środa, 1 sierpnia 2012

Rozdział 43.

You know that I care for you
I'll always be there for you
Promise I will stay right here, yeah
I know that you want me too
Baby we can make it through, anything
Cause everything's gonna Be Alright

Czujesz ciepło jego ciała na swojej skórze, słyszysz bicie jego serce, czujesz jego zapach, a jego delikatny dotyk spoczywa na twojej skórze. Zamykasz oczy i jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zapominasz o wszystkich troskach, a problemy jakby po prostu za moment znikają. Nigdy nie pomyślałabym, że osoba, która nigdy w żaden sposób nie była bliska mojemu sercu, nagle stanie się kimś, za kogo oddałabym własne życie. Tylko przy nim czułam się tak cholernie bezpieczna. Nikt, nigdy nie wmówi mi, że miłość nie istnieje. To zabawne, bo kiedyś to właśnie ja, tak twardo trzymałam się tych słów. Los bywa przewrotny.
Resztę nocy przespałam spokojnie, co tak naprawdę od tego, co się wydarzyło, było nowością. Powoli uchyliłam powieki i jakby dla pewności lekko się poruszyłam, chcąc upewnić się, że on nadal tu jest. I był. Nie otwierając oczu mogłam zorientować się, że leże na jego klatce piersiowej, a jego dłoń spoczywa na moim ramieniu. Lekko zsunęłam dłoń, przesuwając ją po jego torsie i jeszcze bardziej się w niego wtuliłam, nie otwierając w dalszym ciągu oczu.
On sprawia, że potrafię zapomnieć o ty, co przeżyłam. Jego obecność działa na mnie jak najsilniejszy środek przeciwbólowy, czy uspokajający. Rozumiecie?
Zastanawiało mnie czy śpi. Otworzyć oczy? Ciekawość jednak wzięła górę. Powoli uchyliłam powieki, otwierając szerzej oczy. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego. Nie spał. Istnieje na świecie jedna, jedyna osoba, która wydaje wam się być tak bliska ideału? Patrzycie na nią i nie potraficie wyjść z podziwu jak perfekcyjna jest? On był dla mnie właśnie kimś takim.
Przez moment po prostu na niego patrzyłam. Oboje, w tym samym momencie, jakby na zawołanie lekko się uśmiechnęliśmy.
-Dziękuję.- szepnęłam cicho zachrypniętym głosem, przerywając ciszę. - Za to, że jesteś.- dodałam i z powrotem ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej. Justin nic nie odpowiedział. Jedynie pocałował mnie w czubek głowy, co tak naprawdę wyraziło więcej niż wszystkie słowa.
*
Nie mam nawet pojęcia kiedy i jak to się stało, że ponownie zasnęłam, ale obudziłam się ponownie. Tym razem niestety już sama. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam się po pokoju. Justina nigdzie nie było. Wstałam i podeszłam do szafki, wybierając ubrania, po czym  udałam się do łazienki. Wzięłam ciepły prysznic, wcierając w ciało brzoskwiniowy żel pod prysznic. Poczułam ból dotykając poszczególnych kości, co było dla mnie szokiem. Szybko spłukałam z siebie pianę i wyszłam z kabiny prysznicowej, owijając się ręcznikiem. Włożyłam bieliznę i stanęłam przed dużym lustrem. To, co zobaczyłam mnie przeraziło, dosłownie. Kości biodrowe sprawiały wrażenie, jakby miały zaraz tak po prostu przebić się przez skórę. Żebra niemiłosiernie wybijały się przez cienką skórę, a obojczyki wcale nie wyglądały lepiej. Przyłożyłam dłoń do ust i pokręciłam głową z niedowierzaniem. Nie mam pojęcia kiedy jak tak schudłam..a raczej doprowadziłam się do takiego stanu. Nie pamiętam już, kiedy jadłam jakikolwiek porządny posiłek. Szybko włożyłam przygotowane wcześniej ubrania i rozczesałam mokre włosy. Wyszłam z łazienki i zeszłam na dół, gdzie w kuchni zauważyłam mamę rozmawiającą z Justinem. Przeraziłam się. Dosłownie. Jeśli on..jeśli powiedział mamie? Ja mu tego nie wybaczę, przysięgam.
