środa, 1 sierpnia 2012
Rozdział 42.
-Kochanie, dzisiaj kończysz 5 latek. Zaraz tatuś przyniesie tort i ślicznie zdmuchniesz świeczki, tak? Ooo, idzie tata, zobacz skarbie. -Larry, no przynoś tutaj ten tort. O widzisz kochanie, a teraz pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki. Brawo Miley, jesteś już taka duża.
Mamuś, proooszę mogę dzisiaj sama iść do szkoły? Wszyscy w mojej klasie chodzą już sami. -Sama nie wiem, na pewno dasz sobie radę? - Na pewno, proszę, proszę, proszę chodzę już do pierwszej klasy od dwóch miesięcy, mogę? - No dobrze, skarbie. -Dziękuję.
-Nawet nie wiem kiedy ten czas tak szybko minął. Przecież jeszcze niedawno chodziłaś do przedszkola, a teraz idziesz do liceum. Czy ty musisz tak szybko dorastać? - Oj mamo, pamiętaj, że i tak będziemy mieć tak dobry kontakt jak wcześniej. To normalne, że dorastam. - Ale dla mnie i tak będziesz moją małą córeczką. - Kocham cię mamo.
Białe światło zaczęło mnie oślepiać. Moją pierwszą myślą było...umarłam? Jestem w niebie? Niepewnie zaczęłam uchylać powieki.
-Miley, kochanie.-usłyszałam nad sobą cichy, zrozpaczony szept mojej mamy. Czyli nie umarłam. Nie mam pojęcia jak opisać to, jak się w tym momencie czuję. Otarłam się o śmierć, byłam jej tak bliska. Całe życie stanęło mi przed oczami. Uderzyły we mnie obrazy z dzieciństwa, cała moja przeszłość i uświadomiłam sobie, jak wielki błąd chciałam popełnić. Mamy jedno, jedyne życie nie możemy go sobie tak po prostu odbierać. Co byłoby z moimi bliskimi? Jak znieśliby to moi rodzice, przyjaciele? Cierpię, cholernie cierpię, ale jak mogłam być taką egoistką i nie zważając na to jak bardzo zraniłabym swoich bliskich, chciałam się zabić?
Otworzyłam powoli oczy i poczułam ból i pieczeniu w nadgarstku. Spojrzałam na moją dłoń i zauważyłam bandaż na lewym nadgarstku. Czułam się bardzo osłabiona, tak jakby uszło ze mnie całe życie. Powoli przeniosłam wzrok nad siebie. Przy moim łóżku siedzieli moi rodzicie. Cali wystraszeni, zmęczeni, a to wszystko przeze mnie.
-Przepraszam, tak bardzo was przepraszam.- powiedziałam bardzo cicho, gdyż mój głos z powodu mojego stanu zarówno fizycznego jak i psychicznego drżał i łamał się.
-Skarbie.- szepnął tata i oboje mnie przytulili. Muszę żyć, dla nich. - Dlaczego chciałaś to zrobić?- cicho spytała mama, ocierając łzę z policzka i ujmując moją dłoń. Zawahałam się. Co miałam im powiedzieć?
-Przepraszam...proszę, nie mówmy o tym.- powiedziałam, mając nadzieję, że temat nie będzie drążony. Mimo wszystko nie mogłam powiedzieć im prawdy.
-Miley, musisz powiedzieć nam co się wydarzyło. Jesteśmy rodzicami, chcemy ci pomóc. Ty chciałaś się zabić..to już nie są przelewki.-pierwszy raz słyszałam jak głos mojego taty łamał się do tego stopnia. Miałam wrażenie, że tłumi w sobie wybuch płaczu.
