sobota, 29 grudnia 2012

Rozdział 59.

Niektórzy z czasem, z każdym kolejnym dniem tracą nadzieję. Nie ja. Minął już tydzień i choć Justin wciąż się nie obudził, a jego stan nie polepszył się chociaż odrobinę, to nie załamuję się. Codziennie jestem u Justina, spędzam przy jego łóżku całe dnie i "rozmawiam" z nim. To zabawne, trzymam go za rękę, patrzę na niego i mam wrażenie, że on mnie słyszy. Słucha tego, co mówię i uśmiecha się w duchu, wiedząc, że już niedługo się wybudzi.


Związałam włosy w niezdarnego koka i wyjęłam z szafki dwa kubki, kładąc je na blacie. Tata pojechał z mamą do ginekologa, a Alex był jeszcze w szkole. Była u mnie natomiast Megan, która tak jak i wszyscy pozostali codziennie dodawała mi otuchy i siły, kiedy zaczynałam ją tracić. Byłam dziś już u Justina i spędziłam u niego prawie cztery godziny. I choć opuszczanie szpitala wcale mi się nie uśmiechało, to chciałam chociaż na trochę zostawić rodziców Justina samych z nim. 
Zalałam oba kubki z saszetkami herbaty i odwróciłam się, kładąc jeden kubek przed moją przyjaciółką, natomiast drugi po przeciwnej stronie. Usiadłam na krzesełku i westchnęłam cicho.
-Miley, powinnaś chociaż raz porządnie się wyspać. Coraz bardziej się wykańczasz. Czy ty w ogóle śpisz? - powiedziała, patrząc na mnie z troską.
-Śpię..-odparłam niepewnie, obejmując dłonią kubek. 
-Naprawdę? Nie wydaje mi się.
Megan tak naprawdę miała rację. Wstawałam dość wcześnie rano, aby jak najszybciej móc jechać do Justina. Spędzałam tam zazwyczaj całe dnie, wracałam późnym wieczorem, a i tak mimo zmęczenia nie potrafiłam zasnąć i zasypiałam późno w nocy. Byłam coraz bardziej wyczerpana, ale to nie miało znaczenia. Jedyne, co się dla mnie liczyło to to, żeby Jus się obudził. Nic więcej nie było ważne. 
-Meg, dobrze wiesz, że chcę jak najwięcej czasu spędzać z Justinem.
-Rozumiem, naprawdę bardzo dobrze cię rozumiem, bo sama chodzę do szpitala przy każdej chwili czasu, musisz pamiętać też o samej sobie. Chcesz się wykończyć? Jus się obudzi, a wtedy to ty wylądujesz w szpitalu z wycieńczenia. 
Nijak na to nie odpowiedziałam, spuszczając głowę. Stukałam paznokciami o kubek z wzrokiem wbitym w stół.
-A co jeśli on umrze..? - szepnęłam po chwili lekko zachrypniętym głosem, sama bojąc się słów, które wypowiedziałam. 
-Miley, nawet tak nie myśl! - powiedziała głośno. Podniosłam głowę i spojrzałam na przyjaciółkę, czując jak do oczu nachodzą mi łzy. 
-Wciąż powtarzam sobie, że się obudzi, że z tego wyjdzie i, że nic mu nie będzie, ale błagam cię powiedz mi co będzie, jeśli on się nie obudzi? - powiedziałam drżącym głosem, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. 
Megan zamilkła, patrząc na mnie ze "szklankami" w oczach. 
-Powiedz mi co wtedy? Przysięgam ci, że jeśli on umrze...to ja również - wyszeptałam, ponownie spuszczając głowę.
-Mils - powiedziała i pociągnęła nosem, siadając obok mnie. - Justin nie umrze. Sądzisz, że by cię zostawił? Nawet nie wiesz jak on bardzo cię kocha. Wiesz ile ja już się od niego nasłuchałam o tobie? On potrafi mówić o tobie godzinami, non stop - powiedziała i obie zaśmiałyśmy się cicho przez łzy. 
-Wiesz co kiedyś mi powiedział? - dodała już nieco poważniej, a ja spojrzałam na nią uważnie. - Że jesteś pierwszą i jedyną dziewczyną na której kiedykolwiek mu zależało i którą kiedykolwiek pokochał. 
Czułam jak robi mi się "ciepło" na sercu, a wiara w to, że Jus się obudzi ponownie narodziła się we mnie ze zdwojoną siłą.
-Dziękuję. Gdyby nie wy, nie wiem czy byłabym taka silna - powiedziałam.
