęłam do mamy, która znajdowała się w salonie. 
-Tylko nie wróć w nocy - zaśmiała się, na co ja jej zawtórowałam.
Wstałam, zakładając kurtkę, po czym zakładając na ramię torebkę, wyszłam z domu. Dziewczyny już na mnie czekały w samochodzie ojca Megan.
-Hej - przywitałam się z uśmiechem na ustach i położyłam torbę obok.
-Hej - odpowiedziały niemalże równocześnie, po czym Meg odpaliła silnik. 
*
Po jakichś dwóch godzinach chodzenia po sklepach wymiękłyśmy. Udałyśmy się do jednej z kawiarni, dochodząc do wniosku, że na dzisiaj mamy dosyć zakupów. Zamówiłam cappuccino i wygodnie rozsiadałam się na krześle, biorąc głęboki oddech.
-Co jak co, ale zakupy naprawdę męczą - powiedziała, zakładając nogę na nogę. 
-Dokładnie, to powinno być zamiast wuefu w szkole - dodała Vanessa, na co wszystkie cicho się zaśmiałyśmy. 
Westchnęłam cicho, opierając podbródek na dłoni. 
-Za trzy miesiące osiemnastka Justina, a ja kompletnie nie mam pojęcia co mu kupić - powiedziałam, a w tym momencie podszedł do nas akurat kelner, wręczając nam nasze zamówienia. 
-Ja tym bardziej - powiedziała Meg, mieszając łyżeczką w swojej kawie. 
-Może po prostu zapytamy go, co chciałby dostać - powiedziała blondynka, robiąc łyk swojego napoju. 
W tym momencie Megan uśmiechnęła się zadziornie pod nosem, a ja od razu odwzajemniłam uśmiech.
-Cooo? - zaśmiałam się, patrząc na nią.
-Nooo, ty na przykład mogłabyś dać mu na urodziny prezent jedyny w swoim rodzaju, który może dostać tylko od ciebie - powiedziała z cwanym uśmiechem, a Vanessa parsknęła śmiechem. Szczerze mówiąc nie miałam bladego pojęcia co one mają na myśli.
-Coo? Czyli co dokładniej? - spytałam zdezorientowana. 
Dziewczyny spojrzały na siebie nawzajem i parsknęły śmiechem.
-Oj Miley noo - spojrzała na mnie znacząco Meg, a ja dalej idiotycznie wgapiałam w nie wzrok, kompletnie nie rozumiejąc o co im chodzi.
-Nigdy jeszcze tego nie robiliście, prawda?
-Czego? - walnęłam, dochodząc do wniosku, że dzisiaj moje rozumowanie jest opóźnione do maksimum.
-No nie uprawialiście seksu. - Przewróciła oczami Van, uśmiechając się. 
-A-ale..co to ma w ogóle..no nie, nie robiliśmy tego - powiedziałam, spuszczając wzrok.
-Właśnie. A jak myślisz. Justin by tego chciał czy nie? - Poruszała teatralnie brwiami. 
-Retoryczne pytanie. Więc nie uważasz, że TO byłby oryginalny i jakże cudowny prezent dla niego? - skwitowała Megan, a ja aż otworzyłam usta z wrażenia.
-Jesteście walnięte! - wyrzuciłam w końcu z siebie, pukając się w czoło i parskając śmiechem. 
Obie jednocześnie zawtórowały mi, śmiejąc się. 
-No co ty chcesz?! Nie uważasz tego pomysłu za genialny? - powiedziała, śmiejąc się Meg.
-Nie? - spytałam retorycznie, ponownie parskając śmiechem i spuszczając głowę. 
-No, ale tak serio..- powiedziała po chwili z uśmiechem Vanessa. - Dlaczego nie? Coś mi się wydaję, że ten prezent spodobałby mu się bardziej niż wszystko inne, co mogłabyś mu kupić - dodała.
Spojrzałam na nie i pokręciłam głową, kładąc ją na dłoni, opartej na stoliku.
-I jak wy to sobie wyobrażacie? - spytałam nieco drwiąco, cały czas się uśmiechając, chociaż nie zaprzeczę, że przez myśl przeszło mi, czy ten pomysł nie jest taki zły.
-No na przykład w połowie imprezy urodzinowej, tak w nocy, mogłabyś go gdzieś zabrać, w jakieś specjalnie miejsce, powiedzieć mu, że masz dla niego prezent i...
-Okeeej, okej, rozumiem! - przerwałam jej, na co wszystkie trzy zaczęłyśmy się śmiać. - Macie wybujałą wyobraźnię - skwitowałam i wyszczerzyłam się.
-Pff, a ty jej za grosz nie masz! - prychnęła Meg, a my ponownie parsknęłyśmy śmiechem. 
-Ale my naprawdę mówimy serio, przemyśl to. Wyobraź sobie jaką byś mu tym niespodziankę zrobiła.
Nic już nie odpowiedziałam, jedynie pokręciłam ze śmiechem głową, opierając się o siedzenie krzesła i krzyżując ręce na piersi.


Kiedy dziewczyny poszły razem do łazienki, żeby poprawić makijaż, wyjęłam z torebki komórkę, wybierając numer Justina. Przyłożyłam telefon do ucha, czekając, aż usłyszę jego głos. Jednak się tego nie doczekałam. Czułam, jak serce zaczyna mi bić coraz mocniej. 
Po pierwszym i drugim nieodebranym połączeniu, zaczęłam analizować w głowie najczarniejsze scenariusze. 
-Odbierz ten telefon do cholery - mruknęłam sama do siebie, kiedy po  raz kolejny usłyszałam w słuchawce sekretarkę. W tym momencie z łazienki wróciły dziewczyny.
-Wiecie co, ja muszę się już zbierać. Mama dzwoniła, żebym przyszła już do domu, nie wiem o co chodzi, mówiła, że coś ważnego - powiedziałam szybko i zaczęłam ubierać kurtkę i zbierać swoje rzeczy.
-To poczekaj, my też będziemy się już zbierać i cię podwieziemy.
-Nie, dzięki, wezmę taksówkę - uśmiechnęłam się blado i zabrałam swoją torebkę. Szybko pożegnałam się z dziewczynami i niemalże wybiegłam z kawiarni.