-Przysięgam, że nigdy, przenigdy już tego nie zrobię, ale błagam nie mówmy o tym.-spuściłam głowę i zacisnęłam wargi. Kątem oka zobaczyłam jak rodzice spojrzeli na siebie wzajemnie, oboje nie wiedząc co zrobić. Było mi ich cholernie szkoda. Martwili się o mnie, a ja milczałam, nie chcąc im nic powiedzieć. Ale nie mogłam zdradzić co takiego się wydarzyło, jak oni by to przyjęli..? Na samą myśl, że kazaliby mi iść z tym na policję, robiło mi się niedobrze ze stresu.
-Dobrze, jesteś teraz osłabiona, musisz wrócić do zdrowia, nie mówmy o tym.- powiedziała mama i pogłaskała mnie po głowie, odgarniając włosy.
-Dziękuję.- szepnęłam cicho.
-Ktoś bardzo chce cię zobaczyć.-powiedział mój tata, a ja momentalnie na niego spojrzałam. -Twoi przyjaciele siedzą tutaj od kilku godzin. Czekali, aż się obudzisz.- dodał, a ja poczułam ścisk w żołądku. Przez ostatni czas w ogóle z nimi nie rozmawiałam, jak mam się teraz zachować?
-Niech przyjdę.- odrzekłam tak cicho, że sama nie wiedziałam czy chce, żeby ktokolwiek to usłyszał. Moi rodzice wstali, udając się do drzwi. - Przyjdziemy, kiedy oni wyjdą.-uśmiechnęła się blado moja mama i wyszła razem z tatą.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i syknęłam z bólu. Pieczenie w nadgarstku nasilało się z każdym ruchem dłoni. Pogładziłam kołdrę, którą byłam przykryta, bawiąc się jej kawałkiem. Po chwili drzwi lekko się uchyliły, a zaraz zza nich wyszli moi przyjaciele. Spojrzałam w tamtą stronę. Vanessa, Rayan, Megan, Chris..na samym końcu wszedł Justin.
-Miley, kochanie.- powiedziała Vanessa i rozpłakała się, podchodząc do mnie i mnie przytulając. Momentalnie samej zachciało mi się płakać. Mam wspaniałych przyjaciół, najlepszych na świecie i choćbym nie wiem jak bardzo chciała im się zwierzyć, to po prostu nie mogę.
-Coś ty chciała zrobić.-powiedziała Rayan, również mnie przytulając.
-Przepraszam.- szepnęłam tylko, kompletnie nie wiedząc co innego mogę im powiedzieć. Podniosłam głowę i mój wzrok niekontrolowanie skierował się na Justina. Patrzył na mnie. Patrzył na mnie z żalem, zakłopotaniem, strachem i bezsilnością. Tak bardzo chciał mi pomóc, ale nie wiedział jak.
*
W szpitalu zatrzymali mnie dwa dni. Czułam się już dobrze..fizycznie. Ani rodzice, ani przyjaciele więcej mnie pytali mnie dlaczego to zrobiłam, ale wiedziałam jak bardzo zależy im na tej wiedzy. Staram się, codziennie staram się zachowywać coraz normalniej, ale to cholernie trudne. Próbuję rozmawiać, skończyć z zamykaniem się samotnie w pokoju, ale to nie jest takie proste jak się wydaje. Koszmary nie zniknęły, cały czas budzę się w nocy a w dzień prawie cały czas o tym myślę. I chociaż staram się z całych sił, to nie umiem, po prostu nie potrafię wymazać tego z pamięci.
Siedziałam na parapecie, przyciągając kolana do siebie, opierając się o poduszkę i patrząc za okno, przyglądając się spadającym płatkom śniegu. Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
-Proszę.- szepnęłam cicho zachrypniętym głosem, nawet nie odwracając głowy w stronę drzwi. Usłyszałam dźwięk delikatnie uchylonych drzwi, jednak osoba, która weszła do środka, nie odezwała się ani słowem. Niepewnie odwróciłam głowę i spojrzałam w kierunku drzwi.
-Justin?- wyszeptałam i poczułam ucisk w żołądku. Zeszłam z parapetu, stając kilka kroków przed chłopakiem. - Dlaczego przyszedłeś?-spytałam, patrząc na niego niepewnie. Jus podszedł bliżej, zmniejszając odległość między nami do kilku centymetrów.