-Nie masz za co dziękować - odparła, na co obie się uśmiechnęłyśmy.  Przez moment siedziałyśmy w ciszy, którą przerwała Megan.
-Zresztą jak ty w ogóle możesz mówić takie rzeczy, że on umrze, co? Myślisz, że kiedy dowie się, gdzie chcesz z nim jechać na ferie, to tak po prostu przepuści taką okazję? Pff - powiedziała po chwili, na co obie parsknęłyśmy śmiechem.
-A no tak, masz rację. - Zaśmiałam się, ocierając z policzków ostatnie oznaki płaczu.
-Zobaczysz, jeszcze będziesz zdawać mi i Vanessie gorące relacje  z waszego pobytu w tych górach - powiedziała, uśmiechając się, na co ja ponownie parsknęłam śmiechem, obejmując dłonią kubek.
-Mhm, ja ci dam gorące relacje - powiedziałam, uśmiechając się pod nosem, co Meg od razu odwzajemniła.
-Swoją drogą to ci zazdroszczę, sama bym sobie z chęcią pojechała z Rayan'em na tydzień do domku w górach.
-To przecież domek moich rodziców, na drugi tydzień ferii mogę dać wam klucze i domek jest wasz - powiedziałam i zaśmiałam się.
-Naprawdę? - Dziewczyna spojrzała na mnie z entuzjazmem.
-Jasne - odparłam z uśmiechem, na co dziewczyna odpowiedziała mi uśmiechem. - Tyle, że to by było trochę dziwne, że wiesz ja z Justinem, że my  tam ten, a później wy byście tam..no ten, w sensie, że....no..rozumiesz - skwitowałam i obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
-Rozumiem - powiedziała w końcu przez śmiech Meg. 
*
Jakieś niecałe pół godziny po wyjściu Meg, do domu wrócili rodzice. Od razu zeszłam na dół, udając się do salonu.
-I co mówił lekarz? Jak ciąża? - spytałam od razu.
Mama usiadła na fotelu, kładąc obok swoją torebkę, a tata odłożył kurtki ich obojga na szafkę.
-Nic takiego - odparła mama, naciągając rękawy swetra na dłonie. - Powiedział tylko, że nie mogę się więcej denerwować i stresować bo to źle wpływa na dziecko. Stąd te bóle - dodała.
-Bóle? - spytałam zdezorientowana.
-Nie mówiłam ci, nie chciałam cię martwić. Nic takiego, naprawdę - odparła niepewnie. Przyłożyłam dłoń do czoła, biorąc głęboki oddech.
-Mamo - zaczęłam, siadając naprzeciw niej. - Proszę cię, zapomnij o tym wszystkim chociaż na jeden dzień. Widzę jak bardzo się zamartwiasz, jak próbujesz mnie wesprzeć i jestem ci za to niesamowicie wdzięczna, ale musisz odpocząć. Połóż się spać i zapomnij o tym na moment, dobrze? Jesteś w ciąży, musisz o siebie dbać. Gdyby tobie albo dziecku coś się stało, chyba nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
Mama spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko.
-Mam najcudowniejszą i najsilniejszą córkę na świecie, naprawdę - powiedziała i przytuliła mnie. Objęłam ją i delikatnie się uśmiechnęłam.
-A ja najcudowniejszą mamę na świecie - odparłam cicho, zaciskając powieki. W tym momencie usłyszałyśmy ciche odchrząknięcie. Od razu obie spojrzałyśmy na tatę, który stał ze skrzyżowanymi rękami i patrzył na nas z uśmiechem.
-No a ty jesteś najcudowniejszym mężem na świecie - powiedziała moja mama z uśmiechem i wstała.
-I tatą! - dodałam i obie z mamą, podeszłyśmy do taty położyłyśmy mu po obu stronach dłonie na ramieniu, po czym cała nasza trójka wybuchła śmiechem.
W tym momencie usłyszeliśmy głośny trzask drzwi wejściowych i wszyscy odwróciliśmy się w tamtym kierunku. Alex wszedł do salonu i spojrzał na nas jak na idiotów.
-Jakieś spotkanie rodzinne o którym nie wiem? - spytał, patrząc na nas zdziwiony, po czym ja, mama i tata ponownie wybuchnęliśmy śmiechem.
-Chodź tu mój jedyny synu - odparł po chwili ze śmiechem mój tata i podszedł do Alexa, przeczesując jego włosy.

