sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział 65.

-Wynoszę się z tego przeklętego domu. To już drugi pająk, którego tu spotkałam! - powiedziałam, siadając na kanapie, kiedy po raz kolejny dostałam chorego ataku na widok pająka wychodzącego zza szafy. Ja naprawdę ich nie lubię. Delikatnie mówiąc.
-Miley, proszę cię, możesz mi wytłumaczyć jakim cudem widząc takiego malutkiego pajączka wpadasz w taką panikę? - Zaśmiał się, klękając przede mną i kładąc dłonie na moje kolana.
-On nie był malutki, tylko o-gro-mny - odparłam z oburzeniem, robiąc minę małej dziewczynki z fochem.
-Miley - zaczął takim tonem, że byłam już dosłownie pewna, że za moment mi czymś dowali. - To ty tak wszystko wyolbrzymiasz?
-To znaczy? - spytałam, nie mając pojęcia o co mu chodzi.
-No skoro mówisz, że ten mały pająk jest ogromny, to wszystko wydaje ci się większe? No wiesz, czy wszystko wydaje ci się być ogromne? - powiedział z tym swoim charakterystycznym cwanym uśmiechem. Cóż, przyznam, że zrozumienie o czym on w ogóle mówi zajęło mi kilka sekund. Najpierw spojrzałam na niego z miną "o czym ty do mnie w ogóle mówisz?" a po chwili lekko uchyliłam usta, otwierając szerzej oczy.
-Jesteś nienormalny! - powiedziałam po chwili i wstałam, odpychając go od siebie. Justin wybuchnął śmiechem, przytrzymują się podłogi, żeby się nie przewrócić i wstając.
-Tylko pytam! - Usprawiedliwił się, cały czas się śmiejąc.
-Nie, mam tak tylko z pająkami. Nie łudź się - odszczekałam, zakładając dłonie na klatce piersiowej i śmiejąc się.
-Szkoda.
Podszedł do mnie, robiąc minę "zbitego psa" i spuszczając głowę.
-Kretyn. - Parsknęłam śmiechem, na co Justin od razu podniósł wzrok, patrząc na mnie z oburzeniem i uśmiechem jednocześnie.
-Słucham? - spytał retorycznie.
-Nic nie mówiłam - odparłam od razu, robiąc krok w tył.
-Tak? Na pewno? - kontynuował, idąc w moją stronę i uśmiechając się zadziornie.
-Na pewno - odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech. W tym momencie weszłam od tyłu w kanapę i tracąc równowagę, spadłam na nią.
-O, widzę, że nawet nie muszę się specjalnie fatygować, sama się kładziesz. - Zaśmiał się, nachylając się nade mną. Przysuwał swoją twarz coraz bliżej, już prawie stykając nasze usta, kiedy usłyszeliśmy głośny dźwięk dzwoniącego telefonu.
-Ugh, zostałaś uratowana. - Zaśmiał się, cmokając mnie jedynie w usta i podając rękę, pomagając tym samym wstać.
Podniosłam się, naciągając swoją bluzkę na brzuch i zerkając na Justina, który zabrał swój telefon z komody, po czym odebrał go.
Oblizałam wargi, stojąc chwilę w miejscu i patrząc na chłopaka, chcąc dowiedzieć się, kto dzwoni.
-Hej mamo - usłyszałam po chwili i wiedząc już kto dzwoni, odeszłam na bok, idąc w kierunku kuchni. Weszłam do pomieszczenia, wyjmując z szafki szklankę i nalewając do niej po chwili soku jabłkowego.
Usiadłam na krzesełku przy stole i wyjęłam z kieszeni swojego iPhone'a włączając jedną z dennych gier, które tam miałam i zaczynając w nią grać.
Po jakichś pięciu minutach do kuchni wszedł Justin.
-I co tam? - spytałam, wyłączając grę i odkładając komórkę na stół.
-Nic takiego, tylko..- zaczął i westchnął cicho, siadając naprzeciwko mnie.
-Tylko co? - spytałam, czując ten nieprzyjemny ucisk w brzuchu. Miał dziwną minę, jakby coś się stało. -Justin, stało się coś?
-Nie, nic. Spokojnie. - Uśmiechnął się, uspokajając mnie. - Tylko mam pytanie. Wiem, że będziemy tu jeszcze tylko cztery dni, ale nie byłabyś zła, gdybym wyjechał na jeden dzień?
-Wyjechał? Gdzie? - spytałam kompletnie zdziwiona, wpatrując się w chłopaka. Już teraz nie podobał mi się ten pomysł. To tylko dwa tygodnie. Mieliśmy je całe spędzić razem. Sami.
-Do Los Angeles. Chcę polecieć do Josh'a. Pamiętasz go? To mój kuzyn. Prosiłem go, żeby popytał o tą uczelnię w LA, do której chcę iść. Powiedział, że najlepiej będzie jeśli sam tam przylecę - wyjaśnił, a ja westchnęłam cicho, chyba nawet niekontrolowanie robiąc lekko naburmuszoną minę.
-Miley no - powiedział od razu, wstając i podchodząc do mnie. Stanął za mną, obejmując mnie dłońmi od tyłu.
-To tylko jakieś dwa dni. No nie gniewaj się, wiesz, że to dla mnie ważne - kontynuował, całując mnie w policzek.
-Wiem, rozumiem - odpowiedziałam, łapiąc jego dłonie. Chłopak podniósł się, siadając obok mnie.
-Na pewno? Jeśli nie chcesz, to po prostu tam nie polecę - powiedział całkowicie szczerze, patrząc mi prosto w oczy.
-Na pewno. Wiem, że ci na tym zależy, nie będę taką egoistką.
-Dziękuję kochanie. - Uśmiechnął się, łapiąc mnie delikatnie za podbródek i przysuwając do siebie całując.