Pełna obaw i niepewności wysiadłam przed domem z taksówki i płacąc kierowcy, zamknęłam za sobą drzwi. Przełknęłam głośno ślinę, szybkim krokiem udając się w kierunku domu Justina. Gwałtownie zapukałam, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę. Po kilku sekundach zapukałam drugi raz, jednak i to nic nie dało. Miałam już w głowie najgorsze myśli, a serce waliło mi jak młotem. Gwałtownie otworzyłam drzwi, wchodząc do środka i zamykając je za sobą.
-Justin! - krzyknęłam. Kiedy nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, odłożyłam gwałtownie torebkę na podłogę i szybkim krokiem zaczęłam chodzić po domu. Weszłam do salonu i stanęłam jak wryta. Justin siedział przy stole i nachylał się nad nim. Złość i ochota rozpłakania się rosły we mnie z każdą sekundą. 
Podeszłam do chłopaka i gwałtownie pociągnęłam go do góry, tak aby wstał. Spojrzałam na stół na którym rozsypany był biały proszek. 
-Miałeś do mnie zadzwonić, kiedy znowu będzie cię do tego ciągnęło! - krzyknęłam i szarpnęłam go za koszulkę.
-Spokoojnie - powiedział łagodnie i zaśmiał się idiotycznie. Wiedziałam, że przed moim przyjazdem zdążył już się naćpać. Wyrzucałam sobie w duchu, że nie przyszłam wcześniej, chociaż wiedziałam, że to nie jest moja wina. 
Chłopak wyminął mnie i przeszedł się kawałek do przodu. 
-Ja chciałem do ciebie zadzwonić, ale wtedy sobie uświadomiłem, że nie pozwolisz mi wziąć, a mi się bardzo chciało, więc...- w tym momencie odwrócił się w moją stronę. - Więc nie zadzwoniłem! - dodał i wybuchnął śmiechem. 
Pokręciłam głową ze złością i łzami w oczach. Przeszłam szybkim krokiem obok Justina i weszłam do kuchni. Zabrałam z szuflady worek na śmieci i wróciłam do salonu. Justin cały czas mi się przyglądał, ledwo kontaktując.
Nachyliłam się nad stołem i zaczęłam zbierać cały ten proszek, którym była najprawdopodobniej kokaina, do worka. 
-Co ty robisz!? - krzyknął, nagle jakby się rozbudzając. Podszedł do mnie i wyrwał mi z rąk worek.
-Zwariowałaś, kurwa?! - wrzasnął, a ja aż podskoczyłam. Pierwszy raz w życiu podniósł na mnie głos w ten sposób, że aż przeszły mnie ciarki. 
Zebrał dłonią narkotyk na jedną kupkę i ponownie podniósł się, patrząc na mnie. 
-Nigdy więcej tego nie rób - syknął mi w twarz. Pomimo drżących dłoni i ciarek, które mnie przeszły, ponownie nachyliłam się nad stołem, chcąc zrzucił na podłogę biały proszek. W tym momencie Justin mocno złapał mnie za ręce, odsuwając od stołu.
-Powiedziałem coś kurwa! - krzyknął, szarpiąc mnie za rękę. Nigdy, przenigdy wcześniej nie podniósł na mnie głosu ani tym bardziej mnie nie szarpał...Serce niemal podeszło mi do gardła.
-Puść, to boli! - powiedziałam głośno, czując jak w oczach zbierają mi się łzy. Chłopak gwałtownie mnie puścił, odchodząc na bok. Zrobiłam krok w tył, czując, że strach narasta we mnie z każdą sekundą. W tym momencie najzwyczajniej w świecie się go...bałam.
Justin złapał za szklaną ramkę na zdjęcia, stojącą na półce i z całej siły cisnął nią o podłogę. Huk spowodował, że aż podskoczyłam, a po moim policzku niekontrolowanie spłynęła łza.
-I widzisz co narobiłaś?! - syknął, łapiąc mnie za ramiona i potrząsając mną. 
-Justin, uspokój się - powiedziałam cicho łamiącym się głosem.
-Nie rozkazuj mi! - wrzasnął i jeszcze mocniej zacisnął ręce na moich ramionach. 
-Proszę cię do cholery, uspokój się i mnie puść, bo to boli! - podniosłam głos, czując jak łzy zaczęły niekontrolowanie spływać po moich policzkach. 
-Ma boleć - syknął i pchnął mnie na ścianę, sam do mnie podchodząc.
_______________________________________________________________________
Połowa z was zapewne jest w szoku tym, jak w tym rozdziale ukazałam Justina, ale chciałam wprowadzić trochę akcji do opowiadania i nie zapominajcie, że po narkotykach człowiek zupełnie traci nad sobą kontrolę, a sama kokaina może wywoływać agresję. 

A tak odchodząc od tematu rozdziału, to chciałam wam cholernie podziękować za to, że jesteście<333

wtorek, 23 października 2012

Rozdział 55.

Poczułam ucisk w brzuchu, który był mieszanką smutku, złości i strachu. Przecież mi obiecał..obiecał, że rzuci narkotyki i nigdy więcej nie będzie ćpał. Wiedziałam, że to zbyt łatwo mu przyszło, to by były zbyt proste, gdyby tak po prostu to rzucił. On już się uzależnił...
-Justin do cholery obiecałeś mi, że nigdy więcej nie weźmiesz tego świństwa!- niemalże krzyknęłam do telefonu, wstając z łóżka i przeczesując grzywkę do tyłu.
-Ooj Miley, przestań. To tylko tak troszeczkę, żeby sobie humor poprawić. - Zaśmiał się idiotycznie. - Ale słuchaj, przyjedź teraz do mnie i się zabawimy, okej? - dodał, co chwilę się śmiejąc.
Chciało mi się płakać, dosłownie. Tak bardzo się o niego martwiłam, o to, że zniszczy sobie życie przez narkotyki i że przez nie się rozstaniemy.
-Ty idioto - syknęłam. - Ile brałeś?
-Wciągnąłem jakieś kilka gramów, nic takiego - wymamrotał.
Chodziłam w tę i z powrotem po pokoju, nerwowo przeczesując swoje włosy. Nie miałam pojęcia co zrobić. Wymknąć się z domu i do niego pojechać? Przecież nie mogę tak po prostu iść spać dalej. Ludzie po narkotykach są nieprzewidywalni i mają chore pomysły, przecież on może sobie nawet nieświadomie coś zrobić. Nie, na pewno nie mogłam zostawić go teraz samego.
-Zaraz u ciebie będę, nie ruszaj się z domu - powiedziałam, jedną ręką trzymając telefon przy uchu, a drugą otwierając szafę i wyjmując z niej jakieś ubrania.
-Mhm, będę na ciebie czekał skarbie - wymamrotał i zaśmiał się, a ja zacisnęłam zęby ze złości. Odłożyłam komórkę od ucha i nacisnęłam czerwoną słuchawkę, rzucając telefon na łóżko. Szybko wybrałam ubrania i przebrałam się w nie.
-Boże, Justin ty kretynie - szepnęłam sama do siebie, zapinając swoje rurki. Byłam na niego wściekła jak chyba nigdy wcześniej. Przecież mi obiecał do cholery. Kompletnie olał to co mu mówiłam. Szybko rozczesałam swoje włosy i wyszłam z pokoju, po cichu udając się na dół.
Modliłam się, żebym nie obudziła rodziców i żeby udało mi się podkraść kluczyki do samochodu. Na palcach weszłam do sypialni rodziców i zabrałam kluczyki z szafki. Spojrzałam jeszcze na nich, chcąc upewnić się, że mocno śpią.
Wyszłam z pokoju, wkładając buty i zakładając kurtkę. Jak najciszej potrafiłam otworzyłam zamek w drzwiach i nacisnęłam na klamkę. Odetchnęłam z ulgą, kiedy udało mi się prawie niesłyszalnie wyjść z domu. Przeszły mnie zimne dreszcze, czując chłód powietrza. Skrzyżowałam ręce na piersi i szybkim krokiem udałam się w kierunki samochodu. Brzuch bolał mnie ze stresu, sama nie wiem czemu. Wsiadłam do auta i odpaliłam je, chcąc jak najszybciej znaleźć się u Justina.