*
Niemalże naładowana pozytywną energią szłam szpitalnym korytarzem. Nie mam pojęcia skąd nabrałam nowych sił, ale czułam jak coś w środku podpowiada mi, że wszystko się ułoży. Z lekkim uśmiechem na ustach, delikatnie uchyliłam drzwi sali.
Mama Justina od razu odwróciła się i spojrzała w moim kierunku.
-Dzień dobry - powiedziałam cicho i delikatnie się uśmiechnęłam.
-Dzień dobry kochanie - odparła, odwzajemniając uśmiech. Ostatni raz pogładziła Justina po policzku i wstała podchodząc do mnie.
-Pewnie chcesz, żebym sobie poszła. - Zaśmiała się cicho.
-Nieee, niech pani zostanie - odpowiedziałam szybko, nie chcąc zabrzmieć niegrzecznie.
-Wiem, że chcesz zostać z nim sama - powiedziała patrząc na mnie z uśmiechem, a ja odwzajemniłam gest, spuszczając głowę. -Zostawię was.
-Dziękuję - powiedziałam i już chciałam odejść w kierunku łóżka Justina, jednak jego mama mnie zawołała.
-Miley? - szepnęła, a ja spojrzałam na nią uważnie. - Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że Justin ma taką dziewczynę jak ty. Widać, że naprawdę go kochasz i wiem, że nigdy go nie zranisz - powiedziała, patrząc mi w oczy, a ja poczułam w pewien sposób ciepło na sercu.
-Dziękuję..-szepnęłam niepewnie. - I może być pani pewna, że nigdy go nie zranię - dodałam, na co kobieta lekko się uśmiechnęła.
-Idź już do niego - odparła po chwili, puszczając mnie. Kiwnęła twierdząco głową, odwracając się i idąc w kierunku łóżka.
Mama Justina wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi.
-Cześć misiek - powiedziałam, uśmiechając się i położyłam swoją torebkę na ziemię, po czym pocałowałam go w policzek.
Przysunęłam nieco krzesełko do łóżka i usiadłam na nim. Westchnęłam, odgarniając kosmyk włosów za ucho.
-Miałam wyściskać cię za jakieś dwieście osób ze szkoły, ale chyba ci tego oszczędzę - powiedziałam i zaśmiałam się cicho.
-Wiesz jaka śliczna pielęgniarka tu pracuje? Jak się obudzisz to od razu cię stąd zabieram, nie ma takiej opcji, żebym cię tu zostawiła. - Ponownie się zaśmiałam, łapiąc go za rękę. Objęłam obiema dłońmi jego dłoń, gładząc jej wierzch kciukiem.
-W sumie zastanawiałam się gdzie moglibyśmy pojechać na ferie. Podoba ci się wizja tygodnia w domku w górach we dwoje? Wiem, że ci się podoba. - Uśmiechnęłam się.
Na chwilę zamilkłam, jeszcze bardziej przysuwając się do łóżka. Spojrzałam na Justina i wzięłam głęboki oddech.
-Uświadomiłam sobie, że za rzadko mówię ci, że cię kocham. Zawsze wydaje mi się, że przecież ty o tym wiesz, ale teraz, kiedy byłam tak bliska stracenie cię, pomyślałam o tym co by było, gdybyś odszedł nie będąc pewny moich uczuć do ciebie.
Na samą myśl o tym, do moich oczu napłynęły łzy. Pociągnęłam nosem, przykładając jego dłoń do mojego policzka.
-Teraz, kiedy już się obudzisz, będę ci to mówić codziennie, do znudzenia, aż zacznę cię tym denerwować - powiedziałam i zaśmiałam się cicho, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.
-Na początku bałam się, że mnie zostawisz, że tak po prostu odejdziesz. Ale wiesz co? Teraz wiem, jestem pewna, że nie zrobiłbyś mi tego. Wiesz, że ja bez ciebie sobie nie poradzę. Jesteś mi potrzebny do życia jak tlen. Gdyby ciebie zabrakło, to ja momentalnie też bym umarła.
-Kocham cię, ty, czasami niezmiernie irytujący, idioto - powiedziałam i ponownie zaśmiałam się przez łzy, całując jego dłoń.
Oparłam głowę na łóżku i cały czas obejmując jego dłoń, przymknęłam powieki. Mając go przy sobie, czułam, że nie potrzebuję do szczęścia już niczego innego. Gładziłam jego dłoń, zaciskając mocniej powieki i nie pozwalając kolejnym łzom na wypłynięcie. Nie mam pojęcia, kiedy zasnęłam.

