poniedziałek, 19 listopada 2012

Rozdział 57.

Nie mam pojęcia jak opisać to, co w tym momencie czułam. Nie wiem czy byłam bardziej przerażona czy załamana, a czy łzy spływają po moich policzkach ze strachu czy bezradności.
Podparłam się ściany, nie chcąc stracić równowagi. Justin nie był sobą..to narkotyki w jego krwi nim kierowały. Wiem, że na trzeźwo, on nigdy by się tak nie zachował, nigdy nie podniósłby na mnie ręki..
Podniosłam głowę i spojrzałam na Justina, stojącego jakieś pół metra przede mną. Zaciskał dłonie w pięści, a jego wyraz twarzy okazywał cholerną wściekłość.
-Justin, proszę cię, uspokój się - powiedziałam w miarę spokojnie i wyprostowałam się. Chłopak zrobił dwa kroki do przodu, a mnie serce podeszło do gardła. Nigdy nie pomyślałabym, że kiedykolwiek nadejdzie taka chwila, kiedy będę bała się Justina...
-Nie będziesz mi rozkazywać - syknął i walnął pięścią w ścianę, dosłownie kilka centymetrów od mojej twarzy. Odruchowo "podskoczyłam", czując jak moje serce przyspieszyło do granic możliwości.
-Justin..-zaczęłam drżącym głosem, jednak chłopak nie pozwolił mi wypowiedzieć nawet zdania.
-Zamknij się! - wrzasnął, kładąc jedną rękę na moich włosach i zaciskając ją.
-Puść, to boli - jęknęłam, zaciskając powieki.
-Boli? - syknął jeszcze mocniej zaciskając dłoń na moich włosach, jednocześnie za nie ciągnąc. Pokręciłam twierdząco głową, czując łzy spływające po moich policzkach.
-To dobrze. - Zaśmiał się ironicznie. Czułam się jakby to była zupełnie inna osoba, to nie jest Justin, to ktoś zupełnie inny...
Po chwili chłopak puścił mnie, podchodząc do stołu. Mój głośny, nierówny oddech przeszywał ciszę w pokoju. Wiem, że w tym momencie mogłam po prostu stąd uciec, ale nie mogłam go zostawić. Przecież on jest teraz nieprzewidywalny, może zrobić krzywdę sam sobie.
Chłopak usiadł na kanapie, nachylając się nad stołem. Chciał dalej ćpać, nie mogłam na to pozwolić. Szybko podeszłam do Justina i szarpnęłam go, tak aby wstał.
-Kurwa! - wrzasnął i...spoliczkował mnie. Sama nie potrafiłam uwierzyć w to, że Jus podniósł na mnie rękę i uderzył mnie w twarz. Zrobiłam krok w tył i opadłam na łóżko. Trzymałam dłoń na piekącym policzku, praktycznie całą twarz zakrywając włosami.
-Widzisz do czego mnie zmusiłaś?! - krzyknął. Nie potrafiłam się opanować, emocje całkowicie wzięły nade mną górę.
Po chwili usłyszałam kolejny, głośny huk, roztrzaskującego się szkła. Podniosłam głowę i zauważyłam leżący na podłodze rozbity wazon. Usiadłam, przyciągając do siebie kolana, zakrywając twarz dłońmi i płacząc. Byłam bezsilna, nie miałam pojęcia co zrobić i właśnie to najbardziej mnie przerażało.
Nagle poczułam jak Justin siadła na łóżko klęka tuż obok mnie. Podniosłam lekko głowę i spojrzałam na niego pociągając nosem. Chłopak jak gdyby nigdy nic, przysunął się i wtulił we mnie, oplatając mnie w pasie ręką.
Kompletnie zbił mnie z tropu, ale bałam się jakkolwiek zareagować...
Niepewnie położyłam swoją dłoń na jego. Jus osunął się lekko na dół, wtulając się we mnie, a dokładniej w mój dekolt. Nie potrafiłam zrozumieć jak z rozwścieczonego do granic możliwości, stał się potulny jak baranek. Narkotyki robiły swoje.
Cały czas jednak bałam się, że za chwilę znów się wścieknie i wpadnie w szał, więc bałam się chociażby odezwać słowem czy się ruszyć.
Drżącą dłoń położyłam na jego włosach, delikatnie je przeczesując.

Nie mam pojęcia jak długo leżeliśmy w tej pozycji, nie odzywając się ani słowem. W głowie kłębiło mi się od najróżniejszych myśli. Wciąż myślałam o tym, że Justin mnie..uderzył. Usprawiedliwiałam go sama przed sobą jak tylko mogłam - to narkotyki, to wszystko ich wina. Przecież on nigdy nie podniósłby na mnie ręki będąc trzeźwy i świadomy swoich czynów.