Kiedy tylko znalazłam się pod domem chłopaka, usłyszałam głośną muzykę. Dziwię się, że żaden z sąsiadów nie wezwał jeszcze policji za zakłócanie ciszy nocnej. Wysiadłam z samochodu i szybkim krokiem udałam się w kierunku domu Justina. Najpierw zapukałam, ale orientując się, że Jus i tak nie usłyszy w tym hałasie, weszłam sama do środka. Muzyka była wręcz ogłuszająca, a w domu panował niemiłosierny bałagan.
-Justin! - krzyknęłam, chcąc przekrzyczeć głośną muzykę. Nic, zero odpowiedzi. Nagle serce przyspieszyło mi do granic możliwości. Boże, a jeśli coś mu się stało? Wpadł na jakiś głupi pomysł i coś sobie zrobił? Przecież człowiek po narkotykach nie wie co robi.
-Justin do cholery! - krzyknęłam drżącym głosem i przyspieszyłam kroku, wchodząc do salonu. Momentalnie stanęłam w miejscu, jakby sparaliżowana. Spojrzałam na stół, na którym było garstka rozsypanego, białego proszku. Zastygłam, wpatrując się idiotycznie w narkotyki, bijąc się z myślami. Nagle poczułam czyjeś dłonie na biodrach.
-Przyszłaś skarbie - zaśmiał mi się do ucha, sunąc dłońmi do góry. - To jak? Idziemy do mojego pokoju? - mruknął mi do ucha. Złość wręcz ze mnie kipiała. Gwałtownie zrzuciłam jego ręce i odwróciłam się w jego stronę, robiąc pół kroku w tył. Spojrzałam na niego i czułam jak jednocześnie jestem wściekła i zbiera mi się na płacz. Uśmiechał się idiotycznie, kompletnie nie kontaktując tak naprawdę ze światem.
-Obiecałeś, kurwa, obiecałeś, że z tym skończyłeś! - wykrzyczałam mu w twarz, czując jak w oczach zbierają mi się łzy.
-Ale to tak tylko troszeczkę - mruknął i roześmiał się idiotycznie. W tym momencie nie wytrzymałam, puściły mi nerwy. Z całej siły uderzyłam go w policzek. Dłoń zaczęła mnie szczypać, więc nie chcę nawet myśleć jak uderzenie poczuł Justin.
-Może to cię otrzeźwi - pokręciłam głową z rozżaleniem i złością jednocześnie, patrząc na chłopaka, który przyłożył dłoń do czerwonego policzka, po czym gwałtownie go wyminęłam i szybkim krokiem udałam się do wyjścia.
Dałam upust emocjom i tak po prostu żałośnie się rozpłakałam. Wsiadłam do samochodu i zakryłam twarz dłońmi, czując jak po moich policzkach spływają coraz to nowe łzy.
-Ty idioto, ty pieprzony idioto - szepnęłam sama do siebie, przez łzy. Nie potrafiłam się uspokoić, czułam się okropnie. Bałam się zostawić go samego, ale nie mogłam dłużej z nim przebywać. Byłam na niego tak cholernie wściekła. Boże, dlaczego on się wpakował w te pieprzone narkotyki? Nigdy nawet do głowy by mi nie przyszło, że Justin może zacząć brać. Tak cholernie się boję, że go stracę, że narkotyki go zmienią, zniszczą, a ja nie będę potrafiła mu pomóc.
Podniosłam głowę i otarłam mokre od łez policzki. Spojrzałam jeszcze raz przez szybę na dom Justina, po czym przekręciłam kluczyki w stacyjce i odjechałam.

*

-Miley, co się z tobą dzieje? - po raz kolejny dzisiaj z zamyślenia wyrwała mnie Megan.
-Co? - powiedziałam odruchowo i spojrzałam na nią. - Nie nic, zamyśliłam się - dodałam szybko. Wiem, że dziewczyny wiedzą o tym, że znalazłam u Justina narkotyki, ale nie chcę im mówić, że wczoraj się naćpał...chcę sama z nim porozmawiać.
-No właśnie widzę. Stało się coś? Jesteś jakaś nieobecna.
-Nie, nic się nie stało. - Uśmiechnęłam się sztucznie.
Justin dzisiaj nie przyszedł do szkoły, a ja od rana wręcz trzęsłam się z nerwów. Próbowałam się do niego dodzwonić setki razy, ale to na nic. Co jeśli wczoraj po moim wyjściu przyszło mu do głowy coś głupiego?
-Na pewno nic? - Spojrzała na mnie uważnie.
-Na pewno - uspokoiłam ją, uśmiechając się sztucznie. - Chodźmy już pod klasę, bo zaraz dzwonek - zmieniłam temat, chcąc uniknąć dalszej dyskusji.

Wychodząc z klasy po ostatniej lekcji, poczułam w kieszeni wibrację mojego telefonu. Szybko wyjęłam komórkę i spojrzałam na wyświetlacz. Justin.
-Co się z tobą dzieje od rana?! - krzyknęłam do telefonu, wchodząc do łazienki. Stanęłam przy lustrze, kładąc torbę na umywalkę.
-Miley, przepraszam...- zaczął łamiącym się głosem.
-W dupie mam twoje przeprosiny, rozumiesz?!- niemalże wykrzyczałam, ale za chwilę ściszyłam głos.
-Ja wiem, że obiecałem, ale...ale to nie jest takie proste jak ci się wydaje - dodał, a ja czułam jak jego głos coraz bardziej się łamie. - Możemy się spotkać? Przyjdziesz do mnie? Proszę. - szepnął. Nie miałam ochoty się z nim widzieć, byłam na niego cholernie wściekła, ale z drugiej strony wiedziałam, że muszę się z nim spotkać.
-Dobra, za jakieś pół godziny będę - rzuciłam oschle i rozłączyłam się. Wrzuciłam komórkę do torby i oparłam obie ręce o umywalkę.
-Nawet nie wiesz jak cholernie cię kocham kretynie - szepnęłam sama do siebie.
Wzięłam głęboki oddech i zabrałam swoją torebkę wychodząc.