Spojrzałam na niego i tak po prostu, dosłownie rzuciłam mu się w ramiona, przytulając go najmocniej jak potrafiłam. Chłopak w żadnym wypadku nie protestował, wręcz przeciwnie. Mocno wtulił mnie w siebie.


-A więc dlaczego chciałaś się ze mną spotkać?- szepnął w końcu. Ułożyłam dłonie na jego karku i przysunęłam się do niego. Czułam jak serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Wystarczyła chwila, a woda spływała po nas już strumieniami, ale my w dalszym ciągu nie zwracaliśmy na to najmniejszej uwagi.
-Nic takiego, chciałam ci tylko powiedzieć, że cholernie cię kocham.- szepnęłam i nie musiałam czekać na to, aż nasze usta się zetknęły, a mnie, mimo niskiej temperatury i zimnego deszczu, ogarnęło przyjemnie ciepło. 

Zaczęłam powoli się rozbudzać, czując dotyk na swojej dłoni. Uchyliłam powieki i podniosłam głowę, a serce momentalnie przyspieszyło mi do maksimum. To Justin delikatnie poruszył dłonią. Otworzyłam z wrażenia usta i gwałtownie podniosłam się z krzesełka, czując jak coś dosłownie roznosi mnie od środka. Spojrzałam na Jus'a, który sprawiał wrażenie jakby właśnie się..budził. Zaczęłam głośniej oddychać, na moich ustach pojawił się uśmiech zmieszany z szokiem, a łzy zaczęły cisnąć się do oczu.
Dopiero po chwili logicznie przeanalizowałam sytuację i niemal wybiegłam z sali, chcąc znaleźć lekarza. Całe szczęście nie musiałam go długo szukać, wręcz wpadłam na niego, kiedy tylko wyszłam na korytarz.
-On się budzi! - prawie krzyknęłam, głośno oddychając. Mężczyzna spojrzał na mnie, chyba na początku kompletnie nie wiedząc o co mi chodzi.
-Justin się budzi do cholery! - krzyknęłam ponownie i uśmiechnęłam się, czując jednocześnie łzę spływającą po moim policzku.
Mężczyzna chyba dopiero teraz zrozumiał o co mi chodzi i odsunął mnie lekko, łapiąc za ramię, pobiegł w kierunku sali, w której leżał Justin. Przez moment stałam jak idiotka w jednym miejscu, mając wrażenie, że to sen i bojąc się, że zaraz się z niego obudzę. Złożyłam dłonie i przyłożyłam je do ust, patrząc w górę.
-Dziękuję - szepnęłam, po czym szybkim krokiem pobiegłam do sali. Stanęłam jak wryta w drzwiach, widząc jak lekarz nachyla się nad Justinem.
-Justin, słyszysz mnie? - Mężczyzna spytał, święcąc czymś po oczach Jus'a. Stałam i nie potrafiłam się ruszyć, w duchu modląc się, aby to wszystko nie okazało się za chwilę tylko złudzeniem.
Podeszłam nieco bliżej, zaciskając kciuki w dłoniach. Usłyszałam, jak chłopak odmruknął cicho, dając tym samym nam znak, że znów jest "wśród nas".
Nie potrafię opisać tego, jak w tym momencie się czułam. Serce sprawiało wrażenie, jakby zaraz miało wyrwać się z piersi, a dłonie drżały. Po moich policzkach samoistnie spływały łzy, a nogi się trzęsły.
Jus poruszył lekko ręką, a jego oczy zaczynały się otwierać.
-Potrafisz zacisnąć dłoń w pięści? - spytał lekarz, patrząc na rękę chłopaka. Jus delikatnie zacisnął dłoń, wyraźnie nie mając siły.  Kiedy Justin otworzył szerzej oczy, mężczyzna ponownie po nich czymś poświecił.
Z napięciem czekałam na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
-Tak - mruknął bardzo cicho, lekko drżącym głosem. W tym momencie mężczyzna podniósł się i spojrzał na mnie.
-Wrócił do nas - powiedział i lekko się uśmiechnął. Momentalnie niekontrolowanie wybuchłam płaczem,  zakrywając usta dłońmi. To były łzy szczęścia.
On żyje. Obudził się. Wrócił do nas. Już nic mu nie grozi.
Zaczęłam uśmiechać się przez łzy, a moje dłonie drżały coraz bardziej.
-Nie mów na razie za dużo. - Mężczyzna powiedział jeszcze do Jus'a,po czym odszedł trochę na bok.
-Tylko proszę go nie udusić, przytulając go - Zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego, wtórując mu przez łzy.
Dopiero teraz spojrzałam na Jus'a. Chłopak chciał lekko podnieść się do góry, jednak brak sił mu na to nie pozwalał.
-Justin..-szepnęłam po chwili i podeszłam do łóżka, siadając na jego skraju. - Nigdy więcej mnie nie zostawiaj - wyszeptałam, a kolejna łza spłynęła po moim policzku. Chłopak delikatnie złapał moją dłoń i  splótł nasze palce.
-Przepraszam - szepnął bardzo cicho, słabym, lekko zachrypniętym głosem, a ja ponownie poczułam się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
_____________________________________________________________________
Krótki, wiem, ale właśnie w ten sposób chciałam go skończyć, więc nie miałam już co dopisać.
Mam nadzieję, że wam się podoba, bo na tym zależy mi najbardziej <3
Życzę wam udanego sylwestra, którego będziecie miło wspominać cały rok <33

sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział 58.

-Wiesz co mówią? - szepnął mi do ucha, a mnie aż przeszły dreszcze. -Nie, co takiego? - spytałam cicho i przez moment miałam wrażenie, jakby tych wszystkich ludzi wokół nie było z nami. -Że z kim spędzisz sylwester, z tym spędzisz cały rok - odpowiedział i pocałował mnie delikatnie w policzek, a ja czułam, jak jego usta układają się w lekki uśmiech, co sama od razu odwzajemniłam. -Mam nadzieję, że to prawda - powiedziałam, uśmiechając się.

-Żeby ten rok był jeszcze lepszy od poprzedniego, żebyśmy spędzili go wszyscy wspólnie, a następny sylwester również oblewali wszyscy razem.