To dlaczego mimo wszystko tak bardzo bolał mnie ten fakt...?
Dopiero teraz zorientowałam się, że Justin zasnął. Jak najdelikatniej umiałam wyswobodziłam się z jego objęć i powoli wstałam z łózka. Jus jedynie osunął się trochę w dół, wtulając w poduszkę. Wstałam i rozejrzałam się po pokoju. Na podłodze leżało pełno szkła, a na stole rozsypana była niewielka ilość białego proszku.
Czułam jak ponownie zbiera mi się na płacz i nijak nie byłam w stanie tego powstrzymać. Zrobiłam krok do przodu i kucnęłam, zaczynając zbierać większe kawałki szkła. Czułam jak po moich policzkach ponownie zaczynają spływać łzy. Nie kontrolowałam tego. Bezradność i niemoc wygrały ze mną.
Zebraną część szkła, wyniosłam do kuchni i wrzuciłam do kosza, zabierając z niej od razu zmiotkę i szufelkę.
Kucnęłam, zamiatając mniejsze kawałki szkła, których nie dało się zebrać, po czym wyrzuciłam zawartość szufelki do kosza.
Wróciłam do pokoju i podeszłam do łóżka, na którym spał Justin. Klęknęłam przy nim i delikatnie pogładziłam go po policzku, ocierając wierzchem drugiej dłoni łzę spływającą po moim policzku. Pomimo tego co zrobił, jak się zachował, nie potrafiłam tak po prostu go zostawić i odejść. W głowie kłębiło mi się od przeróżnych myśli. Wiedziałam, że go kocham, ale nie wiedziałam, czy mam na tyle siły aby walczyć z jego uzależnieniem.
Powoli wstałam i podeszłam do stołu. Zebrałam na dłoń malutką ilość białego proszku i wyrzuciłam do kosza. Ostatni raz spojrzałam na Justina, chcąc upewnić się, że śpi i najprawdopodobniej obudzi się dopiero jutro rano.
Jeszcze raz klęknęłam przy łóżku, delikatnie całując go w policzek. Czułam jak łzy samoistnie spływają po mojej twarzy, a ja nijak nie mogłam nad nimi zapanować.
-Kocham Cię..-szepnęłam łamiącym się głosem i pociągnęłam nosem, wstając i wychodząc z salonu, gasząc za sobą światło.
*
Modliłam się, żeby rodzice już spali, kiedy wrócę do domu. Nie dałabym rady teraz z nimi rozmawiać. W środku dosłownie cała się trzęsłam, czując jak to wszystko mnie przerasta.
Jak najciszej potrafiłam otworzyłam drzwi i od razu zdjęłam buty, aby nie trzaskać obcasami po panelach.
Na palcach przeszłam do schodów i nie usłyszawszy żadnego wołania rodziców, odetchnęłam z ulgą.
Weszłam do mojego pokoju, zapalając światło i rzucając kurtkę na łóżko. Czułam jak za chwilę znów nie wytrzymam i po prostu się rozpłaczę.
Bezwładnie opadłam na fotel przy biurku i nachyliłam się, zatapiając twarz w dłoniach i wybuchając płaczem.
Dlaczego to wszystko musi być tak cholernie trudne? Dlaczego moje życie nie może być łatwiejsze? I dlaczego do cholery to zawsze mi przydarza się wszystko co najgorsze? Nie potrafiłam zrozumieć gdzie leży moja wina.
Pociągnęłam nosem i zachłysnęłam się powietrzem, podnosząc głowę. Spojrzałam w lustro przed sobą, a kolejna łza niekontrolowanie spłynęła po mojej twarzy.
Na moim policzku widniał czerwony, nieco przeradzający się w siny ślad. Delikatnie przyłożyłam opuszki palców do policzka i cicho załkałam.
To głupie pieczenie, ten błahy idiotyczny ból fizyczny był tak naprawdę niczym w porównaniu z bólem psychicznym. To mnie przerosło...
*
-Miley, co się z tobą dzieje? - z zamyślenia wyrwała mnie Megan, kiedy szłyśmy korytarzem na pierwszą lekcję.
-Co? - spytałam odruchowo. - A nie nic, zamyśliłam się tylko - odparłam po chwili, spuszczając głowę.
-Miley, nie kłam, mów o co chodzi. To ma jakiś związek z Justinem? Znowu nie ma go w szkole.
Zamilkłam na moment, nie mając pojęcia co odpowiedzieć.
-Słyszysz? - Van stanęła przede mną, łapiąc mnie za ramiona.
-Chodźcie do łazienki - szepnęłam drżącym głosem. Dziewczyny jedynie spojrzały na siebie znacząco, po czym posłusznie udały się za mną do łazienki.
Nie dawałam już sobie sama rady, musiałam komuś o tym powiedzieć. One są jego przyjaciółkami, pomogą mi w wyciągnięciu go z tego bagna.
