środa, 1 sierpnia 2012

Rozdział 41.


Tuląc się do niego, czując jego ciepło i słysząc jego głos czułam się tak cholernie bezpieczna. Gdybym tylko mogła, nie puszczałabym go już nigdy, ale wiedziałam, że nie mogłam. Niepotrzebnie uległam słabości. Muszę wziąć się w garść chociaż na tą jedną chwilę.
-Dziękuję.- szepnęłam zachrypniętym głosem i delikatnie się od niego odsunęłam, co było całkowitą odwrotnością tego, czego tak bardzo teraz potrzebowałam. Usiadłam po turecku, ocierając wierzchem dłoni mokre od łez policzki, ze spuszczoną głową. Tak bardzo bałam się spojrzeć teraz Justinowi w oczy.
-Miley.- szepnął i trochę się do mnie przybliżył. Odgarnął kosmyk włosów z mojego policzka, ocierając jednocześnie moją łzę, po czym delikatnie podniósł mój podbródek, bym na niego spojrzała. Tak bardzo nie chciałam tego robić.
-Błagam cię, powiedz co się stało. Przysięgam, że zrobię wszystko, żeby ci pomóc, ale musisz powiedzieć mi co ci jest.-powiedział patrząc mi w oczy. Gula w gardle nie pozwoliła mi na wypowiedzenie chociażby jednego słowa. Patrzyłam tylko na niego spojrzeniem, które jak mniemam kompletnie nic nie wyrażało.
-Nie mogę.- powiedziałam na tyle głośno, na ile pozwalał mój drżący głos i zabrałam jego dłoń z mojej twarzy. Od razu odwróciłam wzrok, przekręcając nieco głowę na bok i unikając kontaktu wzrokowego. Justin cicho westchnął.
-Możesz, tylko nie chcesz. -powiedział nieudolnie próbując nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. -Dlaczego nie chcesz z nikim rozmawiać? Dlaczego wolisz tłumić to w sobie, zamiast z kimś pogadać?-dodał i ujął moją dłoń, gładząc jej wierzch kciukiem. Chciałam. Tak bardzo chciałam o wszystkim mu powiedzieć, rozpłakać się, przytulić go i usłyszeć od niego, że wszystko będzie dobrze, ale nie potrafiłam. Choćbym chciała to nie umiałam tego z siebie wyrzucić, to za bardzo bolało i bałam się reakcji Justina. Przecież on by go zabił..i w tym momencie wcale nie wyolbrzymiam ani nie używam przenośni. Justin zabiłby Mike'a gdyby dowiedział się, co ten mi zrobił.
-Justin, proszę nie nalegaj.- powiedziałam i zabrałam swoją dłoń, wstając z łóżka. Podeszłam do okna i zacisnęłam wargi, próbując nie rozpłakać się ponownie. Patrzyłam w jeden, martwy punkt próbując znaleźć w sobie na tyle siły, żeby nie wybuchnąć po raz kolejny płaczem. Nawet nie wyobrażacie sobie jak cholernie ciężko jest żyć po czymś takim. Nie potrafię cieszyć się życiem tak, jak dawniej. Wszystko straciło dla mnie sens, a co najgorsze już kilka razy przeszło mi przez myśl, żeby skończyć z tym wszystkim..z życiem.
-Uważasz, że będę potrafił patrzeć na to jak z dnia na dzień coraz bardziej zamykasz się w sobie?- z zamyśleń wyrwał mi cichy głos Justina. Chłopak, sądząc po nasileniu zapachu jego perfum i jego głosie, stał kilka centymetrów za mną. -Widzę jak bardzo cierpisz i nie wiem dlaczego. Patrzę na ciebie i nienawidzę się za to, że nie potrafię ci pomóc.- dodał i położył dłoń na moim ramieniu.
Czułam jak łzy zbierające się w moich oczach, za chwilę wypłyną.
-Nikt nie jest w stanie mi pomóc.- szepnęłam tak cicho, że przez moment zastanowiłam się, czy był w stanie to usłyszeć. A jednak usłyszał.
-Coraz bardziej mnie to przeraża.- powiedział i odsunął się na bok, stając obok mnie. -Wiem, że stało się coś złego, ale nie mam pojęcia co i jestem cholernie bezradny. Nie wiem jak ci pomóc, jak cię pocieszać, co ci powiedzieć, bo nie wiem do cholery co takiego się wydarzyło!- powiedział nad wyraz głośno i ujął dłońmi moją twarz, tak żebym na niego spojrzała. Przez moment tak po prostu patrzył mi w oczy, ujmując moją twarz, tak jakby próbował coś z nich wyczytać, a po chwili zobaczyłam jak w jego oczach pojawiają się iskierki strachu.
-Miley.- zaczął szeptem, jakby bojąc się powiedzieć tego, co chce. -Powiedz..czy ktoś w jakikolwiek sposób cię skrzywdził?-dodał, a jego głos zadrżał. W tym momencie moje serce omal nie wyrwało się z piersi. Nie potrafiłam nic z siebie wydusić. Widziałam jak patrzy na mnie ze strachem, współczuciem i niedowierzaniem w oczach jednocześnie. Bałam się, że mój tępy wzrok, łzy w oczach i ciszę, Jus może uznać za odpowiedź. Zebrałam w sobie wszystkie siły i otworzyła usta, modląc się, żeby mój głos nie drżał.