Z przymkniętymi powiekami, przypomniałam sobie Sylwestra. Przecież Justin obiecał mi, że cały ten rok spędzimy razem. On nie mógłby tak po prostu mnie teraz zostawić. Nie zrobiłby mi tego. Uchyliłam lekko powieki, spod których wypłynęły kolejne łzy. Moje policzki były całe mokre, a oczy opuchnięte od płaczu. Czekanie mnie zabijało. Myśl, że za chwilę może wyjść lekarz i powiedzieć mi, że Jus nie ży.., nie, nie przyjmowałam tego nawet do wiadomości. Byłam pewna, że dowiedzenie się o tym, że Justin z tego wyjdzie, że nic mu już nie grozi, to tylko kwestia czasu. Przecież nie mogło być inaczej, prawda?
On jest dla mnie wszystkim, nigdy nie kochałam nikogo tak, jak jego. Oddałabym za niego życie, byłabym w stanie zrobić wszystko dla jego dobra. Gdybym tylko mogła, oddałabym wszystko byleby tylko on z tego wyszedł. Nie wyobrażałam sobie..nie chciałam nawet myśleć co by było, gdyby Jus nie przeżył.
Pociągnęłam nosem, ocierając wierzchem dłoni mokry policzek. W tym momencie ktoś położył mnie dłoń na ramieniu. Podniosłam wzrok, chcąc sprawdzić kto to. Mama kucnęła przy mnie, a w jej oczach   mogłam dostrzec szklanki.
-Skarbie, musisz być silna. Musisz wierzyć w to, że Justin z tego wyjdzie - szepnęła i pogładziła mnie po włosach. Nie wytrzymałam, coś we mnie pękło. Wybuchłam płaczem i mocno wtuliłam się w mamę, dając całkowity upust emocjom.
-Mamo, a co będzie jeśli on..umrze? On jest dla mnie wszystkim - wyszeptałam przez łzy.
-Nie możesz tak myśleć. Miley, spójrz na mnie - powiedziała i w tym momencie lekko mnie od siebie odsunęła i ujęła moją twarz dłońmi, ocierając jednocześnie łzy z moich policzków.
-Jesteś silną dziewczyną, wiem o tym. Nie możesz się załamywać. Musisz uwierzyć w to, że nic mu nie będzie. On też jest silny, nie przegra walki, nie zostawi cie, za bardzo cie kocha - dodała, a ja poczułam, że jej słowa dodają mi w pewien sposób siły. Mama miała racje.
-Dziękuję - wydukałam cicho, pociągając nosem i ponownie się do niej przytuliłam.
W tym momencie na korytarz wbiegli zdyszani Rayan, Chris, Meg i Vanessa. Oderwałam się od mamy i wstałam.
-Wciąż czekamy - szepnęłam jedynie, powstrzymując wypływ łez i patrząc na przyjaciół. Każdy z nich spojrzał na mnie wzrokiem pełnym smutku i żalu, po czym podeszli do mnie i tak po prostu mnie przytulili, wiedząc, że właśnie tego, najbardziej teraz potrzebuję. Po raz kolejny rozpłakałam się niczym mała dziewczynka tuląc do nich.
-On z tego wyjdzie - wyszeptała Megan, gładząc mnie po włosach, a po jej głosie poznałam, że sama płakała.
*
Minęła kolejna, długa godzina, a my wciąż nic nie wiedzieliśmy. Miałam wrażenie, że z każdą sekundą to czekanie zabija mnie coraz bardziej.
Po długim chodzeniu w tą i z powrotem opadłam bezwładnie na jedno z krzesełek i przeczesałam dłonią włosy.
-Nienawidzę cię.- zaśmiałam się. -Za co?- spytał, a ja czułam, że się uśmiecha. -Za to, że tak bardzo mnie w sobie rozkochałeś. -To w takim razie ja też cię nienawidzę.- zaśmiał się i przechylając nieco głowę, tak aby nasze twarze się stykały spojrzał mi w oczy.
Nie mogłam przestać wspominać naszych, wszystkich, wspólnie spędzonych chwil. Przez głowę wciąż przelatywały mi obrazy związane z Justinem.
Nigdy nie sądziłam, że jestem w stanie pokochać kogoś do tego stopnia. To jak magia. Widzisz Tą Osobę i czujesz, że masz wszystko.
Nagle wszyscy zerwali się nerwowo na równe nogi. Podniosłam od razu głowę i dostrzegłam lekarza, wychodzącego z sali. Również gwałtownie się podniosłam, czując jak serce podchodzi mi do gardła. Nie byłam nawet w stanie wydusić z siebie jednego słowa.
-Co z nim? Niech pan mówi do cholery - powiedziała nerwowo jego mama. Mężczyzna w średnim wieku, spojrzał na nas wszystkich, biorąc głęboki oddech. Czułam narastającą, niewidzialną gulę w gardle. Wiedziałam, że od słów lekarza zależy teraz tak naprawdę całe moje życie.
-Udało nam się ustabilizować jego stan - powiedział w końcu, a ja poczułam niewyobrażalną ulgę. Mama stojąca obok objęła mnie ramieniem, a ja wypuściłam w końcu powietrze z ust.
-Czyli wszystko już z nim dobrze, tak? Wyjdzie z tego? - dopytała, a w jej oczach pojawiły się iskierki nadziei.
W tym momencie widząc minę mężczyzny, ponownie poczułam jakby ktoś kopnął mnie w brzuch.
-Jak już mówiłem - udało nam się ustabilizować stan chłopaka, ale niestety nie zdołaliśmy go wybudzić
-Co to znaczy? - spytała Van, patrząc załzawionymi oczami na lekarza.
-Justin zapadł w śpiączkę.
Czułam jak nogi zaczynają się pode mną uginać, a serce podchodzi do gardła.
-Ale on się z niej wybudzi, prawda? - wydusiłam w końcu z siebie, patrząc z żalem na lekarza, czując pojedynczą łzę spływającą po moim policzku.
-Wszystko w rękach Boga. My, nie możemy już nic zrobić..- odpowiedział cicho, a ja dosłownie czułam jak ziemia osuwa mi się spod stóp.
-Możemy go zobaczyć? - spytałam cicho, łamiącym się głosem.
-Nie wiem czy..- zaczął, ale nie dałam mu skończyć.
-Proszę..- szepnęłam, a kolejna łza spłynęła po moim policzku.
Lekarz westchnął cicho, patrząc na nas uważnie.
-Dobrze, ale tylko góra trzy osoby i na dosłownie dwie minuty. W ogóle nie powinienem tam na razie państwa wpuszczać.
-Dziękuję - szepnęłam zachrypniętym głosem.