Weszłam do środka i pierwszą rzeczą jaką zrobiłam, było upewnienie się, że jesteśmy tutaj same.
-Mils, a teraz mów o co chodzi, bo naprawdę się martwimy - zaczęła Megan.
Westchnęłam cicho, opierając się o umywalkę i spuszczając głowę.
-Vanessa..pamiętasz jak mówiłam ci, że znalazłam u Justina narkotyki..? - szepnęłam niepewnie. - To nie był jednorazowy wyskok, on..Justin się uzależnił - dodałam, nie czekając na odpowiedź dziewczyny.
Podniosłam głowę i spojrzałam na przyjaciółki, które niemal osłupiały. Stały w miejscu i sądząc po ich minach, nie wierzyły w to, co słyszą.
-Nie chciałam wam mówić, bo łudziłam się, że to nie zaszło tak daleko, że uda mi się samej pomóc mu jakoś z tego wybrnąć, ale myliłam się - powiedziałam i czułam jak znów zbiera mi się na płacz.  - Jest coraz gorzej, ja już sama sobie nie radzę..-kontynuowałam i po prostu rozpłakałam się jak małe dziecko.
-Boże..Miley, dlaczego ty nam wcześniej nic nie powiedziałaś..- szepnęła po chwili ciszy Van i przyłożyła dłoń do czoła.
-Nie wiedziałam, że jest aż tak źle! - uniosłam się, cały czas płacząc. - Aż do wczoraj..- dodałam i przymknęłam powieki.
-Co się działo wczoraj? - spytała niepewnie Megan, jakby bojąc się odpowiedzi, którą może usłyszeć.
-Kiedy przyszłam on znów ćpał..kazałam mu przestać, próbowałam zabrać mu narkotyki a wtedy..on dosłownie wpadł w szał. To nie był nasz Justin, to był jakiś psychol, narkoman na głodzie, rozumiecie? - mówiłam i podniosłam głowę. Nie czekając na żadną reakcję dziewczyn, odkręciłam zimną wodę i przemywałam twarz. Całkiem zapominając o nałożonym pudrze, który zakrywał mojego niemalże siniaka na policzku, wtarłam wodę w twarz, a następnie wytarłam ją papierowym ręcznikiem.
-Miley..-szepnęła po chwili chwili i z wyczuwalnym strachem i szokiem w głosie Vanessa. - Uderzył cię...? - spytała, dotykając opuszkami palców mojego policzka.
Przełknęłam głośno ślinę, robiąc krok w tył. Nie chciałam, żeby o tym wiedziały...chciałam to pominąć. Ponownie spojrzałam w lustro, zauważając, że ślad na moim policzku ponownie stał się widoczny.
-Nie, uderzyłam się - odparłam szybko i wyjęłam z torby puder. Zaczęłam nakładać go na twarz, kładąc szczególny nacisk na policzek. Kiedy po chwili stwierdziłam, że jest już okej, ponownie spojrzałam na przyjaciółki.
-Uderzył cię, tak? Boże, jak on mógł! - powiedziała podniesionym głosem Megan i złapała się za głowę.
-Wcale nie! Przecież mówię, że się uderzyłam! - odpowiedziałam desperacko i i starłam z policzka łzę, która po nim spływała.
-Miley nie kłam! - niemal krzyknęła blondynka, rozkładając ręce. - Powiedz prawdę..Pomożemy mu wszyscy, a ty najbardziej z nas wszystkich musisz być teraz silna.
-Mam dosyć, rozumiesz?! Wszyscy dookoła myślą, że jestem jakąś pieprzoną super-bohaterką,
która nigdy się nie załamuje i zawsze walczy, ale wyobraź sobie, że ja też
jestem słaba i najzwyczajniej w świecie już sobie nie radzę! - krzyknęłam i ignorując słowa dziewczyn, przebiegłam obok nich i szybko wyszłam z łazienki.
Mając gdzieś wszystko dookoła, włożyłam kurtkę z szafki i niemalże wybiegłam ze szkoły.
*
Siedziałam w ciszy, w pustym domu, na kanapie w salonie, skulona, przyciągając kolana do twarzy i cicho szlochając. Nie potrafiłam się uspokoić, bałam się nawet zadzwonić do Justina, bałam się usłyszeć, że ponownie ćpa.
Pociągnęłam nosem, wsłuchując się w przenikliwą ciszę panującą w pokoju. W tym momencie usłyszałam głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Zignorowałam go, nie mając ochoty na żadne wizyty, a wiedziałam, że gdyby to byli rodzice, albo Alex to po prostu by weszli.
Kiedy dzwonek zadzwonił po raz trzeci, zerwałam się z kanapy, szybkim krokiem idąc w kierunku drzwi. Nieważne kto to był, chciałam go po protu spławić i znów zostać sama.