-Miley, nie odpuszczę dzisiaj. Nie wyjdę stąd, dopóki nie powiesz mi dlaczego chciałaś zrobić coś tak strasznego.-mimo, że starał się powiedzieć to twardo, jego głos zadrżał.
-Proszę, nie naciskaj.- powiedziałam niepewnie i chciałam odejść, ale chłopak złapał mnie lekko za nadgarstek, tak żebym przy nim została.
-Nawet nie wiesz jak się bałem..-zaczął, a jego głos na moment się złamał, a ja patrzyłam na niego uważnie. - Bałem się, że cię stracę. Kiedy dowiedziałem się, że jesteś w szpitalu..że chciałaś się zabić, miałem wrażenie jakby grunt osunął mi się spod stóp. W szpitalu przez pierwszą godzinę próbowali przywrócić cię do życia. Straciłaś dużo krwi, samo zatamowanie jej nie wystarczyło, oni walczyli o twoje życie..rozumiesz? Powiedziano mi, że możesz umrzeć.- mówił, a w jego oczach ujrzałam szklanki. Chciałam coś powiedzieć..cokolwiek, ale nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. - Jesteś dla mnie wszystkim, całym światem. Nie wiem..nie potrafię nawet myśleć o tym co zrobiłbym, gdyby ciebie zabrakło.- dodał bardzo cicho, niemal szeptem. Spojrzałam w jego oczy, w których widziałam żal i smutek. Odjęło mi mowę, nie miałam pojęcia co powiedzieć. Przysunęłam się do niego jeszcze bliżej i go przytuliłam. To jedyne, na co się teraz zdobyłam.
-Obiecaj, że nigdy więcej mi tego nie zrobisz.- szepnął, wtulając się w moje włosy, niczym mały, bezbronny chłopiec.
-Obiecuję.- wyszeptałam i poczułam łzę spływającą po moim policzku.
Nie chciałam go ranić..nie chciałam ranić nikogo, ja tylko..chciałam uciec od bólu.
Nie wiem jak długo staliśmy wtuleni w siebie, bo miałam wrażenie jakby czas się zatrzymał. Przy nim potrafiłam zapomnieć o tym koszmarze.
Po chwili lekko się od siebie odsunęliśmy. Starałam się na patrzeć mu w oczy, bo bałam się, że nie dam wtedy rady powstrzymywać wybuchu płaczu.
-Proszę, powiedz mi co się stało.- szepnął gładząc kciukiem wierzch mojej dłoni, która spleciona z jego, swobodnie wisiała w powietrzu.
Ciężko przełknęłam ślinę, biorąc za chwilę głęboki oddech. Co miałam zrobić? Co powiedzieć?
-Przepraszam, ale nie mogę.- odrzekłam i puściłam jego dłoń, odsuwając się. Odwróciłam się do niego plecami, podchodząc do okna. Poczułam dłoń kładzioną na moim ramieniu i nierówny oddech na karku.
-Musisz..nie odpuszczę, nie mogę dłużej nie wiedzieć co ci jest.
Odsunęłam się od niego, odchodząc na bok i odwróciłam się w jego stronę.
-Zrozum, że ci nie powiem. Nie mogę, nie chcę i nie umiem..- to ostatnie dopowiedziałam już ciszej, mając nadzieję, że tego nie dosłyszał.
-Ale dlaczego nie umiesz? Co takiego się wydarzyło?- powiedział, a ja czułam, że ta niewiedza i bezsilność go zabijają.
-Co jeśli powiem, że..lepiej będzie też dla ciebie, kiedy nie wiesz? Boję się, że gdybyś się o tym dowiedział to zrobiłbyś coś bardzo..bardzo głupiego.- powiedziałam niepewnie, bojąc się jak zinterpretuje moje słowa.