-Nie. Nikt, nigdy, nijak mnie nie skrzywdził. - powiedziałam i zdjęłam jego dłonie z mojej twarzy. - Dziękuję, że przyszedłeś, że się martwisz, że przytuliłeś mnie, kiedy cię o to poprosiłam, ale proszę wyjdź już.- dodałam, odwracając wzrok.
-Proszę..-zaczął, ale nie pozwoliłam mu dojść do słowa.
-Jeżeli naprawdę chcesz mi pomóc, to zostaw mnie samą i odejdź.-odrzekłam, czując jak moje serce pęka na milion kawałków. Jus spojrzał na mnie, po czym odszedł w kierunku drzwi, jeszcze na chwilę odwracając się w moją stronę.
-Nie myśl, że odpuszczę. Nie będę bezczynnie patrzeć na to, jak cierpisz.- powiedział i wyszedł. Osunęłam się po ścianie, siadając na podłodze i wybuchając płaczem.
Dlaczego to do cholery musiało przytrafić się akurat mi? Nic nie jest i nigdy nie będzie już takie samo. Codziennie rano budzę się z tą myślą-z myślą, że zostałam zgwałcona. Oddałabym wszystko, żeby cofnąć czas, ale nie mogę, nie potrafię. Już do końca życia, będę budzić się z tą myślą. To nie wymaże się z mojej pamięci, nie zniknie, nigdy. Patrzę w lustro i nie poznaję samej siebie. Zawsze byłam pełna energii, życia. Potrafiłam nawet w najgorszej sytuacji podnieść się z dna i wziąć się w garść. Zawsze byłam silna, nie poddawałam się..to aż niemożliwie jak bardzo zmieniło mnie to, co się wydarzyło. Zmieniło mnie w zupełnie inną osobę. Już nie ma starej, pełnej życia, niepoprawnej optymistki, Miley. Teraz jest ktoś, kto na każdym kroku uświadamia sobie, że jego życie nie ma sensu.
*
Kolejny dzień, który zaczął się tak samo, identycznie. Wstałam z łóżka, ubrałam się i nic nie jedząc, nie odzywając się słowem do rodziców, wyszłam do szkoły, gdzie unikając wszystkich dookoła, przesiedziałam nieobecnie duchem wszystkie lekcje. To stało się rutyną. Zamykałam szafkę po ostatniej lekcji i czułam na sobie spojrzenia przyjaciół, stojących kilka metrów obok i z troską i niemocą przyglądających się mi. Nie chciałam ich martwić ani ranić, ale nie umiałam spędzać z nimi czasu tak jak dawniej. Nie umiałam spędzać czasu z nikim. Chciałam być sama, zamknięta w swoim pokoju, ze swoimi myślami.
*Oczami Justina*
Patrzyłem na nią i czułem jak moje serce rozrywane jest na tysiące maleńkich kawałeczków. Nie potrafiłem przyjąć do wiadomości tej cholernej bezsilności. Nie umiem tak po prostu patrzeć jak ona z dnia na dzień cierpi coraz bardziej i nic z tym nie robić. Ona stała się dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Oddałbym za nią własne życie, a teraz nie mogę jej pomóc. Chciałem podejść i mocno ją przytulić, szepcząc, że wszystko będzie dobrze, wszystko się ułoży, mimo, że nie miałem bladego pojęcia, co jest przyczyną stanu w jakim jest. Wiedziałem jedno. Zrobię wszystko, żeby dowiedzieć się co jej jest i zrobić co w mojej mocy, żeby jej pomóc. W głowie miałem tysiące myśli, tysiące pomysłów, ale to było na nic. Tylko ona mogła powiedzieć mi, co tak naprawdę się stało. Mimo, że prosiła mnie, żebym dał jej spokój, to ja nie odpuszczę.
-Boże, jak mi jest jej cholernie szkoda.- z zamyśleń wyrwała mnie Vanessa. Nie oderwałem wzroku od Miley. Wyglądała tak bezbronnie i niewinnie.
-Najgorsze jest to, że nie wiemy jak jej pomóc.- powiedział Rayan.
-Rozmawiałam z jej mamą, ale ona jest tak samo bezradna jak i my. Mils nie chce rozmawiać z nikim, nawet z własną mamą. Ona jest zrozpaczona, zresztą tak samo jak tata Miley. Kompletnie nie wiedzą, co robić. - mówiła Megan, a ja słuchałem tego, cały czas przyglądając się mojej księżniczce.
-Czuję się strasznie. Jestem jej przyjaciółką, a mogę tylko bezradnie patrzeć na jej opuchnięte od płaczu oczy. To jest chore.- szepnęła Van, drżącym głosem i oparła czoło o szafkę.
Miley na moment spojrzała w naszą stronę, co spowodowało, że na kilka sekund nasze spojrzenia się spotkały.
*Oczami Miley*