-Miley, chodź z nami - powiedziała po chwili mama Justina, obejmując mnie ręką. Kiwnęłam tylko twierdząco głową, odwracając się na chwilę w stronę pozostałych, po czym poszłam wraz z rodzicami Justina za lekarzem.
Mężczyzna wprowadził nas do sali, na której aktualnie leżał Jus. Zobaczyłam go i poczułam jak moje serce dosłownie łamie się na pół. Pierwszy raz w życiu go takiego widziałam. Był taki..bezbronny, podłączony do miliona kroplówek. Czułam jak łzy samoistnie spływają po moim policzku, a ja sama zaczynam zanosić się płaczem.
Zakryłam usta dłońmi, zaciskając powieki. Tak bardzo chciałam go teraz przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Stanęłam pod ścianą, pozwalając jego rodzicom na swobodne podejście do niego.
-Proszę, tylko nie za długo - powiedział lekarz, po czym opuścił salę. Oddałabym wszystko, żeby móc cofnąć czas. Obwiniałam się za to, co się wydarzyło. To moja wina. Dlaczego wtedy wyrzuciłam go z domu? Dlaczego do cholery?! Jak mogłam zostawić go samemu sobie? Gdybym wtedy spędzała z nim więcej czasu, przypilnowała go, to teraz by go tu nie było. To wszystko moja, pieprzona wina.
Zgięłam jedną rękę w łokciu, kładąc dłoń na drugą rękę. Cierpliwie czekałam, aż będę mogła podejść do Justina.
Po chwili usłyszałam cichy głos jego mamy.
-Miley - szepnęła, a ja od razu na nią spojrzałam. Kiwnęła jedynie głową dając mi do zrozumienia, że teraz moja kolej. Pocałowała chłopaka w czoło, po czym ze łzami w oczach pogładziła go po policzku i razem z jego tatą odeszli na bok. Niepewnym, chwiejnym krokiem podeszłam do łóżka, czując jak nogi dosłownie się pode mną uginają.
Rodzice Justina po cichu opuścili salę, zostawiając mnie samą z Jus'em. Spojrzałam na niego i zacisnęłam wargi, nie chcąc się rozpłakać. Delikatnie usiadłam na skraju łóżka i otarłam wierzchem dłoni łzę z policzka.
-Justin..-szepnęłam drżącym głosem i nie wytrzymałam. Rozpłakałam się niczym mała dziewczynka. Delikatne położyłam dłoń na jego policzku i przesunęłam po nim opuszkami palców. - Nie możesz mnie zostawić - wyszeptałam przez łzy i biorąc głęboki oddech. - Ja sobie bez ciebie nie dam rady..- dodałam  niemalże niesłyszalnie. Tak bardzo marzyłam o tym, żeby to wszystko okazało się tylko jakimś sennym koszmarem, żebym za chwilę mogła się obudzić i uświadomić sobie, że to wszystko było tylko snem.
Przesunęłam się nieco i ujęłam jego dłoń w swoją. Objęłam ją obiema dłońmi, gładząc kciukiem po jej wierzchu. Uniosłam ją lekko i przyłożyłam do swoich ust, delikatnie całując.
-Pamiętasz jak mówiłeś, że ten rok spędzimy razem? Musisz dotrzymać słowa. Nie pozwolę ci odejść i mnie zostawić - szepnęłam, pociągając nosem. Szlochałam cicho, patrząc na niego i czując jak moje serce łamie się na miliony małych kawałeczków.
-Jesteś dla mnie wszystkim..- dodałam jeszcze przez łzy, a w tym momencie do sali cicho wszedł lekarz.
-Przepraszam, ale musi pani już wyjść - powiedział, patrząc na mnie z żalem. Odłożyłam jego dłoń na łóżko i pociągnęłam nosem, ocierając wierzchem dłoni łzę z policzka. Pogładziłam go po policzku, po czym delikatnie pocałowałam.
Ostatni raz spojrzałam na Justina, po czym posłusznie wyszłam z sali wraz z mężczyzną. Kiedy ponownie znajdowałam się wraz z pozostałymi w poczekali, podeszłam do mamy.
-Proszę jechać do domu, teraz naprawdę nic tu po państwu. - Lekarz spojrzał na nas uważnie.
-Nie zostawię go samego, nigdzie się stąd nie ruszam - odparła od razu mama Jus'a a ja jej przytaknęłam. Ja również nie miałam zamiaru jechać do domu. Nie zostawię go tutaj. Chcę być cały czas przy nim.
-Proszę mnie posłuchać. Proszę pojechać do domu, przespać się chociaż dwie godziny i wrócić tutaj rano.
-Ale..- już chciałam coś powiedzieć, jednak mężczyzna nie pozwolił mi dojść do słowa.
-Naprawdę, tak będzie lepiej.
Spojrzeliśmy kolejno na siebie, zastanawiając się nad tym, co zrobić.
-To chyba dobry pomysł - powiedział w końcu cicho ojciec Justina. - Odpoczniemy trochę i wrócimy.
-Dobrze, zróbmy tak. - Westchnęła po chwili jego mama, wycierając mokre policzki. Nie byłam co do tego pewna. Miałam go tak zostawić?
-Miley - usłyszałam po chwili i poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. - Ja wiem, że nie chcesz go zostawiać, ale naprawdę musimy przespać się chociaż dwie godziny. A teraz na nic się tutaj zdamy - powiedziała jego mama, patrząc na mnie popuchniętymi od płaczu oczami.
-No dobrze - przytaknęłam w końcu zmęczona.
*
Spałam jedynie godzinę. Nie potrafiłam spać, w czasie kiedy Jus leżał w szpitalu. Cały czas o nim myślałam. Kiedy wczoraj wróciłam z mamą ze szpitala, od razu poszłyśmy do salonu, w którym znajdował się mój tata. Został w domu z Alexem. Oboje wciąż mnie przytulali i pocieszali, a ja byłam im za to naprawdę wdzięczna. Gdybym teraz została sama, zapewne wpadłabym w kompletną rozsypkę psychiczną.
Rozmawialiśmy prawie dwie godziny, po czym położyliśmy się spać. Przewracałam się z boku na bok, płacząc, a zasnęłam dopiero o 5 rano.
Wstając o szóstej nie czułam nawet senności. Jedyne, czego teraz pragnęłam to móc w końcu ponownie jechać do Justina. Nie budząc rodziców ubrałam się i zostawiłam im na kartce wiadomość, że pojechałam do szpitala. Zabrałam kluczyki od samochodu mamy i po cichu wyszłam z domu.