W tym momencie Justin spojrzał na mnie uważnie, z zainteresowaniem w oczach. Podszedł do mnie, a ja skarciłam się w myśli, że nie powinnam była tego mówić.
-...Ktoś cię skrzywdził?- stanął ze mną twarzą w twarz i spojrzał mi w oczy, próbując odszukać w nich prawdę.
-Nie.- powiedziałam krótko, sama nie wierząc z jaką łatwością przychodziło mi już kłamstwo.
-Miley..nie wierzę ci, powiedz prawdę.- powiedział i słyszałam w jego głosie coraz większe przerażenie.
-Nie, nikt nic mi nie zrobił!- prawie krzyknęłam odsuwając się na bok, odwracając się do niego plecami i krzyżując ręce na piersi. Czułam, że zaraz wybuchnę, rozpłaczę się i pęknę mówiąc mu o wszystkim.
-Błagam cię, powiedz co się stało? Ktoś ci coś zrobił?- mówił za moimi plecami, podniesionym tonem, ale to nie było spowodowane zdenerwowaniem, raczej bezsilnością.
-Nie i daj mi spokój!
-Do jasnej cholery, przestań kłamać!- krzyknął i szarpnął mnie za ramię, odwracając w swoją stronę.
-Zgwałcił mnie! Rozumiesz?! Teraz jesteś zadowolony, spełniony?! Zaspokoiłeś swoją ciekawość!? - wykrzyczałam przez łzy.
Pękłam. Tak po prostu. I choć żałowałam tych słów jak niczego innego, to nie mogłam już tego cofnąć. Czułam jak po moich policzkach strumieniami leją się łzy. Justin stał w jednym miejscu, z jedną miną, kompletnie nie okazując jakichkolwiek dowodów na to, że żyje. Przez moment miałam wrażenie, jakby nawet nie oddychał. Patrzył na mnie tępym wzrokiem, jakby nie dotarło do niego co powiedziałam.
-Usłyszałeś to, co chciałeś, a teraz mnie zostaw, wyjdź i daj mi pobyć samej.- ściszyłam głos do maksimum, szepcząc przez łzy. Odeszłam na bok, osuwając się po ścianie na podłogę, przyciągając kolana do twarzy i cicho szlochając.
-C..co ty mówisz?- powiedział ledwo słyszalnie. Nie odezwałam się ani słowem. Jedynie mocniej przyciągnęłam do siebie kolana i zakryłam w nich twarz. Po chwili Justin jakby się ocknął. Zaczął chodzić po całym pokoju w tą i z powrotem niczym jakiś wariat.
-Kto ci to zrobił?! - powiedział głośno, chodząc w kółko. -Zabiję go. Nieważne kim on jest i gdzie mieszka, znajdę go i zabiję.- mówił, a ja tylko coraz głośniej płakałam.
-Mów kim on jest!- krzyknął, a ja aż podskoczyłam. W tym momencie się uspokoił. Ciszę w pokoju przeszywał mój szloch i jego nierówny oddech. Justin podszedł do mnie i klęknął przede mną. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Po jego policzku spłynęła pojedyncza łza.
-Tak strasznie cię przepraszam.- wyszeptał, powstrzymując płacz i mocno mnie do siebie przytulił. Wtuliłam się w niego jak najmocniej, wybuchając płaczem. Chłopak głaskał mnie po włosach, cicho szepcząc, że już dobrze, chociaż sama czułam jak uspokaja swój łamiący się głos.
*
Ile czasu minęło? 5 minut? Godzina? Nie mam pojęcia. Oboje siedzieliśmy na podłodze, pod ścianą. Ja wtulona w niego, a on obejmujący mnie. Żadne z nas nie odezwało się słowem, chociaż oboje myśleliśmy o tym samym. Czułam, że nie powinnam była mówić o tym Justinowi, ale poczułam się tak cholernie lżej i bezpieczniej..tak jakbym odniosła wrażenie, że on nie pozwoli mnie już nikomu skrzywdzić.