Z impetem otworzyłam drzwi i zamarłam. Justin.
-Miley..błagam, możemy porozmawiać..? Proszę, wpuść mnie..- szepnął zachrypniętym głosem, a w jego oczach widziałam żal.  Przez chwilę nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa. Po prostu wpatrywałam się w chłopaka, a w mojej głowie momentalne pojawiły się obrazy z wczoraj.
Dopiero po chwili bez jakiegokolwiek słowa, odsunęłam się, pozwalając mu wejść do środka. Zamknęłam za nim drzwi i odwróciłam się w jego kierunku, spuszczając głowę. Bawiłam się palcami, z wzrokiem wbitym w podłogę.
Justin podszedł do mnie i delikatnie ujął mój podbródek, podnosząc moją głowę.
-Przepraszam..wiem, że to tylko puste słowo, ale ja naprawdę nie wiem co powiedzieć...ja..- w tym momencie się "zaciął" a ja widziałam, że jego wzrok utkwił na moim policzku. Gwałtownie odwróciłam głowę, zakładając ręce na piersi. Zerknęłam kątek oka na chłopaka, który stał z lekko uchylonymi ustami, a w jego oczach mogłam dostrzec przerażenie. On się bał..bał się prawdy.
-To...to ja ci to zrobiłem..? - szepnął po chwili, a jego głos łamał się do tego stopnia, że miałam wrażenie, że Jus zaraz się rozpłacze.
-Przecież nic mi nie jest - odparłam twardo, powstrzymując łzy napływające do oczu. Justin ponownie ujął mój podbródek i lekko szarpnął, tak abym na niego spojrzała.
-Siniak..- wyszeptał łamliwym głosem i delikatnie, niemal niewyczuwalnie przejechał po nim kciukiem. - Powiedz czy to ja ci to zrobiłem? - spytał już nieco głośniej i stanowczej.
-Nie, uderzyłam się, zostaw - powiedziałam zachrypniętym głosem i zabrałam jego dłoń z mojej twarzy. Niekontrolowanie spojrzałam w jego oczy, w których zauważyłam łzy.
-Jak mogłem cię uderzyć..- powiedział cicho, a pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. Czując ucisk w sercu, wyrwałam się i krzyżując ręce na piersi, odeszłam na bok.
Nie byłam w stanie, nie potrafiłam z nim teraz rozmawiać, to na razie za bardzo bolało..
-Idź już, proszę - szepnęłam po chwili, ocierając łzę z policzka. -Kocham Cię, ale już nie daję rady..-dodałam jeszcze.
-Miley ja..- zaczął, ale nie pozwoliłam mu skończyć.
-Proszę idź..- przerwałam mu, pociągając nosem. Nie odwracając się nawet w jego stronę, po chwili usłyszałam kroki i dźwięk zamykanych drzwi. Dopiero teraz odwróciłam się w tamtą stronę i upewniając się, że chłopak wyszedł, wybuchłam płaczem kucając i zakrywając twarz dłońmi.
*
Nie mam pojęcia jak udało mi się zasnąć. Przewracałam się z boku na bok do pierwszej w nocy, aż w końcu kompletnie przemęczona pogrążyłam się w śnie.
Nie było mi jednak dane spać już do rana. W środku nocy obudził mnie dźwięk dzwonka w telefonie. Zaspana przetarłam oczy i na oślep zapaliłam nocną lampkę. Podniosłam się nieco, podpierając na łokciach i i spojrzałam na wyświetlacz komórki. Widząc numer Justina, serce gwałtownie mi przyspieszyło.
-Justin? Co się stało? - powiedziałam szybko, trzymając telefon przy uchu.
-Nie..Miley, tutaj mama Justina. On..on jest w szpitalu..-szepnęła, a w jej głosie usłyszałam łkanie. W tym momencie serce podeszło mi do gardła, a do oczu niekontrolowanie napłynęły łzy. Zerwałam się z łóżka, przeczesując grzywkę dłonią.
-Jak to w szpitalu? Co się stało? - spytałam nerwowo, już teraz otwierając szafę i wyjmując z niej pierwsze, lepsze ubrania.
-Justin przedawkował narkotyki...
W tym momencie zamarłam. Stanęłam na moment w miejscu, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
-J..jak to? - wyjąkałam, ocierając mokry policzek.
-Miley, kiedy wróciliśmy do domu, był już nieprzytomny..zadzwoniliśmy po pogotowie..- mówiła, ale ja wciąż słyszałam w głowie tylko "Przedawkował".
-Który szpital? - spytałam szybko, jakby się rozbudzając i wkładając na siebie spodnie.
-Na Wolt Street, ale Miley...