Szybko odwróciłam wzrok i więcej nie patrząc w tamtą stronę, wyszłam ze szkoły. Momentalnie przeszedł mnie zimny dreszcz, czując na sobie spadające płatki śniegu. Dopięłam swoją kurtkę pod szyję i szłam przed siebie. Pomyślałam o zbliżających się świętach Bożego Narodzenia. Nie wyobrażam sobie ich. Święta są okresem w roku, kiedy wszyscy się uśmiechają, cieszą..a ja? Przecież ja już tego nie potrafię. Od zawsze kochałam Boże Narodzenie. Wariowałam, kiedy przyszedł czas ubierania choinki, nie wspomnę już o Wigilii. Zawsze uśmiechałam się od ucha do ucha i rozweselałam wszystkich, swoim duchem świąt. Wyobrażacie sobie tegoroczne święta? Bo ja nie potrafię..
Skręciłam za róg, przechodząc obok parku. Naciągnęłam rękawy kurtki na zziębnięte dłonie i szłam przed siebie. W pewnym momencie miałam wrażenie, że moje serce stanęło, wszystko dookoła zniknęło, śnieg przestał padać, a ja oderwałam się od rzeczywistości. Tępym wzrokiem patrzyłam w jeden punkt...To niemożliwe, to nie jest on.- szepnęłam sama  do siebie, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Przyłożyłam dłoń do ust i z niedowierzaniem pokręciłam głową.
Każdy szczegół, każda sekunda, każdy moment z tamtej nocy momentalnie uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Znów poczułam ten sam ból, strach i bezsilność. Kolejna, słona łza spływała po moim policzku. Kilkanaście metrów przede mną stał on..chłopak, który zniszczył mi życie. Nie widział mnie..całe szczęście. Po chwili ocknęłam się, jakby wybudzając z jakiegoś transu i zaczęłam biec. Wszystko wróciło ze zwiększoną siłą. Biegłam przed siebie, a jedyne o czym teraz marzyłam to to, żeby znaleźć się jak najdalej od niego. Cały czas miałam wrażenie, że on za mną biegnie. Że zaraz mnie złapie i znów mnie skrzywdzi.
Dobiegłam do domu i gwałtownie otworzyłam drzwi, zatrzaskując je za sobą i zamykając na wszystkie zamki. Wbiegłam do góry do mojego pokoju, trzaskając drzwiami. Położyłam się na łóżko i wtuliłam w poduszkę.
-On mi już nic nie zrobi.- powtarzałam do siebie, głośno szlochając.
*
Nie mam pojęcia jak długo leżałam w takiej pozycji. Nie potrafiłam się ruszyć, podnieść. Dosłownie tak jakby coś mnie sparaliżowało. Kiedy przez jakiś krótki moment obudziła się we mnie nadzieja, że może czas kiedyż zagoi rany, spotkałam jego i wszystko wróciło. Ciągle mam to przed oczami. Dokładnie pamiętam jego wyraz twarzy, drwiący uśmiech, ironiczny śmiech. Czułam na sobie jego obrzydliwy dotyk i przechodziły mnie dreszcze. Nie potrafiłam tego wymazać z pamięci, chociaż starałam się z całych sił. To będzie chodziło za mną już cały czas, przed tym nie ma ucieczki. To odbiło trwały ślad na mojej psychice i choćbym nie wiem jak się starała, nie będę w stanie o tym zapomnieć. Jaki sens ma takie życie...?
Powoli podniosłam się z łóżka i chwiejnym krokiem podeszłam w kierunku jednej z szuflad. W głowie miałam mętlik, ale ból jaki w tym momencie czułam miał nade mną przewagę. Uklęknęłam i niepewnie wyjęłam z szuflady żyletkę, biorąc ją do ręki. Obracałam ją w dłoni, a po moich policzkach spływały łzy. Przepraszam was wszystkich.- szepnęłam, prawie dławiąc się własnymi łzami i przyłożyłam żyletkę do nadgarstka. Wbiłam w skórę ostry przedmiot i zaciskając zęby, przejechałam nim wzdłuż nadgarstka. Poczułam niemiłosierne pieczenie, ale nie na długo. Wystarczyła chwila, żebym poczuła jak powoli 'odpływam'. Położyłam się na podłodze, patrząc w sufit. Z każdą sekunda oczy zamykały m się coraz bardziej, a ból ustępował. Zamknęłam ciążące powieki i modliłam się, żeby już się nie obudzić.

4 komentarze:

  1. BOZE NIE !! MILEY :'( Rycze ... To opowiadanie mnie rozwala z kazdym kolejnym rozdzialem <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Rycze jak małe dziecko. Jak on mógł to zrobić

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten blog jest poprostu niesamowity! *.*
    Kocham go <3
    Miley coś ty zrobiła?! :c
    lecę czytać dalej

    OdpowiedzUsuń
  4. W tym momencie dławię się własnymi łzami!;( Boże przysięgam, że jak Miley wtedy GO zobaczyła, to JA byłam sparaliżowana i serce mi stanęło. A ostatnia sytuacja...Aż mi niedobrze

    OdpowiedzUsuń