Włożyłam kluczyki do stacyjki i zanim odpaliłam silnik, położyłam dłonie na kierownicy i spojrzałam przed siebie, biorąc głęboki oddech. Przed pójściem do szpitala, chciałam odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Przekręciłam kluczyk, po czym odjechałam.

Zatrzymałam samochód na parkingu wysiadając z niego i udając się w kierunku dużego budynku. Momentalnie poczułam zimny powiew wiatru na skórze i wzdrygnęłam się lekko. Otworzyłam duże, drewniane drzwi i niepewnym krokiem weszłam do środka kościoła.
Nie było tutaj nikogo, a dźwięk moich kroków odbijał się echem po całym kościele. Powoli podeszłam do jednej z pierwszych ławek i usiadłam w niej. Głośno przełknęłam ślinę, czując jak dłonie coraz bardziej mi drżą.
Zsunęłam się z ławki, klękając a dłonie złożyłam do modlitwy, patrząc przed siebie na ołtarz. Czułam jak łzy ponownie cisną mi się do oczu.
Wiem, że dawno mnie tu nie było.i dopiero teraz uświadomiłam sobie jak bardzo tego żałuję. Boże, dlaczego wystawiasz mnie na taką próbę? Dlaczego każesz mi to wszystko przeżywać? Wiem, że nie jestem idealna, popełniam błędy i robię głupstwa, ale jestem pewna jednego - kocham Justina nad życie. On jest dla mnie kimś, dla kogo chcę się codziennie budzić, z kim chcę spędzić resztę życia i jestem tego pewna jak niczego innego. 
Nie możesz mi go zabrać, ja sobie bez niego nie poradzę. On jest cząstką mnie. Bez niego - nie ma mnie. Jeśli on umrze, ja umrę razem z nim.
W tym momencie z moich oczu popłynęły słone łzy. Przymknęłam powieki, chowając twarz w złożonych dłoniach.
Proszę, nie odbieraj nam go. On jest nam potrzebny tutaj, nie możesz teraz zabrać go do siebie. On musi żyć, dla mnie, dla swoich rodziców, dla przyjaciół. Błagam Cię..

Nie mam pojęcia ile czasu spędziłam w kościele. Tego potrzebowałam - "rozmowy" z Bogiem. W końcu przeżegnałam się i ocierając mokre policzki wyszłam wolnym krokiem z budynku.