-Miley, wstałaś. Co zjesz na śniadanie? Nie martw się, Jus już jadł.- powiedziała mama, wstawiając wodę na herbatę.
Czyli jej nie powiedział. Odetchnęłam z ulgą.
-Nie jestem głodna.- powiedziałam jakby z 'przyzwyczajenia', ale przypominając sobie dzisiejszy widok, zaraz dodałam: - To znaczy..nie, właściwie to zjadłabym jakieś kanapki, czy coś.- uśmiechnęłam się blado.
-Zaraz ci zrobię kochanie.- uśmiechnęła się mama, zabierając się za przygotowanie śniadania. Kiwnęłam głową do Justina, dając mu do zrozumienia, że chcę przejść z nim do salonu. Chłopak od razu zrozumiał o co mi chodzi i przepraszając na chwilę moją mamę, wstał z krzesełka idąc za mną do pokoju. Kiedy tylko byliśmy sami, złapałam go za ręce i pociągnęłam w kierunku ściany.
-Nie mówiłeś jej, prawda?- spojrzałam na niego uważnie.
-Nie, nic nie powiedziałem twojej mamie.- odpowiedział, a ja odetchnęłam z ulgą. - Ale Miley..ty naprawdę nie chcesz nic z tym zrobić? Proszę cię zastanów się. On powinien..on musi do cholery iść siedzieć, rozumiesz? Nie potrafię przyjąć do wiadomości, że ten skur..gnojek nie poniósł do tej pory żadnej odpowiedzialności za to co zrobił.- dodał, a ja momentalnie zbladłam.
On naprawdę uważa, że ja..że byłabym w stanie iść z tym na policję? Opowiadać o tym obcym ludziom, którzy będą pytać mnie o każdy szczegół z tamtej nocy...
-Justin nic z tym nie zrobię. To nieważne. Chcę o tym zapomnieć i żyć dalej.- powiedziałam i odwróciłam wzrok, ale Jus przekręcił delikatnie moją twarz, trzymając za podbródek, tak, żebym na niego spojrzała.
-Nie możemy tego tak zostawić. Nie spocznę, póki ten sukinsyn nie zgnije w pierdlu. - powiedział tak cholernie stanowczym tonem, że przez moment odniosłam wrażenie, że on już postanowił.
Odsunęłam się od niego i założyłam ręce na piersi, podchodząc do okna.
-Ty nic nie rozumiesz...- szepnęłam bardzo cicho, czując jak do oczu ponownie napływają mi łzy. - Nie masz pojęcia jak trudno jest mi w ogóle o tym myśleć. Myślisz, że nie chciałabym, żeby on poniósł karę?- mówiłam i poczułam łzę spływającą po moim policzku. - Ale ja nie dam rady. Nie potrafiłabym opowiedzieć o tym nikomu, nawet tobie, mamie..po prostu nikomu. Czy ty naprawdę uważasz, że umiałabym mówić o tym obcym ludziom na policji? To boli..nawet nie wiesz jak bardzo. - dodałam, czując jak twarz zalewa mi się łzami. W tym momencie poczułam jak Justin obejmuje mnie od tyłu i kładzie brodę na moim ramieniu. Przez chwilę po prostu staliśmy w takiej pozycji, a żadne z nas nawet nie drgnęło.
-Przepraszam.- szepnął po chwili i odsunął się delikatnie, odwracając mnie w swoją stronę. Starł kciukiem z mojego policzka pojedynczą łzę i mocno mnie do siebie przytulił. - Masz rację. Nic nie rozumiem i pewnie nigdy nie zrozumiem. Nie będę naciskał, obiecuję.- szeptał, gładząc mnie po włosach.