-Lubię tą piosenkę! - powiedziałam podekscytowana, podgłośniając radio w samochodzie.
-Ja też. - Uśmiechnął się, stukając palcami w rytm muzyki. Jechaliśmy do sklepu, w końcu trzeba było kupić coś do jedzenia. Szczerze? Przez te dwa tygodnie poczułam jakby to było mieszkać na stałe z Justinem. Mieć wspólne obowiązki, robić zakupy, no po prostu być na siebie skazanym dwadzieścia cztery godziny na dobę. I wiecie co? Wcale nie było tak, że miałam już go dosyć i tak dalej. Wręcz przeciwnie. Podobało mi się, kiedy codziennie budziłam się obok niego, wspólnie oglądaliśmy telewizję, gotowaliśmy, sprzątaliśmy, po prostu kiedy ciągle był obok mnie.
-Na kiedy twoja mama ma termin? - spytał po chwili, zerkając na mnie.
-Piętnasty lipca. Boże, ja chcę już swoją siostrę, no - powiedziałam z podekscytowaniem, na samą myśl o malutkim szkrabie, który już niedługo się urodzi.
-Siostrę? Skąd wiesz, że to będzie dziewczynka? - spytał z uśmiechem.
-No ej, moi rodzice chyba nie są tak okrutni, żeby skazać mnie na kolejnego, młodszego brata - powiedziałam, uśmiechając się, na co Justin parsknął głośnym śmiechem.
-No tak. - Zaśmiał się.
-Już nie mogę się doczekać. Będę się z nim bawić, przebierać je, przytulać. Jejku no - mówiłam z niesamowitym entuzjazmem.
-Zawsze możemy mieć swoje. Wiesz, nigdy nic nie wiadomo - powiedział, zerkając na mnie. Widząc moją śmiertelnie poważną minę i szok w oczach, wybuchnął głośnym śmiechem.
-Przecież żartuję, spokojnie, oddychaj - powiedział, cały czas śmiejąc się z mojej miny.
-Też żart wcale nie był śmieszny. - Pokręciłam głową ze śmiechem.