W szpitalu byłam około ósmej. Idąc w kierunku sali, na której leżał Justin, spotkałam lekarza, który zajmował się  Justinem.
-Przepraszam - zaczepiłam go, podchodząc do niego. - Co z Justinem? Jego stan się polepszył? - spytałam od razu na wstępie.
Mężczyzna westchnął cicho, patrząc na mnie.
-Niestety, żadnej poprawy - odpowiedział, a ja zacisnęłam wargi, spuszczając wzrok. - Ale proszę być dobrej myśli. Jest młody, jego organizm tak łatwo się nie podda. - Lekarz poklepał mnie lekko po ramieniu, pocieszając.
-Mogę do niego iść?
-Proszę, przewieźliśmy go do sali 302. Ostatnie drzwi po lewej, na końcu korytarza. - Mężczyzna wskazał ręką.
-Dziękuję. - Kiwnęłam głową, po czym ominęłam faceta, idąc wolnym krokiem przed siebie. Widząc wymieniony wcześniej przez lekarza numer sali na drzwiach, weszłam do środka. Rozejrzałam się po sali, nie dostrzegając jednak nikogo - prócz Justina rzecz jasna. Przyznam, że trochę cieszyłam się, że jeszcze nie ma jego rodziców. Chciałam po prostu pobyć z nim trochę sama.
Zamknęłam za sobą drzwi, najdelikatniej jak umiałam, po czym powolnym krokiem podeszłam w kierunku łóżka.
-Dzień dobry Justin - szepnęłam cicho, delikatnie, blado się uśmiechając i odłożyłam na bok swoją torebkę. Nachyliłam się nad Justinem, delikatnie gładząc go po włosach i całując w policzek. Przysunęłam obok łóżka krzesełko i usiadłam na nim.
Położyłam swoją dłoń na dłoni Justina, gładząc jej wierzch kciukiem.
-Słyszysz mnie, prawda? Wiem, że mnie słyszysz - powiedziałam cicho, łamiącym się głosem, patrząc na chłopaka. Wydawało się jakby po prostu słodko spał.
-Już nie mogę doczekać się, kiedy w końcu się obudzisz - szepnęłam i uśmiechnęłam się blado, ściskając delikatnie jego dłoń. - Przecież ferie się zbliżają, musimy pojechać w jakieś fajne miejsce. O, albo pójdziemy na lodowisko, nauczysz mnie w końcu grać w hokeja. A za dwa miesiące twoje urodziny, ty sobie śpisz, a ja muszę się głowić co ci kupić - powiedziałam i cicho się zaśmiałam, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy. - Pamiętasz jak kiedyś wszyscy sobie obiecaliśmy, że zrobimy wszystko, żeby nasze osiemnaste urodziny były niezapomnianą imprezą? Obiecuję ci, że zrobię wszystko, żebyś nigdy nie zapomniał tych urodzin.
W tym momencie zeszłam z krzesełka i usiadłam na brzegu łóżka.
-Ale musisz się obudzić, proszę - dodałam i zaczęłam cicho płakać. Wcale nie byłam silna. Nie potrafiłam powstrzymać płaczu. Czułam jak coraz bardziej uchodzi ze mnie życie.
-Wierzę, że mnie nie zostawisz. Nie zrobiłbyś mi tego - wyszeptałam i położyłam się na brzegu łóżka, tuląc do Justina.

*
Dziewczyna nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła. Mimo, że tego nie czuła to była naprawdę zmęczona i wyczerpana. Wiedziała, że spędzi w szpitalu cały dzień, a może nawet i noc. Nie chciała zostawiać Justina, chciała cały czas być przy nim, być blisko niego.
Kiedy po niecałej godzinie do sali weszli rodzice Justina, momentalnie poczuli łzy napływające im do oczu. Widok drobnej, śpiącej dziewczyny leżącej i tulącej się do nieprzytomnego chłopaka wzruszyłaby każdego.
Mama Justina spojrzała na swojego męża i otarła łzę z policzka.
-On musi żyć.. jeśli nie dla nas..- zaczęła cicho i ponownie przeniosła wzrok na łóżko. - To dla niej - dodała, szepcząc.

_________________________________________________________________
W końcu jest. Jak już zabrałam się za pisanie tego rozdziału to jakoś mnie natchnęło. Przyznam - popłakałam się, pisząc ten rozdział.
Przepraszam was za tak długą przerwę, ale ja naprawdę nie chce pisać nic na siłę. Wolę napisać rozdział z serca, kiedy naprawdę będę miała wenę.
Jeżeli mam ocenić ten rozdział - podoba mi się. Wyszedł mi taki, jaki chciałam.
Tak więc do następnego, kocham<33

niedziela, 2 grudnia 2012

Informacja - twitter.

Dużo osób prosiło mnie, abym informowała ich o nowych rozdziałach na twitterze i chociaż cały czas, w kółko mówiłam, że go nie posiadam, to wciąż otrzymywałam takie prośby. Tak więc zdecydowałam się założyć twittera, specjalnie na, można powiedzieć, "potrzeby" moich blogów.
Szczerze mówiąc jestem kompletnie zielona, jeśli chodzi i tt, ponieważ to moje pierwsze konto. Jeżeli znajdzie się osoba, która wytłumaczy mi co i jak, to na pewno zacznę informować wszystkich chętnych o nowych rozdziałach :)
Tak więc - https://twitter.com/SweetLoveJus
A, pod ostatnim rozdziałem, jedna osoba napisała, że moje opowiadanie jest dosyć popularne na tt..co to dokładniej oznacza, bo szczerze mówiąc nie mam pojęcia;p

PS. Nowy rozdział w przeciągu tygodnia. Pozdrawiam;**