-Dziękuję.- powiedziałam cicho zachrypniętym głosem i nie ukrywając odetchnęłam z ulgą. Bałam się, że Justin będzie nalegał, żebym zgłosiła gwałt na policji, ale ja po prostu nie dałabym rady. Chcę o tym zapomnieć.
W końcu delikatnie się od siebie odsunęliśmy, ale mimo to staliśmy bardzo blisko siebie, niemal stykając się czołami. Justin gładził mi policzek, cały czas patrząc mi prosto w oczy.
-Sam nie wiem czy w ogóle powinienem pytać, ale..to po prostu nie daje mi spokoju.- powiedział, a mnie momentalnie obleciał strach. Chyba wiedziałam o co chce spytać.
-Co z nami?....Proszę, chcę żebyśmy sprawę postawili jasno. Jeżeli kompletnie nic się nie zmieniło i dalej..nie chcesz już ze mną być, to po prostu mi to powiedz. Proszę, chcę to wiedzieć.- mówił, a ja przez moment milczałam, zupełnie nic nie mówiąc. Nie miałam pojęcia co powinnam powiedzieć, ale wiedziałam jedno. On mnie kocha, a ja..kocham jego.
-Ja wiem..tak wiem, że to wygląda tak jakbym chciał wykorzystać sytuację, ale to wcale tak nie jest...
-Justin.- przerwałam mu.
-Mils, proszę cię nie okłamuj mnie, na dawaj mi złudnych nadziei. Zrozumiem, że nic się nie zmieniło. Ale w żadnym wypadku to nie będzie oznaczać, że cię zostawię. Nawet tak nie myśl. Będę przy tobie cały czas, obiecuję...- mówił dalej, kompletnie nie zwracając uwagi na to, co chcę powiedzieć, ale ja znów weszłam mu w słowo.
-Justin.
-Czyli..nie mam na co licz...
-Justin, zamknij się.- przerwałam mu i trzymając dłonie na jego szyi pocałowałam go. Przez moment Jus był w szoku, ale za chwilę odwzajemnił pocałunek i przyciągnął mnie do siebie jeszcze bardziej. Czy..czy musiało wydarzyć się coś tak okropnego, żebyśmy ponownie mogli być razem? Nie wiem, nie mam pojęcia..
Dopiero teraz uświadomiłam sobie jak bardzo tęskniłam z jego ustami, pocałunkami..po prostu za nim. Wybaczyłam mu już to, co się wydarzyło. Nie chcę do tego wracać. Było, minęło, ważne że oboje się kochamy.
Po chwili lekko się od siebie odsunęliśmy, wciąż stykając się czołami.
-Nigdy nie wracajmy do tego co się wtedy wydarzyło, za bardzo cię kocham.- szepnęłam z przymkniętymi powiekami, trzymając dłonie na jego szyi.
-Obiecuję, że nigdy więcej cię nie zranię. Kocham cię, cholernie cię kocham.- wyszeptał mi w usta i ponownie musnął moje wargi.
* 3 tygodnie później *
-Eeey, to było nie fair, nie byłam przygotowana no!- krzyczałam przez śmiech trzepiąc kurtkę,  kiedy zimna kulka ze śniegu wylądowała pod moją bluzką.