-Dobra, a więc czego potrzebujemy? - spytałam, kiedy weszliśmy do sklepu.
-Gumek - odparł, parskając śmiechem. Czy ten chłopak ma jakiekolwiek wyczucie? Bo powiedział to tak głośno, że jakaś staruszka stojąca przed nami, odwróciła się i spojrzała na nas.
-Justin, ja pierdziele, zamknij się - skarciłam go, starając się nie wybuchnąć śmiechem i walnęłam go w ramię.
-Przecież powiedziałem tylko "gumki". Gumki do włosów. Mówiłaś, że nie masz gumek do włosów. I potrzebujesz gumek do włosów - mówił perfidnie, ciągle akcentując słowo "gumki". Myślałam, że zaraz założę mu torbę foliową na twarz, byleby tylko się zamknął.
-Ja pierdole - mruknęłam sama do siebie, idąc przodem i  jednocześnie mając ochotę wybuchnąć śmiechem. -Nie idź obok mnie, nie mów do mnie, udaje, że cię nie znam. Robisz wstyd jak cholera - powiedziałam do Justina, który dogonił mnie idąc obok, po czym parsknęłam śmiechem.
-Aw, jak słodko. Ja też cię kocham - powiedział nad wyraz głośno i przytulił mnie, śmiejąc się. Wspominałam już, że kocham tego idiotę?

Wychodząc ze sklepu..nie zgadniecie kogo spotkaliśmy. Kojarzycie tamtego chłopaka ze stoiska z biżuterią? Tego przez którego tak strasznie się z Justinem pokłóciliśmy? To on. We własnej osobie. Justin chował zakupy do bagażnika, a ja stałam kilka metrów dalej.
-Hej piękna. Jak miło, że znów się spotykamy. - Uśmiechnął się od razu, na co ja delikatnie odwzajemniłam gest. Głupio było mi tak teraz sobie odejść, ale z drugiej strony jak tylko zauważy nas Justin, może znowu dojść do awantury.
-Hej - odpowiedziałam krótko, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie mam ochoty ciągnąć rozmowy.
-A gdzie twój chłopak? - zagadnął, wciąż się do mnie uśmiechając. Cóż, miał ładny uśmiech, nie mogłam zaprzeczyć.
-Przy samochodzie - odpowiedziałam, wskazując głową, a wzrok chłopaka od razu powędrował w tamtym kierunku.
-Dalej taki nerwowy? - Zaśmiał się.
-Trochę - odpowiedziałam, również cicho chichocząc.
-Przeprowadziliście się tutaj? Mieszkacie razem?
A co cię to do cholery obchodzi? Wywiad przeprowadzasz?
-Nie, jesteśmy tu tylko na feriach. Mieszkamy w Nowym Jorku.
-Aa, odskocznia od wielkiego miasta?
-Dokładnie. - Uśmiechnęłam się. W tym momencie zauważyłam Justina idącego w naszą stronę. Bez paniki. Bez paniki. Bez..kurwa.
-Skarbie, chodź już do samochodu - powiedział, idąc do mnie. Tak...miłego tonu głosu się nie spodziewałam. Justin podszedł do mnie i łapiąc mnie jedną ręką namiętnie pocałował w usta. Tego tym bardziej się nie spodziewałam.
Kiedy w końcu się od siebie odsunęliśmy, Jus spojrzał na bruneta.
-O, cześć. Sory, że sobie nie pogadamy, ale się spieszymy. Łóżko czeka. - Uśmiechnął się niesamowicie słodko, wręcz przesłodzenie, a nawet ironicznie i złapał mnie za rękę, idąc ze mną w kierunku samochodu i po prostu zostawiając chłopaka samego. Mowę mi odjęło.
-Widziałaś jego minę? - Zaśmiał się, otwierając mi drzwi od strony pasażera.
-Jesteś nienormalny. - Parsknęłam śmiechem, wsiadając do auta.
Chyba ironia jest rzeczywiście dużo lepszym sposobem na dokopanie komuś, niż wściekanie się.