Chłopak delikatnie gładził moje ramie, patrząc w jeden martwy punkt, jakby oderwany od otaczającego go świata.
*Oczami Justina*
Wpatrywałem się w jedno miejsce, próbując zebrać w sobie siły, by powiedzieć cokolwiek...ale nie potrafiłem. Nie umiałem nawet spojrzeć jej w oczy, tak bardzo ją zawiodłem. To moja wina, gdybym jej pilnował, chronił ją..nigdy do niczego by nie doszło. Nie potrafię sobie tego wybaczyć, widząc jak ona cierpi. Boże, nie potrafię sobie nawet wyobrazić co ona przeżywa. Co da moje żałosne 'przepraszam'? Cofnie czas? Zmieni coś? Nic..nie da zupełnie nic. Jak mogłem pozwolić tak ją skrzywdzić?
Tuliłem ją do siebie, mając w duchu nadzieję, że to pomaga jej w choć małym stopniu. Zrobiłbym wszystko, żeby cofnąć czas i nie dopuścić do tego, co się wydarzyło, ale nie mogę..i to doprowadzało mnie do szału.
-Nie obwiniaj się. - szepnęła cicho, jakby czytając mi w myślach.
-Jak mam tego nie robić, skoro to ja jestem temu winien. Gdybym cię chronił, to to by się nie wydarzyło.- powiedziałem niepewnie, gładząc jej ramię.
-Nie mogłeś przewidzieć, że coś takiego się stanie..nikt nie mógł.- powiedziała cicho, a bezsilność jaką w tym momencie czułem powoli mnie zabijała.
-Przysięgam..przysięgam ci na wszystko, że nigdy, przenigdy nie pozwolę już cię skrzywdzić. Wierzysz mi?- spytałem cicho, bojąc się jej odpowiedzi. Miley delikatnie podniosła głowę z mojej klatki piersiowej i spojrzała na mnie załzawionymi oczami.
-Wierzę.- wyszeptała i ponownie mnie przytuliła.
Zabiję tego, kto jej to zrobił. Przysięgam, że gdy tylko dowiem się kto to, to go zabiję. Ten skurwysyn nie ma prawa stąpać po powierzchni ziemi.
-Miley znasz go..? Powiedz, czy zrobił to ktoś ci..znajomy?- cicho zapytałem, cierpliwie oczekując odpowiedzi, chociaż w środku dosłownie mnie roznosiło. Słyszałem jak się zawahała. Chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała co.
-Nie mogę ci powiedzieć, zabijesz go.- odrzekła, cicho łkając.
-I właśnie dlatego musisz mi to powiedzieć. Uważasz, że on ma prawo żyć?
-To się nie liczy. Liczy się to, że nie pozwolę, żebyś skazał się na więzienie.
Szczerze mówiąc miałem gdzieś to, czy poszedłbym siedzieć na 5, czy 25 lat. W głowie miałem tylko to, że nie pomogłem Miley, kiedy ona tak bardzo mnie potrzebowała. Nie liczyły się dla mnie konsekwencje. On musiał zginąć.
-Miley..- zacząłem, ale ona nie pozwoliła mi skończyć.
-Justin, proszę..- szepnęła. - Potrzebuję cię tutaj, nie za kratkami.- dodała.
*Oczami Miley*
Rozbudziłam się, nawet nie wiedząc, kiedy przysnęłam. Rozejrzałam się. Nie znajdowałam się już na podłodze, a na łóżku. Justin musiał mnie na nie zanieść, kiedy zasnęłam. Ale zaraz, gdzie on jest? Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam po pokoju. Chłopak siedział na fotelu z dłońmi złożonymi jak do modlitwy i spuszczoną głową. Widziałam jak cierpiał, jak bardzo go to boli i byłam na siebie wściekła, że wyjawiłam mu prawdę. Wstałam z łóżka i podeszłam do niego. Uklęknęłam przed nim i złapałam jego dłonie.