-Zaraz tam będę - przerwałam jej i rozłączyłam się, rzucając telefon na łóżko. Dosłownie cała się trzęsąc, włożyłam spodnie i bluzkę. Nie potrafiłam opanować łez, a serce sprawiało wrażenie, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi.
Jeżeli on...Przysięgam, że jeżeli Justin...że jeśli cokolwiek mu się stanie, to ja sama tego nie przeżyję.
Zbiegłam na dół po schodach, wbiegając do sypialni rodziców. Cała zapłakana, starałam się ich obudzić i poinformować o tym co się stało.

Kiedy zobaczyli mnie w takim stanie omal nie dostali zawału. Przez łzy nie potrafiłam wydusić z siebie sensownie sklejonego zdania,a do tego chciałam jechać już do szpitala. Miałam zamiar jechać tam sama, ale rodzicie uparli się, że w takim stanie nigdzie mnie samej nie puszczą. Chyba mieli rację..byłam cała roztrzęsiona, a dłonie drżały mi do tego stopnia, że nie potrafiłam nawet utrzymać w nich kluczyków do samochodu.

*
Wbiegłam na korytarz przed salą, pod którą pokierowała nas pielęgniarka, gdzie znajdowali się rodzice Jus'a.
-Co z nim?!? - spytałam nerwowo na wstępie. Czułam jak moje serce bije coraz szybciej, a łzy wypływają z moich oczu, jedna za drugą.
-Miley...oni tam..walczą o jego życie..- szepnęła mama Justina, podchodząc do mnie cała we łzach.
-Ale on przeżyje, prawda? - wyszeptałam, stojąc nieruchomo i zaciskając powieki pełne łez. - Musi..-odpowiedziałam sama sobie i osunęłam się bezwładnie po ścianie w dół, siadając na zimnej podłodze.
_____________________________________________________________________





 Z GÓRY PRZEPRASZAM ZA WSZELKIE BŁĘDY I IDIOTYCZNE ZDANIA (: Nie wiem jak udało mi się znaleźć czas na napisanie tego rozdziału i zrobienie tego filmiku. Nie wiem dlaczego, ale zależało mi na zrobieniu tego filmiku..tak po prostu. Wiem, że jest bardzo amatorski, ale zależało mi, żeby przekazać wam te emocje nie tylko przez czytanie rozdziału, ale też przez "obraz".
Wiecie, że was kocham?<3333333 44 komentarze?;oo mój, a raczej NASZ rekord;o Nigdy nie pomyślałabym, że znajdzie się tyle osób, którym spodoba się moje opowiadanie. Zawsze lubiłam układać sobie w głowie różne historie i nawet nie wiem pod wpływem jakiego impulsu postanowiłam przenieść moje "wyobrażenia" na klawiaturę (:
Ubóstwiam was naprawdę<333

czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 56.

Nikt nie mówił, że miłość jest łatwa.

Wstałam grubo po dwunastej, ale co się dziwić, skoro od Justina wróciłam wczoraj prawie o pierwszej w nocy. Nie chciałam zostawiać go samego, bo nie miałam pojęcia, czy nie ma gdzieś schowanych narkotyków i czy po nie nie sięgnie. Całe szczęście już jutro wracają jego rodzice z delegacji, więc Jus nie będzie mógł już robić podobnych akcji jak przedwczoraj w nocy.
 Nie miałam pojęcia czy powinnam komuś powiedzieć o tym, że Justin zacząć ćpać. Z jednej strony nie chciałam nikogo w to mieszać, ale z drugiej wiedziałam, że sama mogę nie dać rady mu pomóc. Mam jednak nadzieję, że Jus nie uzależnił się jeszcze do tego stopnia, abym nie potrafiła pomóc mu z tego wyjść. 
Po wzięciu prysznica, ubrałam się i zeszłam na dół. Wiedziałam, że czeka mnie teraz wysłuchiwanie morałów mojej mamy. Wczoraj w końcu bez żadnego uprzedzenia czy telefonu wróciłam do domu w nocy.
Weszłam do kuchni, w której nikogo nie było i podeszłam do lodówki, z której wyjęłam karton soku pomarańczowego. Wzięłam łyk zimnego napoju, słysząc po chwili głos mojej mamy.
-Miley, możesz mi wytłumaczyć gdzie ty się wczoraj tyle czasu podziewałaś?
A nie mówiłam?
Przewróciłam oczami i westchnęłam cicho, wkładając z powrotem karton do lodówki. Odwróciłam się na pięcie w stronę mojej mamy, która stała bokiem oparta o ścianę z kubkiem w dłoni.
-No słucham - powtórzyła.
-Byłam u Justina - powiedziałam spokojnie i usiadłam przy stole, biorąc do ręki gazetę na nim leżącą. 