Niepewnie zapukałam w drzwi, przygryzając nerwowo dolną wargę. Nie miałam pojęcia co powinnam zrobić. Przecież dałam mu jasny warunek - ja albo narkotyki...ale nie mogę go zostawić z tym samego. To już jest uzależnienie, choroba z którą cholernie ciężko jest wygrać.
Po chwili drzwi otworzyły się, a w nich stanął Jus.
-Dziękuję, że przyszłaś, wejdź - szepnął zachrypniętym głosem i odsunął się na bok. Bez słowa weszłam do środka, wymijając go i wchodząc do salonu. Skrzyżowałam ręce na piersi odwracając się na pięcie i patrząc na niego z wyrzutem. Na jego policzku wciąż widniał czerwony ślad po wczorajszym uderzeniu. Musiałam zrobić to pod wpływem emocji naprawdę mocno, ale należało mu się.
-A więc jak mniemam chcesz porozmawiać o tym jak to wczoraj cudownie się naćpałeś? - zironizowałam.
Justin usiadł na kanapie, opierając łokcie o uda i układając dłonie jak do modlitwy, spuszczając głowę.
-Przepraszam..- szepnął jedynie, nawet nie podnosząc głowy. Prychnęłam pod nosem, śmiejąc się sarkastycznie.
-Wiesz gdzie możesz sobie wsadzić te przeprosiny? Boże Justin do cholery, ty masz świadomość co ty robisz? W co się pakujesz? - wrzasnęłam, czując jak złość rośnie we mnie z każdą sekundą. Do tego dochodziła ta cholernie bezsilność.
-Wiem, już się w to wpakowałem. Ale biorąc pierwszy raz nawet o tym nie pomyślałem..- powiedział łamiącym się głosem.
-Boże..-szepnęłam sama do siebie. Bezsilność zaczynała powoli zastępować całą złość.
-Dlaczego ty w ogóle zacząłeś brać? - szepnęłam już o wiele spokojniej.
-Z głupoty i ciekawości - odpowiedział cicho.
-Kiedy wziąłeś pierwszy raz?
-Jakieś pół miesiąca temu...wtedy nie sądziłem, że się uzależnię. Przecież to było tylko na raz, na spróbowanie. Tyle, że za bardzo spodobał mi się ten stan błogości, kompletny brak myślenia o kłopotach i problemach, dosłownie raj. Boże, jaki ja byłem głupi..-skwitował, przeczesując dłońmi włosy. -Teraz muszę co jakiś czas wciągnąć, bo inaczej czuję się beznadziejnie, czegoś mi brakuje, nie potrafię myśleć o niczym innym. Starałem się, przysięgam, że odkąd znalazłaś tą kokę, starałem się to rzucić, ale to nie jest takie proste. Obiecałem sobie, że więcej tego nie tknę, ale to jest silniejsze ode mnie. Przysięgam, że starałem się z tym skończyć...
Nie potrafiłam już wybuchnąć złością, chciało mi się raczej płakać. Zacisnęłam wargi, podchodząc do chłopaka. Kucnęłam przed nim, opierając dłonie na jego kolanach. Justin podniósł głowę i spojrzał na mnie wzrokiem pełnym żalu.
-Zostawisz mnie..? Złamałem obietnicę..-szepnął, zachrypniętym, łamiącym się głosem. Patrzył na mnie wzrokiem, który wyrażał smutek i strach jednocześnie.
Westchnęłam, biorąc głęboki oddech i spuszczając głowę. Po chwili ponownie ją podniosłam i spojrzałam na Justina.
-Za bardzo cię kocham idioto, pomogę ci z tego wyjść - szepnąłem, czując jak zaraz tak po prostu się rozpłaczę. Jus bez słowa przysunął się do mnie i mocno mnie przytulił.
-Dziękuję..-szepnął, gładząc mnie po włosach.
__________________________________________________________________
Przepraszam, że tak długo, przepraszam, że nawalam, przepraszam, że tak krótki.
Obiecuję, że następny będzie o wiele dłuższy. Jest już późno, a ja męczę się, żeby chociaż to dla was napisać, bo wiem jak już się niecierpliwicie. Z góry przepraszam za wszystkie błędy, ale oczy same mi się już zamykając. Pozdrawiam;**

niedziela, 30 września 2012

Rozdział 54.