Te trzy tygodnie zmieniły niesamowicie wiele w moim życiu. Oczywiście nie tak dosłownie, ale zmieniło się bardzo dużo. Z każdym dniem jest coraz lepiej, wracam do siebie. Zamykanie się samej w czterech ścianach, płakanie w poduszkę to już przeszłość. Nie, to nie jest tak, że na pstryknięcie palców zapomniałam o tym co się stało. Po prostu codziennie czuję troskę Justina, jego wsparcie i przede wszystkim miłość. Do tego mam też rodzinę i moich przyjaciół. Wróciła stara Miley? Nie wiem, czy można tak powiedzieć. W pewien sposób nigdy nie będę już tą samą osobą. Tamta noc odbiła trwały ślad na mojej psychice, którego nie da się tak po prostu wymazać. Wciąż zdarzają mi się koszmary nocne, ale próbuję sobie z tym poradzić. Nigdy nie czułam się tak bardzo otoczona miłością. Muszę przyznać, że wszyscy dookoła obchodzą się ze mną "jak z jajkiem". Mam na myśli, że cały czas boją się, że znów wpadnę w depresję i będę próbowała się zabić. Ale to się nie stanie. Obiecuję to samej sobie. Z rozmyśleń wyrwał mnie Justin, który gwałtownie podniósł mnie w pasie i zarzucił sobie na plecy. Zaczęłam śmiać się i krzyczeć jednocześnie.
-Justin puść mnie!- krzyczałam, cały czas się śmiejąc, ale on nic sobie z tego nie robił. Delikatnie wrzucił mnie w zaspę śniegu, a ja miałam ochotę go zamordować.
-Zimnoooo!- zaczęłam piszczeć, na co przyjaciele wybuchnęli śmiechem, włącznie z Justinem.
-Mogę cię ogrzać.- chłopak poruszał teatralnie brwiami i przylgnął do mnie, a ja wybuchłam śmiechem. Zaczął całować mnie po twarzy, co cholernie gilgotało.
W końcu Jus zszedł ze mnie i podniósł mnie, pomagając wstać. Nie umieliśmy przestać się śmiać. Spojrzałam na moich przyjaciół. Megan goniła Rayan'a trzymając w dłoni dosyć sporą kulkę ze śniegu, a Chris i Van toczyli po ziemi dużą kulę, która jak mniemam miała być częścią tworzonego przez nich bałwana. Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem.
-Boże, jak dzieci.- powiedziałam i pokręciłam głową.
-Eee tam, wydaję ci się. Zachowujemy się bardzo dorośle, nie wiem o co ci chodzi.- wzruszył ramionami, po czym oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
-Okej, to wy dalej róbcie te jakże dorosłe rzeczy, a ja będę już się zbierać do domu, obiecałam mamie, że pomogę jej w kuchni. Zresztą lubię to robić.- uśmiechnęłam się i otrzepałam ze śniegu.
-Odprowadzę cię.- powiedział, również strzepując ze spodni biały puch.
-Niee, nie trzeba. Przecież mam blisko, szybko dojdę. Widzimy się jutro, tak?- spytałam, wieszając mu dłonie na szyi.
-Skoro tak chcesz. Mhm, oczywiście, że tak.- uśmiechnął się szeroko i cmoknął mnie w nos.
-Pff, co to miało być?- powiedziałam, udając urażoną, a Jus oblizał wargi, po czym złączył nasze usta w namiętnym pocałunku.
-Tak, teraz lepiej.- powiedziałam, kiedy oderwaliśmy się od siebie i oboje parsknęliśmy śmiechem. Odsunęłam się od niego i jeszcze raz otrzepałam.
-To pa, do jutra.- pożegnałam się, ale Jus złapał mnie jeszcze za nadgarstek i przyciągnął bliżej.
-Zaczekaj, jesteś jeszcze cała ze śniegu.- zaśmiał się, strzepując ze mnie śnieg. Po chwili lekko poklepał mnie po tyłku, a ja przechyliłam głowę tak, żeby spojrzeć za siebie.
-Przecież tam już się wytrzepałam i nie miałam śniegu.- spojrzałam na niego podejrzliwie.
-Przecież dobrze o tym wiem.- odrzekł z cwanym uśmiechem, a ja odepchnęłam go żartobliwie od siebie i zaczęłam się śmiać.
-Spaadaaj.- wystawiłam mu język idąc tyłem w kierunku chodnika.