-Jesteś w stanie sobie wyobrazić, że się o ciebie martwię, kiedy wychodzisz z domu, nie wracasz kilka godzin i nie da się do ciebie dodzwonić? - spytała retorycznie.
-Mamo wiem, przepraszam. Miałam wyciszony telefon i nie słyszałam jak dzwoniłaś, a nie uprzedziłam, bo nie wiedziałam, że tyle u niego będę, tak jakoś wyszło.
Mama westchnęła i usiadła naprzeciw mnie.
-Miley, ja rozumiem, że się kochacie, jesteście młodzi i tak dalej, ale proszę cię, bądź odpowiedzialna i nie zmarnuj sobie życia na własne życzenie.
-Mamo - westchnęłam, przewracając oczami. 
-Tak wiem, wiem, że to takie głupie gadanie matki, która nic nie rozumie, ale weź sobie to do serca. Byłam dokładnie w twoim wieku, kiedy cię urodziłam i na pewno nie powiem, że tego żałuję, ale wiem też, że dużo mnie ominęło w młodości. 
-Wcale tak nie myślę i wiem, że na pewno nie chciałabym zostać nastoletnią matką. Po prostu mi zaufaj, okej? - Uśmiechnęłam się lekko.
-Dobrze kochanie, ufam ci. - Odwzajemniła uśmiech, przeczesując moje włosy. - Tylko błagam cię, uprzedzaj następnym razem, jak będziesz miała zamiar wrócić w środku nocy - dodała, na co obie się zaśmiałyśmy.
*
Po obiedzie umówiłam się z dziewczynami na zakupy. Przebrałam się i poprawiłam makijaż, po czym dostałam esemesa od Megan, żebym już wychodziła z domu. Weszłam jeszcze na chwilę do mojego pokoju i popsikałam się perfumą. Przygryzłam dolną wargę, patrząc na wyświetlacz telefonu. 
-Nie no, muszę zadzwonić - powiedziałam po chwili do siebie i wybrałam numer Justina. 
Odebrał po dwóch sygnałach, co samo w sobie już mnie trochę uspokoiło.
-Hej..co u ciebie? Co robisz?
-Hej skarbie. Sprawdzasz mnie...prawda? - powiedział niepewnie.
Westchnęłam cicho, siadając jeszcze na chwilę na skraju łóżka.
-Nie chcę, żeby to tak brzmiało - odpowiedziałam, przeczesując swoje włosy.
-Miley, przecież wiesz, że nie mówię tego w tym sensie. Uspokoję cię - nic nie brałem.
Odetchnęłam cicho z ulgą.
-To dobrze...pamiętaj co mi obiecałeś, jakby coś to dzwoń.
-Dziękuję - powiedział i oczami wyobraźni widziałam jak lekko się uśmiecha. Uśmiechnęłam się sama do siebie, wstając.
-Ja już muszę kończyć, do zobaczenia.
-Pa - odpowiedział pogodnie.
Rozłączyłam się, chowając telefon do torebki. Czułam się o wiele spokojniej, dobrze zrobiłam, że do niego zadzwoniłam. 
Wzięłam swoją torebkę do ręki i wyszłam z pokoju, schodząc na dół. Usiadłam na fotelu w przedpokoju, wkładając botki. 
-Mamo, ja wychodzę z dziewczynami - krzyknęłam do mamy, która znajdowała się w salonie. 
-Tylko nie wróć w nocy - zaśmiała się, na co ja jej zawtórowałam.
Wstałam, zakładając kurtkę, po czym zakładając na ramię torebkę, wyszłam z domu. Dziewczyny już na mnie czekały w samochodzie ojca Megan.
-Hej - przywitałam się z uśmiechem na ustach i położyłam torbę obok.
-Hej - odpowiedziały niemalże równocześnie, po czym Meg odpaliła silnik. 
*
Po jakichś dwóch godzinach chodzenia po sklepach wymiękłyśmy. Udałyśmy się do jednej z kawiarni, dochodząc do wniosku, że na dzisiaj mamy dosyć zakupów. Zamówiłam cappuccino i wygodnie rozsiadałam się na krześle, biorąc głęboki oddech.
-Co jak co, ale zakupy naprawdę męczą - powiedziała, zakładając nogę na nogę. 
-Dokładnie, to powinno być zamiast wuefu w szkole - dodała Vanessa, na co wszystkie cicho się zaśmiałyśmy. 
Westchnęłam cicho, opierając podbródek na dłoni. 
-Za trzy miesiące osiemnastka Justina, a ja kompletnie nie mam pojęcia co mu kupić - powiedziałam, a w tym momencie podszedł do nas akurat kelner, wręczając nam nasze zamówienia. 
-Ja tym bardziej - powiedziała Meg, mieszając łyżeczką w swojej kawie. 
-Może po prostu zapytamy go, co chciałby dostać - powiedziała blondynka, robiąc łyk swojego napoju. 