Przekręcałam się z boku na bok, nie potrafiąc zasnąć. Ciągle myślałam o Justinie. Wiem, tak wiem, że obiecał mi, że skończy z ćpaniem, ale co jeśli on już się uzależnił? Chyba nigdy tak bardzo się o niego nie bałam. Dobrze wiem jak bardzo narkotyki mogą zniszczyć człowiek. Nie przeżyłabym, gdyby Justinowi coś się stało.
Wciąż zastanawiałam się, czy mogę mu zaufać. Z jednej strony, w końcu jest moim chłopakiem, kocham go i powinnam mu ufać, ale z drugiej narkotyki potrafią zmienić człowieka. Wiem, że muszę teraz w pewien sposób "przypilnować" Justina, chociaż źle się z tym czuję, bo nie chcę go w żaden sposób kontrolować. Mimo wszystko mam jednak nadzieję, że dotrzyma danej mi obietnicy i nie wrócimy więcej do tematu narkotyków.
*
-Justin, oddaj to! - krzyczałam na chłopaka, który zabrał wyrwaną kartkę z mojego starego pamiętnika, w którym przyznałam, że od zawsze mi się podobał.
-Czekaj, czekaj, najpierw przeczytam co tam ciekawego o mnie pisałaś. - Wyszczerzył się, rozkładając kartkę i zaczynając czytać pierwsze zdanie.
W tym momencie wręcz na niego skoczyłam, zaczynając go szarpać i robić co w mojej mocy, żeby wyrwać mu tą kartkę. Szczerze mówiąc ta sytuacja była o wiele bardziej zabawna, niż denerwując mnie. Nie chodziło o to, że Jus nie może przeczytać tej kartki, tylko później wypominałby mi to, co tam pisało do końca życia.
Sytuacja mogła z boku wyglądać wręcz komicznie. Udało mi się wyrwać mu z ręki kartkę i teraz to on trzymał mnie, próbując mi ją oderwać. Niczym przedszkolaki bijące się o zabawkę.
-Bo cię ugryzę! - krzyknęłam przez śmiech. Justin trzymał mnie od tyłu, a ja specjalnie próbowałam kucnąć, żeby w ten sposób mu się wyrwać.
-Skąd w tobie tyle agresji?! - zaśmiał się i podniósł mnie, ciągnąc w kierunku łóżka. Wyrywałam się, kopałam go, drapałam po dłoniach, ale to i tak nic nie pomogło.
-Naprawdę ci coś zaraz zrobię! - krzyknęłam, śmiejąc się i piszcząc jednocześnie. Nagle przestał mnie ciągnąć i zatrzymał się, przysuwając usta do mojej szyi.
-To groźba czy obietnica? Bo jak to drugie, to wiesz, nie mam nic przeciwko, żebyś coś mi zrobiła..-mruknął mi do ucha, a ja momentalnie wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
-Zboczeniec! - Walnęłam go lekko łokciem w brzuch i wykorzystując moment jego nieuwagi wyrwałam się i uciekłam.
-Chodź do tatusia - rozłożyła ramiona uśmiechając się zadziornie, a ja ponownie wybuchłam śmiechem.
-To pod molestowanie podchodzi. - Skrzyżowałam ręce na piersi, w jednej dłoni trzymając kartkę.
-Trudno. - Wzruszył ramionami, uśmiechając się cwanie. - A teraz oddawaj kartkę - dodał nagle i zaczął biec w moim kierunku. Pisnęłam przez śmiech, uciekając po całym pokoju. Stanęłam na łóżku, a kiedy Justin złapał mnie za nogę, chcąc mnie zrzucić na niego, szybko zgniotłam kartkę i włożyłam ją w stanik. Skrzyżowałam ręce, uśmiechając się cwanie.
-Naprawdę sądzisz, że tego nie wyciągnę? - spojrzał na mnie z zadziornym uśmiechem, robiąc dokładnie to samo co ja, czyli krzyżując ręce. W tym momencie zaczęłam się śmiać, próbując uciec, jednak Jus objął mnie w udach i "zarzucił" sobie na plecy.
-Puszczaj! - krzyczałam przez śmiech. Chłopak opuścił mnie na łóżko, łapiąc moje nadgarstki tak, żebym nie mogła się wyrwać.
-I co teraz? - spojrzał na mnie z cwanym uśmiechem, a ja wzruszyłam ramionami udając nieugiętą. Momentalnie Jus objął mnie w pasie, kładąc dłonie na mój dekolt.
Jeśli mam być szczera jakoś nie miałam specjalnie nic przeciwko, żeby sam wyjął sobie tą kartkę.
-Puść mnie! - krzyczałam przez śmiech, kiedy chłopak trzymając mnie, włożył dłonie pod moją bluzkę.
-Sama to tam włożyłaś - mówił, śmiejąc się. Po chwili Jus wyjął spod mojego stanika to, czego szukał i gwałtownie mnie puścił, uciekając z łóżka z kartką.
-Oddawaj to! - Wybiegłam za nim, poprawiając swój stanik i bluzkę. Justin pokręcił przecząco głową, "cmokając".
-No to teraz przeczytaaamy. - przeciągnął i zaczął rozwijać zgiętą w kulkę karteczkę.
-Nie! - krzyknęłam i momentalnie, szybkim ruchem wyrwałam mu  z rąk swój cel. Nie wiele myśląc, z powrotem zgniotłam papier i włożyłam go sobie do buzi.
Momentalnie Justin wybuchnął niepohamowanym śmiechem, zginając się w pół.
Tak na przyszłość - papier naprawdę jest obrzydliwy w smaku. Nie polecam.
-Fuuj. - powiedziałam po dosłownie kilku sekundach i wyplułam na dłoń kartkę.
-Smacznego. - wydukał przez śmiech. Wiedząc, że z tego nikt nie będzie już w stanie sie rozczytać, spokojnie wrzuciłam kartkę do kosza.
-No i wyszło na moje. - Wystawiłam mu język, krzyżując ręce, udając rozkapryszoną, małą dziewczynkę.
-I tak wiem, że napisałaś tam, że od zawsze ci się podobałem i o mnie marzyłaś - powiedział i udał, że nad czymś się zamyślił.
-Pff- prychnęłam. - Chciałbyś - dodałam, demonstracyjnie odrzucając włosy do tyłu.
-Ja bym chciał wiele rzeczy. - Poruszał teatralnie brwiami, a ja parsknęłam śmiechem.
-Na przykład? - spytałam, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę.
-No na przykład..- udał, że intensywnie się nad czymś zastanawiam. - Buziaka. - skwitował i wyszczerzył się.
-To sobie przyjdź - powiedziałam, oglądając swoje paznokcie. Justin zaśmiał się pod nosem, podchodząc do mnie i łapiąc mnie za biodra. Zawiesiłam ręce na jego karku uśmiechając się  i całując go w usta.
Po chwili chłopak zaczął iść do przodu, w kierunku łóżka. Zaśmiałam się przez pocałunek, kiedy podniósł mnie i położył na łóżku, sam napierając na mnie. Bawiłam się jego włosami, oplatając go rękami na karku, nie przestając się z nim całować, a Justin wsunął jedną dłoń pod moje plecy i pod bluzkę. Nie wiem jak to się stało, że nie zorientowałam się jakie ma zamiary.
-Kretynie, odpiąłeś mi stanik! - krzyknęłam nagle, zrzucając go z siebie. Chłopak wybuchnął śmiechem,  przykładając sobie dłoń do czoła.
-Widzisz jak ty przy mnie tracisz czujność? Nawet nie wiesz, kiedy cię rozbieram. - Poruszał teatralnie brwiami, a ja rzuciłam w niego poduszką jedną ręką przytrzymując z przodu swój stanik.
W tym momencie usłyszeliśmy pukanie do pokoju.
-Zapnij mi to! - pisnęłam cicho. - Albo nie, czekaj - dodałam szybko i przyłożyłam dużą poduszkę do klatki piersiowej tak, żeby nie było widać, że mam rozpięty stanik. W tym momencie do pokoju weszła moja mama.
-Chciałam tylko spytać, czy nie jesteście głodni - spytała stojąc w drzwiach i uśmiechając się. Spojrzałam na Justina, który ledwo powstrzymywał wybuch śmiechu i sama zacisnęłam wargi, żeby nie zacząć się śmiać.
-Nie, ja nie jestem. A ty Jus? - spojrzałam na niego. - Nie, ja też nie, dziękuję - powiedział, przykładając bokiem pięść do ust, jak mniemam po to, żeby powstrzymać napad śmiechu.
-Na pewno? Akurat robię kolację.
-Nie, na pewno, dziękujemy - odpowiedziałam, chcąc szczerze mówiąc jak najszybciej spławić mamę.
-No to dobrze, już wam nie przeszkadzam - uśmiechnęła się i wyszła, zamykając za sobą drzwi. W tym momencie oboje nie wytrzymaliśmy i wybuchliśmy głośnym śmiechem.
-Zapnij mi to, a nie. - Pokręciłam za śmiechem głową, odwracając się do niego plecami. Justin cały czas się uśmiechając, przysunął się do mnie i włożył dłonie pod moją bluzkę.
Mam nadzieję, że nie poczuł tego, że przeszły mnie dreszcze.
-Już - zaśmiał się i naciągnął moją bluzkę na dół.
*
-Miley! - usłyszałam wołanie z dołu.
-Włącz ten film, a ja zejdę na dół i zapytam co chcę - powiedziałam i wyszłam z pokoju, schodząc na dół. Stanęłam na ostatnim stopniu, opierając się o poręcz.
-Gdzie wy jedziecie? - spytałam nieco zdziwiona. Było już po dwudziestej, więc nie miałam pojęcia, gdzie mogą jechać.
-Mamusi zachciało się o ósmej wieczorem lodów czekoladowych, więc musimy jechać po nie do sklepu - zironizował nieco mój tata, chociaż się uśmiechał.
Parsknęłam śmiechem, opierając ręce na poręczy.
-Tatusiu, taki już przywilej kobiet w ciąży, trzeba spełniać każde ich zachcianki - powiedziałam z uśmiechem.
-Widzisz? Słuchaj naszej mądrej córeczki. - Zaśmiała się moja mama, wkładając kurtkę.
-Dwie baby w domu, dobrze, że jeszcze chociaż mamy tu Alexa, bo inaczej bym zwariował w tym domu - przewrócił oczami tata, po czym wszyscy troje parsknęliśmy śmiechem.
-A właśnie, gdzie jest Alex? - zagadnęłam.
-U kolegi, mówił, że wróci po dziewiątej.
-Macie wolną chatę - poruszał teatralnie mój tata.
-Tato! - skarciłam go wzrokiem i ponownie się zaśmiałam.
-Dobra, dobra już jedziemy - zaśmiał się i otworzył drzwi. Kiedy mama wyszła pierwsza, tata przybliżył się jeszcze na moment do mnie.
-Zabezpieczenie - pamiętaj - powiedział bardzo cicho, a ja lekko uderzyłam go w ramię, na co oboje zaczęliśmy się śmiać.
-To na razie, młoda - powiedział na odchodne z uśmiechem i wyszedł z domu, zamykając za sobą drzwi. Pokręciłam głową ze śmiechem, trzymając się za czoło i weszłam z powrotem do góry.
-Coś ważnego? - spytał Jus, kiedy weszłam do pokoju.
-Niee, chcieli mi tylko powiedzieć, że wychodzą - odpowiedziałam z uśmiechem i walnęłam się na łóżko obok niego.
Usiedliśmy na samym końcu łóżka, opierając się o stos poduszek. Położyłam się bokiem, kładąc głowę i dłonie na klatce piersiowej Justina, natomiast on objął mnie jedną ręką, kładąc ją ja moje ramię.
 -Co to w ogóle za film? - spytałam, bo szczerze mówiąc nawet nie wiedziałam jaki film oglądamy.
-Horror - "Nieznajomi". - odpowiedział, głaszcząc mnie po ramieniu.