-Też cię kocham. Do jutra.- zaśmiał się i cmoknął powietrze w moim kierunku. Uśmiechnęłam się tylko szerzej o odwróciłam, idąc przed siebie.
*
-Jestem!- krzyknęłam z przedpokoju, zdejmując buty i uśmiechając się sama do siebie. Już tutaj czułam zapach przygotowywanych na święta potraw. Wspominałam, że za 3 dni Wigilia? Wcześniej sądziłam, że to będą najgorsze święta w moim życiu, nie sądziłam, że sytuacja odwróci się o sto osiemdziesiąt stopni. Jestem taka szczęśliwa.
Weszłam do kuchni i podwinęłam rękawy sweterka, którego miałam na sobie.
-No, to co mam robić?-spytałam mamy uśmiechając się i siadając przy stole. Po chwili mama położyła przede mną deskę do krojenia i kilka warzyw.
-Możesz pokroić?
-Mhm, jasne.- uśmiechnęłam się, a mama od razu to odwzajemniła przeczesując moje włosy.
W tym momencie do kuchni wszedł Alex. Właśnie, Alex. Tak mało o nim wspomniałam, sama nie wiem dlaczego. Mój wredny, pyskaty, wkurzający, młodszy braciszek...który okazał mi tyle wsparcia i ciepła, kiedy była w totalnej rozsypce. Codziennie próbował mnie rozbawić i powtarzał, że jeżeli jestem taka smutna przez Justina, to się z nim "rozprawi". Kłócimy się, wyzywamy, ale kochamy się. Jesteśmy rodzeństwem i tak naprawdę Alex zawsze będzie mi bardzo, bardzo bliski.
-Zabieraj się za krojenie.- podrzuciłam bratu pomidora, a on omal go nie upuścił.
-Grr no i wróciła wkurzająca Miley.- przewrócił oczami, a ja rzuciłam w niego ścierką, po czym oboje się zaśmialiśmy.
Nagle do kuchni wszedł tata, targając za sobą ogromną choinkę.
-A nie mówiłem, że znajdę odpowiednio dużą!?- powiedział dumny z siebie i oparł choinkę o ścianę, dysząc zmęczony.
-Jest idealna tato, miałeś racje.- uśmiechnęłam się, wycierając dłonie ścierką i podchodząc do drzewka. - Kiedy ją ubierzemy?- spytałam po chwili entuzjastycznie.
-Jeśli chcecie możemy nawet teraz.- uśmiechnął się tata, a my razem z Alexem spojrzeliśmy na siebie, już wiedząc jak będziemy za chwilę kłócić się o to, jak ma być ubrana choinka.
*
Zmęczona położyłam się do łóżka, otulając szczelnie kołdrą. To niesamowite jak miłość i wsparcie bliskich potrafią podnieść cię z dna emocjonalnego. Jeszcze trzy tygodnie temu chciałam..chciałam się zabić, a teraz? Teraz czuję, że mam wszystko i jestem najszczęśliwsza na świecie. Boli? Tak, to dalej cholernie boli i będzie boleć już zawsze, ale codziennie czuję się coraz lepiej. Zaczęłam też normalnie jeść. Ważę 49 kg. Mało? Kilka tygodni temu ważyłam 45. Robię wszystko, żeby wrócić do normalności. A będą otoczoną kochającymi osobami, to naprawdę nie jest trudne.
Przymknęłam powieki i uśmiechnęłam się sama do siebie. Kocham ich. Życzenie świątecznie? Żebym nie straciła tego, co mam.

4 komentarze:

  1. A ja myślałam, że to już koniec, a jednak. Cieszę się, że piszesz tego bloga i ci za niego z całego serca dziękuje. Dobra lece czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny ten rozdział <3 Wszystko zaczeło układać sie dalej tak jal powinno <3 awww *.* ten blog jest genialny tak samo jak Ty. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. No i Happy-End!! Wspaniale!

    OdpowiedzUsuń