W tym momencie Megan uśmiechnęła się zadziornie pod nosem, a ja od razu odwzajemniłam uśmiech.
-Cooo? - zaśmiałam się, patrząc na nią.
-Nooo, ty na przykład mogłabyś dać mu na urodziny prezent jedyny w swoim rodzaju, który może dostać tylko od ciebie - powiedziała z cwanym uśmiechem, a Vanessa parsknęła śmiechem. Szczerze mówiąc nie miałam bladego pojęcia co one mają na myśli.
-Coo? Czyli co dokładniej? - spytałam zdezorientowana. 
Dziewczyny spojrzały na siebie nawzajem i parsknęły śmiechem.
-Oj Miley noo - spojrzała na mnie znacząco Meg, a ja dalej idiotycznie wgapiałam w nie wzrok, kompletnie nie rozumiejąc o co im chodzi.
-Nigdy jeszcze tego nie robiliście, prawda?
-Czego? - walnęłam, dochodząc do wniosku, że dzisiaj moje rozumowanie jest opóźnione do maksimum.
-No nie uprawialiście seksu. - Przewróciła oczami Van, uśmiechając się. 
-A-ale..co to ma w ogóle..no nie, nie robiliśmy tego - powiedziałam, spuszczając wzrok.
-Właśnie. A jak myślisz. Justin by tego chciał czy nie? - Poruszała teatralnie brwiami. 
-Retoryczne pytanie. Więc nie uważasz, że TO byłby oryginalny i jakże cudowny prezent dla niego? - skwitowała Megan, a ja aż otworzyłam usta z wrażenia.
-Jesteście walnięte! - wyrzuciłam w końcu z siebie, pukając się w czoło i parskając śmiechem. 
Obie jednocześnie zawtórowały mi, śmiejąc się. 
-No co ty chcesz?! Nie uważasz tego pomysłu za genialny? - powiedziała, śmiejąc się Meg.
-Nie? - spytałam retorycznie, ponownie parskając śmiechem i spuszczając głowę. 
-No, ale tak serio..- powiedziała po chwili z uśmiechem Vanessa. - Dlaczego nie? Coś mi się wydaję, że ten prezent spodobałby mu się bardziej niż wszystko inne, co mogłabyś mu kupić - dodała.
Spojrzałam na nie i pokręciłam głową, kładąc ją na dłoni, opartej na stoliku.
-I jak wy to sobie wyobrażacie? - spytałam nieco drwiąco, cały czas się uśmiechając, chociaż nie zaprzeczę, że przez myśl przeszło mi, czy ten pomysł nie jest taki zły.
-No na przykład w połowie imprezy urodzinowej, tak w nocy, mogłabyś go gdzieś zabrać, w jakieś specjalnie miejsce, powiedzieć mu, że masz dla niego prezent i...
-Okeeej, okej, rozumiem! - przerwałam jej, na co wszystkie trzy zaczęłyśmy się śmiać. - Macie wybujałą wyobraźnię - skwitowałam i wyszczerzyłam się.
-Pff, a ty jej za grosz nie masz! - prychnęła Meg, a my ponownie parsknęłyśmy śmiechem. 
-Ale my naprawdę mówimy serio, przemyśl to. Wyobraź sobie jaką byś mu tym niespodziankę zrobiła.
Nic już nie odpowiedziałam, jedynie pokręciłam ze śmiechem głową, opierając się o siedzenie krzesła i krzyżując ręce na piersi.


Kiedy dziewczyny poszły razem do łazienki, żeby poprawić makijaż, wyjęłam z torebki komórkę, wybierając numer Justina. Przyłożyłam telefon do ucha, czekając, aż usłyszę jego głos. Jednak się tego nie doczekałam. Czułam, jak serce zaczyna mi bić coraz mocniej. 
Po pierwszym i drugim nieodebranym połączeniu, zaczęłam analizować w głowie najczarniejsze scenariusze. 
-Odbierz ten telefon do cholery - mruknęłam sama do siebie, kiedy po  raz kolejny usłyszałam w słuchawce sekretarkę. W tym momencie z łazienki wróciły dziewczyny.
-Wiecie co, ja muszę się już zbierać. Mama dzwoniła, żebym przyszła już do domu, nie wiem o co chodzi, mówiła, że coś ważnego - powiedziałam szybko i zaczęłam ubierać kurtkę i zbierać swoje rzeczy.
-To poczekaj, my też będziemy się już zbierać i cię podwieziemy.
-Nie, dzięki, wezmę taksówkę - uśmiechnęłam się blado i zabrałam swoją torebkę. Szybko pożegnałam się z dziewczynami i niemalże wybiegłam z kawiarni.