Siedziałam wieczorem w sypialni, leżąc na łóżku po rozmowie telefonicznej z Van. Byłam już śpiąca, ale  musiałam poczekać, aż Justin wyjdzie z łazienki, żeby móc się wykąpać. Bawiłam się swoim iPhone'em, kiedy usłyszałam huk spadającego przedmiotu. Mam deja vu. To nie pierwszy raz, kiedy to słyszę. Serce zaczęło bić mi cholernie szybko. Podniosłam się gwałtownie z łóżka, chcąc sprawdzić co się stało. Możecie wyobrazić sobie moją minę, kiedy na podłodze, zauważyłam leżącą książkę. Dokładnie tą samą książkę, która spadła z regału już dwa razy. Zaczęło trząść mi się dłonie. Bałam się nawet ruszyć. To nie było normalne. To już było cholernie chore i nienormalne. Nie wiedziałam nawet jak to wyjaśnić.
Głośno przełknęłam ślinę, powoli schodząc z łózka i podchodząc do książki leżącej na podłodze. W pewnym momencie przeszły mi okropne, zimne dreszcze. Poczułam jakby chłód na mojej skórze, który był..przerażający.
-Justin - zawołałam drżącym głosem. Na co ja liczyłam. Nie usłyszy mnie stąd, zagłusza mnie dźwięk prysznica.
Dobra Miley, wdech, wydech. To tylko twoja wyobraźnia, a książka? Przedmioty czasem spadają. Powoli klęknęłam, biorąc do ręki wspomniany przedmiot.
Miałam wrażenie, że ta cholerna książki zawsze spadała w ten sam sposób. Zawsze otwierała się na tej samej stronie, tylko dopiero teraz zwróciłam na to uwagę. Drżącymi dłońmi podniosłam książkę, wstając. Usiadłam na łóżku, jednocześnie cały czas rozglądając się na boki. Jak idiotka. Przecież byłam tu tylko ja i Justin,a drzwi wejściowe były zamknięte, więc czego ja się bałam? Tutaj nikogo nie było.
Nie zamykając książki,aby nie stracić strony, na której się otworzyła, zerknęłam na jej okładkę. "Największe katastrofy Stanów Zjednoczonych XXI wieku"
Po raz kolejny przełknęłam głośno ślinę, oblizując przy tym wargi. Ponownie wróciłam na stronę, którą chciałam przeczytać. Nagłówek, który rzucił mi się w oczy? "Katastrofa lotnicza"
Czułam się tak dziwnie nieprzyjemnie. Jakby ktoś ciągle na mnie patrzył, jakby czekał aż to przeczytam.
Nogi mi się trzęsły, a dłonie drżały. Delikatnie przejechałam palcem po stronicy, wlepiając swój wzrok w mały druk.
Całe dwie strony były poświęcone katastrofie lotniczej z 2005 roku. Nikt z załogi, ani z pasażerów jej nie przeżył. Samolot rozbił się niecały kilometr od lotniska w Los Angeles. To było dziwne, to było cholernie dziwne. Nie wiem co, ale coś nakłaniało mnie, żebym to przeczytała.
-Miley - usłyszałam po chwili i książka momentalnie wypadła mi z rąk i wylądowała na podłodze. Serce niemal podeszło mi do gardła. Szybko podniosłam wzrok i zauważyłam Justina w drzwiach.
-Boże, nie strasz mnie - powiedziałam, trzymając się za serce, które dosłownie szalało.
-Przepraszam. - Uśmiechnął się. - Wołałaś mnie, czy mi się wydawało?- spytał.
-Co? A tak, ale już nic - odparłam, delikatnie odwzajemniając uśmiech. Wstałam i podniosłam z podłogi książkę, zamykając ją i z powrotem odkładając na regał. - Chciałam tylko spytać czy długo jeszcze,bo chcę iść się kąpać - dodałam, całując go w policzek i mijając go, udając się do łazienki.
Chyba wariuję.
_________________________________________________________
Strasznie was przepraszam. Spóźniłam się o jeden dzień. Jeszcze raz strasznie przepraszam. Po prostu wydarzyło się coś, co..nieważne, w każdym bądź razie nie byłam w stanie napisać rozdziału. Ale już jest dobrze, już jest okej. Cieszę się, że do was wracam. Kocham was bardzo mocno, pamiętajcie o tym.

środa, 19 czerwca 2013

Hej :)

Hej <3 Skarby moje kochane, nie chcę trzymać Was w niepewności. Wrócę do was, obiecałam, a ja dotrzymuję słowa. Nie powiem Wam kiedy, bo chcę, żeby to była niespodzianka, ale powiem Wam tylko tyle - zanim otrzymacie świadectwa, dowiecie się, co dalej u Miley :)
much love <3