-Jezu! - Aż podskoczyłam w momencie, kiedy w filmie ktoś zapukał do drzwi. Justin zaśmiał się pod nosem.
-No ej nie śmiej się, ten film trzyma w napięciu! - zaśmiałam się.
-Mhm, już bardziej trzyma mnie w napięciu oglądanie por...
-Dobra, nie kończ! - skarciłam go, na co oboje zaczęliśmy się śmiać. -Nie wnikam co trzyma cię w napięciu, ale dla mnie ten film jest straszy - powiedziałam, śmiejąc się.
Nie minęło nawet kolejne pięć minut filmu, kiedy znowu "podskoczyłam", zakrywając dłonią oczy.
-Nie śmiej się! - powiedziałam ponownie i walnęłam go w ramię, uśmiechając się.
-Ależ ja się wcale nie śmieje - powiedział i uniósł demonstracyjnie dłonie.
-Niee, w ogóle.
-Zresztą, jak możesz się bać jakiegoś filmu, kiedy ja jestem przy tobie - powiedział, udając dumnego, na co parsknęłam śmiechem.
-No ja nie mam pojęcia! - powiedziałam, udając zdziwioną.
-No ja tym bardziej! - powiedział takim samym tonem jak ja przed chwilą i oboje parsknęliśmy śmiechem. Przybliżyłam usta do jego twarzy i dałam mu krótkiego - jak było w zamiarze - buziaka, który przerodził się w "nieco" dłuższy pocałunek.
Nie mam pojęcia jak to się stało, że od jednego, krótkiego buziaka, Justin wylądował na mnie. Położyłam dłonie na jego torsie, wsuwając mu je pod koszulkę.
Chłopak zjechał po chwili ustami z moich ust na moją szyję, co wywołało u mnie przyjemne dreszcze. Wplotłam palce w jego włosy, "bawiąc się" nimi. Po chwili Jus, wsunął dłonie pod moją bluzkę. Pod wpływem impulsu, podniosłam się nieco, co chłopak od razu wykorzystał, zdejmując ze mnie bokserkę.
Znacie te charakterystyczne "motylki" w brzuchu, występujące właśnie w takich momentach? Właśnie teraz je czułam, a do tego miałam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
Jego pocałunki przeniosły się z szyi, na obojczyki, a następnie na dekolt. Jedną dłonią zjechał po moim brzuchu, rozpinając nią w końcu moje czarne rurki. Złapałam za jego koszulkę i uniosłam ją w górę, dzięki czemu z małą pomocą Justina, po chwili jej się pozbyłam.
Położyłam dłonie na jego torsie i zepchnęłam go na bok, sprawiając tym samym, że teraz to ja byłam na górze. Usiadłam na nim okrakiem, nachylając się i całując go w usta.
Jeżeli w tym momencie sądzicie, że za chwilę nastąpi już tylko jedno, to się mylicie.
-Już jestem! - usłyszeliśmy głos Alex'a z dołu i gwałtownie się od siebie odsunęliśmy. Zeszłam z niego, zapinając szybko swoje spodnie i w pośpiechu wkładając swoją bokserkę. Justin natomiast podniósł się, szybko wkładając na siebie koszulkę.
Po chwili do pokoju wszedł bez pukania - jak zwykle zresztą - Alex.
-Gdzie rodzice? - spytał na wstępie.
-Nauczysz się kiedy gówniarzu pukać? - powiedziałam z sarkazmem.
-A ty nauczysz się, że jeżeli już chcecie uprawiać seks to w miejscu, gdzie nikt wam nie przeszkodzi? - powiedział z cwanym uśmiechem, a mnie dosłownie zatkało.
-Won! - krzyknęłam po chwili i rzuciłam w brata poduszką, którą jednak trafiłam jedynie w drzwi, gdyż chłopak zdążył wyjść i je zamknąć.
Justin wybuchnął śmiechem, chowając twarz w dłonie, co od razu udzieliło się też mi. Przyłożyłam dłoń do czoła, śmiejąc się.
-My naprawdę mamy co do tego pecha. Zawsze, ale to zawsze ktoś musi nam przeszkodzić! - powiedziałam ze śmiechem.
*
W środku nocy obudził mnie dźwięk komórki. Zaspana, przetarłam oczy i spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Justin dzwoni o 2 w nocy? Nieco przestraszona, że mogło się coś stać i jednocześnie ciekawa, odebrałam telefon.
-Justin, coś się stało? - spytałam, włączając nocną lampkę i podnosząc się do pozycji siedzącej.
-Kotek, przyjedź do mnie. Jestem sam w domu, możemy się kochać - wybełkotał, co dało mi stuprocentową pewność, że nie jest trzeźwy.
-Piłeś? - niemal wykrzyczałam do telefonu, jednak przypominając sobie, że jest środek nocy, ściszyłam głos.
-Nie - mruknął i zaśmiał się do telefonu. Pierwszą myślą było to, że po prostu kłamie, ale po chwili serce zaczęło mi mocniej bić, a głos uwiązł w gardle.
-...Ćpałeś? - szepnęłam i modliłam się, żeby jego odpowiedzieć była przecząca.
-Może troszeczkę - wybełkotał i zaczął się śmiać.
_________________________________________________________


Przepraszam, naprawdę bardzo przepraszam, że tak późno, ale po pierwsze jakoś nie umiałam zabrać się za pisanie, więc wolałam poczekać na napływ weny, niż pisać coś "byle napisać", a po drugie - mam naprawdę dużo nauki.
Odnośnie rozdziału - Specjalnie przez cały rozdział dałam wam "zapomnieć" o całej sprawie z narkotykami, żeby końcówka rozdziału była dla was zaskoczeniem :D
Mam nadzieję, że wam się podoba;*
To tyle, teraz spadam się uczyć z matmy -.-
Proszę o komentarze i pozdrawiam cieplutko;* <33

czwartek, 6 września 2012

Rozdział 53.