Pełna obaw i niepewności wysiadłam przed domem z taksówki i płacąc kierowcy, zamknęłam za sobą drzwi. Przełknęłam głośno ślinę, szybkim krokiem udając się w kierunku domu Justina. Gwałtownie zapukałam, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę. Po kilku sekundach zapukałam drugi raz, jednak i to nic nie dało. Miałam już w głowie najgorsze myśli, a serce waliło mi jak młotem. Gwałtownie otworzyłam drzwi, wchodząc do środka i zamykając je za sobą.
-Justin! - krzyknęłam. Kiedy nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, odłożyłam gwałtownie torebkę na podłogę i szybkim krokiem zaczęłam chodzić po domu. Weszłam do salonu i stanęłam jak wryta. Justin siedział przy stole i nachylał się nad nim. Złość i ochota rozpłakania się rosły we mnie z każdą sekundą. 
Podeszłam do chłopaka i gwałtownie pociągnęłam go do góry, tak aby wstał. Spojrzałam na stół na którym rozsypany był biały proszek. 
-Miałeś do mnie zadzwonić, kiedy znowu będzie cię do tego ciągnęło! - krzyknęłam i szarpnęłam go za koszulkę.
-Spokoojnie - powiedział łagodnie i zaśmiał się idiotycznie. Wiedziałam, że przed moim przyjazdem zdążył już się naćpać. Wyrzucałam sobie w duchu, że nie przyszłam wcześniej, chociaż wiedziałam, że to nie jest moja wina. 
Chłopak wyminął mnie i przeszedł się kawałek do przodu. 
-Ja chciałem do ciebie zadzwonić, ale wtedy sobie uświadomiłem, że nie pozwolisz mi wziąć, a mi się bardzo chciało, więc...- w tym momencie odwrócił się w moją stronę. - Więc nie zadzwoniłem! - dodał i wybuchnął śmiechem. 
Pokręciłam głową ze złością i łzami w oczach. Przeszłam szybkim krokiem obok Justina i weszłam do kuchni. Zabrałam z szuflady worek na śmieci i wróciłam do salonu. Justin cały czas mi się przyglądał, ledwo kontaktując.
Nachyliłam się nad stołem i zaczęłam zbierać cały ten proszek, którym była najprawdopodobniej kokaina, do worka. 
-Co ty robisz!? - krzyknął, nagle jakby się rozbudzając. Podszedł do mnie i wyrwał mi z rąk worek.
-Zwariowałaś, kurwa?! - wrzasnął, a ja aż podskoczyłam. Pierwszy raz w życiu podniósł na mnie głos w ten sposób, że aż przeszły mnie ciarki. 
Zebrał dłonią narkotyk na jedną kupkę i ponownie podniósł się, patrząc na mnie. 
-Nigdy więcej tego nie rób - syknął mi w twarz. Pomimo drżących dłoni i ciarek, które mnie przeszły, ponownie nachyliłam się nad stołem, chcąc zrzucił na podłogę biały proszek. W tym momencie Justin mocno złapał mnie za ręce, odsuwając od stołu.
-Powiedziałem coś kurwa! - krzyknął, szarpiąc mnie za rękę. Nigdy, przenigdy wcześniej nie podniósł na mnie głosu ani tym bardziej mnie nie szarpał...Serce niemal podeszło mi do gardła.
-Puść, to boli! - powiedziałam głośno, czując jak w oczach zbierają mi się łzy. Chłopak gwałtownie mnie puścił, odchodząc na bok. Zrobiłam krok w tył, czując, że strach narasta we mnie z każdą sekundą. W tym momencie najzwyczajniej w świecie się go...bałam.
Justin złapał za szklaną ramkę na zdjęcia, stojącą na półce i z całej siły cisnął nią o podłogę. Huk spowodował, że aż podskoczyłam, a po moim policzku niekontrolowanie spłynęła łza.
-I widzisz co narobiłaś?! - syknął, łapiąc mnie za ramiona i potrząsając mną. 
-Justin, uspokój się - powiedziałam cicho łamiącym się głosem.
-Nie rozkazuj mi! - wrzasnął i jeszcze mocniej zacisnął ręce na moich ramionach. 
-Proszę cię do cholery, uspokój się i mnie puść, bo to boli! - podniosłam głos, czując jak łzy zaczęły niekontrolowanie spływać po moich policzkach. 
-Ma boleć - syknął i pchnął mnie na ścianę, sam do mnie podchodząc.
_______________________________________________________________________
Połowa z was zapewne jest w szoku tym, jak w tym rozdziale ukazałam Justina, ale chciałam wprowadzić trochę akcji do opowiadania i nie zapominajcie, że po narkotykach człowiek zupełnie traci nad sobą kontrolę, a sama kokaina może wywoływać agresję. 

A tak odchodząc od tematu rozdziału, to chciałam wam cholernie podziękować za to, że jesteście<333