-Proszę cię, przestań o tym myśleć.- szepnęłam i spojrzałam mu w oczy. Chłopak cicho westchnął.
-Nie potrafię.- powiedział, spuszczając wzrok. - Jesteś w stanie mi wybaczyć?- dodał.
-Justin, ja nie mam czego ci wybaczać. To nie jest twoja wina, nie możesz obarczać się odpowiedzialności za to, co się wydarzyło.
-Zostaniesz ze mną na noc? Proszę.- spytałam cicho.
-Oczywiście.- pocałował mnie w czubek głowy, a ja pierwszy raz od tego co się wydarzyło, poczułam się taka bezpieczna.
*
Położyliśmy się na łóżku, okrywając się kołdrą. Przysunęłam się do chłopaka, kładąc się na jego klatce piersiowej i przymykając powieki. Czułam delikatnie głaskanie po ramieniu, dzięki czemu poczułam w końcu, że nic mi nie grozi. Nawet nie wiem kiedy, znużona zasnęłam.
-Ciii, Będzie fajnie. - -Będziesz już cichutko? Przecież oboje wiemy, że twoje krzyki na nic się tutaj zdadzą.
Obudziłam się, gwałtownie podnosząc się do pozycji siedzącej. Głośno, nierównomiernie oddychałam a łzy same zaczęły spływać po moich policzkach.
-Ciii, już dobrze. Jestem przy tobie.- usłyszałam cichy szept przy uchu i dotyk na ramieniu. Justin objął mnie, wtulając w swój tors. Cały czas, niekontrolowanie cicho łkałam, a on wtulał mnie w siebie jeszcze mocniej. - Nikt cię już nie skrzywdzi, nigdy.- szepnął głaskając mnie po ramieniu i obejmując. Momentalnie odchodziło całe poczucie strachu. Z powrotem się położyliśmy.
-Dziękuję, że jesteś.- cicho szepnęłam i ponownie wtuliłam się w jego klatkę piersiową przymykając powieki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jejuu..
OdpowiedzUsuńCzytając te opisy jak ona cierpi, przy tym nie da się nie płakać.
Kolejne łzy... To takie okropne... Jak ona cierpi... Dobrze, że powiedziała o tym Justinowi.
OdpowiedzUsuńPierwsze opowiadanie, które mnie tak wzruszyło, a wiesz mi , ze czytam duuuzoo. Kooocham to opowiadanie. Wspaniałe i chyba z 10 razy płakałam xd
OdpowiedzUsuń:'(
OdpowiedzUsuńBoże. To jest pierwsze, jedyne opowiadanie, na którym płakałam. Nie jeden raz, ale parę razy. Miley strasznie cierpi, jeju dobrze, że powiedziała o tym Justinowi. :(
OdpowiedzUsuńJedno wydarzenie i może zmienić tak wiele, to tragiczne.
Uwielbiam to opowiadanie, zaczęłam czytać wczoraj i już dzisiaj czytam 42 rozdział. Dziewczyno, Ty masz dopiero wyobraźnię. Myślałam, że "Danger" to najlepszy FanFiction, ale uświadomiłam sobie, że gruuubo się myliłam. Kocham Cię, że piszesz takie opowiadania i wracam dalej do czytania. Kc.♥ /@irony_reality
Wszyscy śpią, a ja czytam i płaczę. Jak ona cierpi. Ale dobrze,że mu to powiedziała.
OdpowiedzUsuńNapisz książkę, świetnie piszesz. <3
ryczę jak małe dziecko :'(
OdpowiedzUsuńNigdy tak nie płakałam. Ale wiesz co sobie uświadomiłam? Że gdyby nie przyjechała Marie nic by się nie stało. Marie jest po prostu złym człowiekiem, który nie zasługuje na nic dobrego. Jak można zniszczyć życie własnej kuzynce? Za co?
OdpowiedzUsuńjezu płacze jak głupia :( musisz tak mnie ranić? lineb i to?
OdpowiedzUsuń