Czułam jak moje serce zaczyna coraz szybciej bić. Wpatrywałam się w to, co znalazłam z dłonią przyłożoną do ust. W tym momencie usłyszałam kroki w przedpokoju, co było jednoznaczne z tym, że to Jus wraca. Jak najszybciej umiałam położyłam to z powrotem, przykryłam czasopismami, zamknęłam szufladę i odeszłam od komody.
-I co? Znalazłaś tą gumkę? - spytał, kiedy wszedł do pokoju, uśmiechając się. Wzięłam głęboki oddech, starając się o uśmiech na twarzy.
-Nie, nie znalazłam. Wiesz, dzwoniła moja mama i prosiła, żebym wróciła do domu. Mówiła, że to coś bardzo ważnego, więc przepraszam, ale będę musiała już spadać - powiedziałam na jednym tchu, zabierając z łóżka swoją torbę i wieszając ją sobie na ramieniu.
-Ale co się stało? - spytał zdezorientowany, podchodząc bliżej.
-Nie wiem, nie podała mi żadnych szczegółów. Po prostu mam być - odpowiedziałam szybko.
-To zaczekaj odwiozę cię.
-Nie, nie trzeba, przecież to blisko. - Wymusiłam uśmiech.
-Ale..- zaczął, ale nie dałam mu skończyć.
-Naprawdę nie trzeba. To pa, do jutra. - Cmoknęłam go w policzek i szybkim krokiem wyszłam z pokoju, schodząc na dół. Włożyłam buty i zakładając kurtkę wyszłam z domu. Szłam przed siebie z dłonią przyłożoną do ust. Nie potrafiłam ułożyć sobie tego wszystkiego w głowie. Justin i...?
Wyjęłam z torby komórkę i w pośpiechu wybrałam numer Megan.
-No odbierz - mówiłam sama do siebie, słuchając sygnałów w telefonie. - Cholera - zaklęłam, kiedy usłyszałam pocztę głosową. Nie zastanawiając się nawet chwili, postanowiłam zadzwonić do Van. Ucieszyłam się w duchu, kiedy usłyszałam głos przyjaciółki.
-Jesteś teraz zajęta? - spytałam, cały czas idąc przed siebie.
-Nie, a co się stało?
-Potrzebuję pilnie pogadać. Mogę do ciebie teraz przyjść?
-Jasne, że tak. O której będziesz?
-Za dziesięć minut. To do zobaczenia - odpowiedziałam i rozłączyłam się, chowając komórkę do torby. Cały czas nie potrafiłam racjonalnie tego przeanalizować. Przecież bardzo dobrze go znam, wiem o nim wszystko. Bynajmniej tak mi się wydawało..
Kiedy tylko doszłam pod dom Vanessy, zapukałam gwałtownie do drzwi. Po paru chwilach otworzyła mi blondynka. Bez słowa weszłam do środka.
-Miley, co się stało? - spytała od razu dziewczyna.
-Muszę ci coś powiedzieć - odpowiedziałam, zdejmując buty i kurtkę.
-Chodź do mojego pokoju - powiedziała, udając się na górę. Szłam za Vanessą, zastanawiając się jak jej to powiedzieć. Sama nie potrafiłam wyjść z szoku. Po chwili usłyszałam dźwięk sms-a, więc wyjęłam telefon z torby i spojrzałam na jego wyświetlacz.
Esemesa od Justin'a :
Wiesz już o co chodziło? Miley, mam wrażenie, że byłaś jakaś zdenerwowana. Stało się coś? Martwię się.
Przygryzłam nerwowo wargę, chowając komórkę do kieszeni spodni. Kiedy doszłyśmy do jej pokoju, a dziewczyna zamknęła za nami drzwi, wzięłam głęboki oddech.
-A teraz mów co się stało, bo zaczynam się bać - powiedziała, siadając na łóżko. Naciągnęłam rękawy bluzki, zaciskając jej krańce w pięści. Usiadłam obok dziewczyny, przygryzając dolną wargę.
-Byłam dzisiaj u Justina  - zaczęłam i westchnęłam cicho.
-I? Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że wy... - powiedziała, ale przerwałam jej, wiedząc, co ma na myśli.
-Nie - odpowiedziałam od razu. - Chodzi o coś zupełnie innego.
-Więc o co?
-Bo ja szukałam gumki w szufladzie, a on poszedł do łazienki no i...
-Szukałaś gumki?! Czyli jednak! - ponownie mi przerwała, a ja przewróciłam oczami.
-Niee - pokręciłam głową. - Szukałam gumki do mazania. No i nie było jej w szufladzie, którą wskazał Jus, więc postanowiłam poszukać w drugiej. No i wtedy coś znalazłam...
-Co takiego?! - spytała wyraźnie zaciekawiona i podekscytowana.
-Nie jestem w stu procentach pewna, że to było właśnie to, ale..najprawdopodobniej tak.
-Miley do cholery, co tam było?
-Biały proszek w małej folii. Vanessa, to były narkotyki! -   powiedziałam podniesionym głosem i przyłożyłam dłoń do czoła.
-Ale...- zaczęła, ale nie dokończyła, bo najwyraźniej odebrało jej mowę. - Justin i narkotyki? Przecież on nigdy nie brał..znamy go, ty zwłaszcza. Nie, to nie możliwie. Jesteś pewna, że to były narkotyki?
-A co? Mąka? - zironizowałam. - Van, to był jakiś narkotyk! Nie wiem, może kokaina - dodałam. Dziewczyna walnęła się na łóżku, przykładając dłoń do czoła.
-Rozmawiałaś z nim? - spytała, kiedy położyłam się obok niej.
-Nie, można powiedzieć, że spanikowałam. Odłożyłam to z powrotem na miejsce i powiedziałam, że muszę już iść.
-Mogłaś mu to zabrać, nie wiem schować do torebki, czy coś.
-Nie wpadło mi to wtedy do głowy. Vanessa, co my mamy zrobić? Nie zostawię tego, nie pozwolę mu popaść w nałóg - powiedziałam i podniosłam się, siadając po turecku.
-Przede wszystkim trzeba z nim porozmawiać - odpowiedziała dziewczyna, robiąc to samo, co ja.
Westchnęłam cicho, przeczesując grzywkę do tyłu.
-Boże - szepnęłam. - Boję się o niego. Cholernie boje się, że on zaczął ćpać - dodałam, czując jak głos mi się łamie.
-Nie możemy z góry zakładać, że Jus bierze. Może to nie jego narkotyki?
-A jeśli on ćpa już od dłuższego czasu? Boże, co on najlepszego robi - powiedziałam i zakryłam twarz dłońmi, czując, że łzy cisną mi się do oczu.
-Miley. - Przytuliła mnie. - Nie możesz być takiej myśli. Porozmawiaj z nim poważnie, dowiedz się wszystkiego i przemów mu do rozumu. Nie zadręczaj się tak - mówiła, głaskając mnie po plecach.
-Masz rację, muszę z nim porozmawiać - powiedziałam, lekko odsuwając się od dziewczyny. - Dziękuję - dodałam i uśmiechnęłam się blado.
-Nie masz za co - odwzajemniła uśmiech. - Justin jest moim przyjacielem i martwię się o niego, tak samo jak i ty.
W tym momencie usłyszałam dźwięk dzwonka mojego telefonu. Pociągnęłam nosem, wyjmując z kieszeni spodni komórkę.
-To Justin - powiedziałam i zagryzłam wargę.
-Odbierz i poproś o spotkanie. Im szybciej z nim porozmawiasz, tym lepiej.
-Ale dopiero co uciekłam od niego jak poparzona, jak to teraz będzie wyglądać?
-Nieważne jak. Mils, musisz z nim pogadać, najlepiej jeszcze dzisiaj.
-Masz rację - przytaknęłam i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Miley, dlaczego nie odpisujesz? Stało się coś? - spytał  od razu.
-Nie, nic się nie stało. Nie słyszałam esemesa. Justin, spotkajmy się za pół godziny.
-Jasne, ale coś musiało się stać, dziwnie się zachowujesz.
-Wyjaśnię ci, kiedy się spotkamy. Będę u ciebie za 20 minut - powiedziałam i nie czekając na żadną odpowiedź z jego strony, rozłączyłam się.
Spojrzałam na przyjaciółkę.
-Boję się tej rozmowy - powiedziałam, przykładając palec do ust i gryząc paznokieć.
-Mam iść z tobą?
-Nie, nie trzeba - odpowiedziałam i wstałam z łóżka, zakładając swoją torbę na ramię. - To ja już będę się zbierać. Najlepiej póki co, nic nikomu nie mów. To pa.
-Oczywiście. Pa, zadzwoń później do mnie.
-Jasne - odpowiedziałam i wyszłam z pokoju, schodząc na dół i wychodząc z domu. Naciągnęłam rękawy kurtki na dłonie i krzyżując ręce na piersi, zaczęłam iść w kierunku domu Justina.
*
-Miley, powiesz mi teraz co się stało? Przecież widzę, że coś jest nie tak - powiedział Jus podchodząc do mnie i kładąc dłonie na moich ramionach.
Wypuściłam cicho powietrze z ust.
-Odpowiedz mi na jedno pytanie. Szczerze. - Spojrzałam mu w oczy.
-Oczywiście, pytaj - powiedział i puścił moje ramiona, wkładając dłonie do kieszeni. Wzięłam głęboki oddech, wiedząc, że przedłużanie i owijanie w bawełnę nic nie da.
-Justin...powiedz, czy masz coś wspólnego z narkotykami? Bierzesz? - spytałam całkiem poważnie, patrząc mu prosto w oczy. Chłopak na chwilę zamilkł, a ja po jego minie mogłam wywnioskować, że go "zatkało".
-Oczywiście, że nie. Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy. - Zaśmiał się. Parsknęłam ironicznym śmiechem, wiedząc, że Jus mnie okłamuje. Momentalnie przez myśl przeszło mi, że skoro okłamuje mnie w tej sprawie, to równie dobrze może to robić w wielu innych...
-Stąd - powiedziałam i podeszłam do szuflady, otwierając ją. Wyrzuciłam na podłogę wszystkie czasopisma, po czym wyjęłam z komody to, co wcześniej w niej znalazłam. Podstawiłam to chłopakowi przed oczy.
-Co to jest?! - niemalże krzyknęłam, patrząc na niego.
-Skąd ty o tym wiesz? - warknął, a mnie, słysząc jego wrogi ton, przeszły ciarki.
-Znalazłam to dzisiaj, kiedy szukałam tej cholernej gumki.
Justin zabrał, a raczej wyrwał mi z dłoni folię, z powrotem wkładając ją do szuflady i przykrywając gazetami. Po czym mocnym ruchem trzasnął komodą, zamykając ją. Przez chwilę stał odwrócony do mnie tyłem, a ja patrzyłam na niego, czekając na jakikolwiek ruch z jego strony. Po chwili Jus odwrócił się w moją stronę i podszedł do mnie. Ujął moje dłonie, patrząc mi w oczy.
-To nic takiego - powiedział o wiele łagodniejszym tonem niż wcześniej. - Kilka gramów koki - dodał.
-Czyś ty oszalał?! - krzyknęłam na niego, odsuwając się. -Nic takiego?! Kokaina to jeden z twardych narkotyków. To już nie jest zabawa, jak marihuana!
-Mils, wyluzuj. Przecież nie jestem uzależniony. To, że raz na jakiś czas zapalę, czy wciągnę nic nie zmieni. - Wzruszył ramionami.
-Boże, tobie coś chyba naprawdę na mózg padło! - krzyknęłam łapiąc się za głowę.
-Kochanie - szepnął i podszedł do mnie, obejmując mnie w talii, chcąc mnie udobruchać. Gwałtownie się wyrwałam i zrobiłam krok w tył.
-Justin to nie są przelewki. To jeden z najbardziej uzależniających narkotyków. Chcesz skończyć w najlepszym wypadku na odwyku? - spytałam już ciszej, chcąc choć trochę się opanować.
-Mówiłem ci już. Nie jestem uzależniony. To po prostu na poprawę humoru od czasu do czasu, nic więcej.
-Kończysz z tym, rozumiesz? Przy mnie wyrzucasz to świństwo i musisz mi obiecać, że nigdy więcej tego nie weźmiesz - powiedziałam całkiem poważnie.
-Ale Miley...- zaczął, ale nie pozwoliłam mu skończyć.
-Albo narkotyki - powiedziałam i podeszłam bliżej, stając kilka centymetrów przed nim. - Albo ja - dodałam i spojrzałam mu w oczy.
-C..co ty mówisz? - spytał nie dowierzając i złapał się za głowę, przeczesują włosy.
-Daję ci wybór. Albo skończysz z narkotykami raz na zawsze, albo z nami koniec.
-Nie możesz..- pokręcił z przejęciem głową i odszedł kilka kroków w tył.
-I nie chcę. Dlatego obiecaj mi, że to rzucasz - ponownie do niego podeszłam i złapałam jego dłonie. Przez chwilę milczał, patrząc w jeden, martwy punkt. - Obiecaj - szepnęłam po raz kolejny.
Chłopak przerzucił na mnie swój wzrok i spojrzał mi w oczy.
-Obiecuję. Nie chcę cię stracić - powiedział, a ja poczułam niesamowitą ulgę. Uśmiechnęłam się i mocno przytuliłam do Justina.
-Dziękuję - szepnęłam.
_________________________________________________________________________
Po pierwsze - tak wiem, że krótki i do tego średnio mi wyszedł, ale nie mam zbytnio czasu, a wiedząc, jakie jesteście ciekawe, chciałam koniecznie napisać dla was jakiś rozdział.
Po drugie - czytając wasze komentarze nie potrafiłam przestać się śmiać! :D Wyy zboczeńce! :D Nie, nie, nie, żadne pornole, nic z tych rzeczy xd Chyba nikt z was nie wpadł na to, że Miley znalazła narkotyki i o to mi chodziło - o efekt zaskoczenia.
Na drugim blogu, rozdział w weekend, a tutaj jak nazbiera się trochę komentarzy;p
Odnoście dwóch komentarzy :
1) Nie mam twittera.
2) Nie informuję nigdzie o nowych rozdziałach.
To na tyle, kocham;* <33